Reklama

Codzienność wygląda u nas jak dobrze naoliwiona maszyna – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Pobudka o 6:30, szybkie śniadanie, Kuba do przedszkola, ja do pracy. Michał zazwyczaj już wychodzi wcześniej, chyba że akurat zdalnie. Wszystko jest zaplanowane co do minuty. Lubię mieć kontrolę. Nie po to uczę się cierpliwości, nie krzyczę, wczytuję się w książki o wychowaniu, żeby potem ktoś jednym ruchem to rozwalał.

Reklama

Kiedyś sądziłam, że Teresa, mama Michała, naprawdę chce pomóc. Przychodziła do nas z rosołem, zostawała z Kubą, gdy miał gorączkę. Ale szybko zauważyłam, że za jej pomocą kryje się coś więcej – ocena. Ciągłe: „Kiedyś dzieci nie były tak chowane”, „Daj mu czekoladę, niech się cieszy”, „Nie przesadzaj, Aniu”. Jakby każde moje „nie” było fanaberią. Michał mówi, że przesadzam. Dla niego to tylko troskliwa babcia. Ale ja czuję, że za tą troską kryje się cichy sabotaż. I coraz częściej czuję, że nie chcę, żeby ona odbierała moje dziecko z przedszkola.

Czułam się jak jakaś wariatka

– Michał, mówię ci to ostatni raz. Nie chcę, żeby twoja mama odbierała Kubę z przedszkola – powiedziałam spokojnie, choć w środku już się we mnie gotowało.

Michał nawet nie oderwał wzroku od ekranu. Zawsze tak robi, kiedy rozmowa robi się niewygodna.

– Przecież to tylko odbiór! Czemu robisz z tego problem?! – rzucił w końcu, tonem zniecierpliwienia.

– Bo to nie jest tylko odbiór. Ona potem zabiera go na lody, choć prosiłam, żeby nie dawała mu słodyczy. I znowu wraca rozbiegany i nie chce jeść obiadu! A potem mówi przy nim, że jestem przewrażliwiona!

Michał się skrzywił.

– Może jesteś?

Poczułam, jak coś we mnie pęka. I to z hukiem.

– Ty tego nie widzisz, prawda? Ona podważa mój autorytet przy dziecku! Ty ją tłumaczysz, a ja czuję się jak wariatka we własnym domu!

– Anna, moja mama chce tylko pomóc. Ty zawsze widzisz w niej wroga.

Zapanowała cisza. Stałam przy zlewie, on przy stole. Dzieliły nas dwa metry, ale czułam się, jakby stał po drugiej stronie świata.

– Nie rozumiesz. To nie chodzi o pomoc. Chodzi o szacunek do mnie. Jako matki.

Michał wzruszył ramionami.

– Dobrze. To może ja zacznę odbierać Kubę. Wtedy będzie po problemie.

