„Za to, że teściowa pożyczyła nam kasę, miałam kłaść przed nią czerwony dywan. Już ja jej dam królewskie traktowanie”
„Zacisnęłam zęby i westchnęłam. Już miałam ochotę odpowiedzieć, ale coś mnie powstrzymało. Może to był strach, że jeszcze bardziej popsuję atmosferę. Może to była próba zachowania twarzy. Uśmiechnęłam się blado”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam osobą, która prosi o pomoc. Zawsze wolałam poradzić sobie sama – nawet jeśli oznaczało to jedzenie ryżu z ketchupem przez tydzień i zakładanie tej samej sukienki na każdą okazję. Dlatego, gdy mama Marka zaproponowała, że pomoże nam sfinansować remont kuchni, poczułam coś pomiędzy wdzięcznością a niepokojem.
– Spłacicie, kiedy będziecie mogli – mówiła, z tym swoim wiecznie cierpkim uśmiechem.
Pieniądze przyszły szybko. Remont poszedł jeszcze szybciej. W końcu mogliśmy gotować w kuchni, która nie przypominała już PRL-owskiego schowka. Marek był wniebowzięty. Ja też. Przez moment, naprawdę przez moment, czułam, że to jest początek naszego prawdziwego życia. Jednak już po tygodniu od zamontowania szafek zaczęła się seria złośliwych komentarzy.
– Ładnie tu teraz macie. Jak z katalogu. Wszystko dzięki mnie, nie?
Marek uśmiechnął się, jakby go to rozbawiło. A ja? Z każdą kolejną wizytą teściowej czułam się jak lokatorka, a nie gospodyni. Któregoś wieczoru, gdy teściowa wyszła, usiadłam z Markiem w kuchni. Długo milczeliśmy.
– Mama nie musi zaglądać w każdy kąt – powiedział w końcu Marek, bawiąc się łyżeczką.
– Ona po prostu się martwi. I chce mieć kontrolę nad wszystkim. Zawsze tak było – próbowałam go usprawiedliwiać, choć czułam, jak w środku rośnie mi gula.
Wiedziałam, że prędzej czy później wybuchnę. I że ten wybuch zmieni wszystko.
Zacisnęłam zęby
Nie minęły dwa tygodnie, a teściowa przyszła z wizytą. Wpadła bez zapowiedzi, jak zawsze, z torbą w ręce i komentarzem na ustach.
– O, nowe garnki? – zapytała, otwierając szafkę jak u siebie. – Na kredyt czy z moich pieniędzy?
Marek akurat siedział przy stole i przeglądał coś w telefonie. Udawałam, że ten komentarz mnie nie dotknął.
– Dostałam w promocji – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – A poza tym, chyba nie były aż tak drogie.
– No jasne. Teraz to można. Jak się nie martwi o podstawy, to się kupuje garnki. Fajnie mieć sponsora, nie?
Zrobiło się niezręcznie. Zaczęłam coś układać w szufladzie, żeby nie musieć patrzeć jej w oczy. Marek odłożył telefon i spojrzał na matkę z wyraźną irytacją.
– Mamo, po co te teksty? Przecież mówiłaś, że to pomoc. Że nie chcesz nic w zamian.
– A ja nic nie chcę. Po prostu stwierdzam fakty – odpowiedziała teściowa spokojnym tonem, ale z tą swoją znajomą miną, którą tak dobrze znałam – niby niewinna, a pełna jadu.
– No dobrze, ale nie jesteśmy dziećmi, żebyś musiała nam wypominać każdą złotówkę – podjął Marek, coraz bardziej spięty.
– Marek… – próbowałam go uciszyć, ale było już za późno.
– Ty się lepiej nie wtrącaj – powiedziała do mnie teściowa, nadal stojąc przy otwartej szafce. – To nie ty byłaś w brzuchu przez dziewięć miesięcy, tylko mój syn. Jemu mogę mówić wszystko.
Zacisnęłam zęby i westchnęłam. Już miałam ochotę odpowiedzieć, ale coś mnie powstrzymało. Może to był strach, że jeszcze bardziej popsuję atmosferę. Może to była próba zachowania twarzy. Uśmiechnęłam się blado.
– Mamo, jak masz nas odwiedzać po to, żeby krytykować, to może następnym razem zadzwoń wcześniej. Przynajmniej będziemy gotowi na te… „fakty” – powiedział Marek, już bez owijania.
– Widzisz? Wychowałam chłopca, a wrócił mężczyzna, który mnie teraz poucza – parsknęła i chwyciła swoją torbę. – Idę, bo jeszcze się rozkleję ze wzruszenia.
Zamknęła drzwi z takim impetem, że nasze nowe kubki na półce lekko się zatrzęsły. Marek spojrzał na mnie bezradnie.
– Przepraszam. To nie powinno tak wyglądać – powiedział cicho.
Pokręciłam głową. Wciąż trzymałam się wersji, że to nic takiego. Jednak w duchu pierwszy raz poczułam, że ta „pożyczka” była tylko początkiem większej gry. I nie była to gra, którą zamierzałam dalej akceptować.
Nie mogłam dłużej udawać
Wieczorem usiedliśmy razem w kuchni. Marek zrobił herbatę, a ja przez kilka minut tylko patrzyłam w parujące kubki, próbując znaleźć słowa. Niby nic się nie wydarzyło. Ot, zwykła wizyta. A jednak czułam, jak coś mnie przygniata, coś, co wcześniej umiałam zagłuszyć.
– Wiesz… – zaczęłam powoli – czasami mam wrażenie, że twoja mama traktuje nas jak dzieci, które muszą się rozliczać z każdego grosza.
Marek nie odpowiedział od razu. Wziął łyk herbaty, wpatrzony w blat stołu.
– Może chce się czuć potrzebna?
Parsknęłam. Nie dlatego, że było mi do śmiechu. To był gorzki odruch.
– Potrzebna? To niech przyjdzie i posiedzi z nami, niech pogada, niech zapyta, jak się czujemy. A nie grzebie w szafkach i liczy garnki.
Marek w końcu spojrzał na mnie.
– Wiem, że przesadza. Ona zawsze taka była. Ty po prostu… nie znałaś jej z tej strony.
– A ile jeszcze stron ma? Bo z każdą kolejną ja mam ochotę się wycofać z tej znajomości.
Zamilkłam na chwilę. Nie chciałam się kłócić, ale coś pękło. Nie mogłam już udawać, że wszystko jest w porządku.
– Wiesz, co czuję? Jakbyśmy byli inwestycją. Twoja mama nam „pożyczyła”, ale zamiast odsetek, chce wdzięczności. Codziennie. Na zawołanie. A ja się w tym gubię. Przestaję czuć, że to nasze życie.
Marek pokręcił głową i znów spuścił wzrok. Wiedziałam, że było mu trudno. Był rozdarty.
– Nie wiem, co z tym zrobić – przyznał w końcu. – Nie chcę się od niej odcinać. Nie chcę też, żebyś czuła się jak… dłużnik.
– Za późno – powiedziałam cicho. – Już się tak czuję.
Zapadła cisza. Wiedziałam, że coś się właśnie zmienia. I że jeśli nie zaczniemy działać, to z tej kuchni zostanie tylko ładna fasada.
Nie odpowiedziałam
Tydzień później podjęliśmy decyzję. Zrobiliśmy przelew. Całą kwotę. Nawet jeśli mieliśmy przez najbliższe miesiące żyć skromniej, nie chcieliśmy już czekać. Teściowa może i mówiła, że „spłacicie, kiedy będziecie mogli”, ale prawda była taka, że dopóki pieniądze były w grze, nic nie było naprawdę nasze. Poprosiłam Marka, żebyśmy pojechali do niej razem. Chciałam, żeby wszystko było jasne. Żeby padły słowa, których do tej pory baliśmy się wypowiedzieć.
Już w progu zorientowała się, że nie przyszliśmy na herbatę, tylko w konkretnej sprawie. Usiedliśmy w jej salonie.
– Coś się stało? – zapytała, siadając naprzeciwko nas.
Marek wyciągnął kopertę. W środku było potwierdzenie przelewu.
– Oddajemy ci pieniądze. Całość.
Teściowa przez chwilę tylko patrzyła, jakby nie rozumiała, co trzyma w rękach. Przejechała wzrokiem po papierze, a potem na nas.
– Przecież mówiłam, żebyście się nie śpieszyli.
– Wiem – powiedział Marek. – Chcemy już zamknąć temat.
Uniosła brwi.
– Tak po prostu? Dostałam przelew i już nie mam prawa pytać, jak się wam żyje?
– Nie o to chodzi – wtrąciłam się. – Chodzi o to, że nie chcemy być już twoją inwestycją.
Jej oczy zwęziły się, jakby właśnie usłyszała coś bardzo niewygodnego.
– Czyli teraz jestem intruzem, tak?
– Nikt tak nie mówi. Po prostu chcemy żyć po swojemu – odpowiedział spokojnie Marek.
Teściowa odłożyła kopertę na stół i przez chwilę tylko patrzyła na nas z góry. A potem uśmiechnęła się chłodno.
– Wdzięczność to towar jednorazowy – rzuciła. – Wzięliście, skorzystaliście i teraz możecie być tacy dorośli, tacy niezależni.
Nie odpowiedziałam. Czułam, jak z każdą chwilą napięcie we mnie ustępuje miejsca czemuś innemu. Nie była to ulga, nie był to spokój. Bardziej coś jak zimne zrozumienie, że te słowa musiały paść. I że lepiej, że padły teraz. Wyszliśmy bez pożegnania. Na schodach Marek szedł kilka kroków za mną. Nie odwracałam się. Już nie musiałam.
Było mi ciężko
Od tej wizyty nie minął nawet miesiąc, a nasze życie wyraźnie się zmieniło. Nie odbieraliśmy telefonów od teściowej. Nie zapraszaliśmy jej na obiady, ona zresztą też nie dzwoniła. Zrobiło się cicho. Niezręcznie cicho. Z zewnątrz nasze życie wyglądało lepiej. Spłacona „pożyczka”, nowa kuchnia, spokój w domu. We mnie wciąż pracowały jej słowa. „Wdzięczność to towar jednorazowy”. Zastanawiałam się, czy to ona była aż tak małostkowa, czy ja byłam zbyt dumną osobą, żeby po prostu przyjąć pomoc bez poczucia winy. Któregoś wieczoru zapytałam Marka:
– Myślisz, że zrobiłam źle?
Spojrzał na mnie uważnie. W jego oczach widziałam zmęczenie, ale nie gniew.
– Nie wiem – odpowiedział. – Sam się gubię w tym wszystkim.
– Przepraszam, jeśli postawiłam cię w trudnej sytuacji – powiedziałam cicho. – Nie umiem już tego znosić. Tej gry pozorów. Czułam się, jakbym miała siedzieć cicho tylko dlatego, że mamy nową kuchnię.
Marek podszedł do okna i przez chwilę patrzył na ciemne podwórko.
– Mama... Ona całe życie coś komuś dawała. I całe życie oczekiwała czegoś w zamian. Nawet jeśli nie mówiła tego wprost.
– Tylko że nie jestem jej projektem. Nie jestem kolejnym meblem, który może sobie postawić, gdzie chce. I ty też nie jesteś.
Odwrócił się do mnie. Nic nie powiedział. W jego spojrzeniu było coś nowego. Jakby nagle zobaczył, ile kosztuje mnie to wszystko, ile duszę w sobie, żeby nie wybuchnąć. Nie odparł nic, ale pierwszy raz od dawna podszedł, objął mnie i po prostu był. Bez pytań. Bez obrony. Bez słów.
Ela, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nieurodziwy sąsiad zabrał mnie windą do nieba. Osiągnęliśmy piękny szczyt, ale zaraz potem zaliczyłam twarde lądowanie”
- „Wskoczyłbym za narzeczoną w otchłań i dziś byłbym na tamtym świecie. Spuściła moją miłość w szambie”
- „Na urlopie w Dąbkach poszłam z nieznajomym w ciemny las i nie żałuję. O tym, co tam robiliśmy, będę opowiadać prawnukom”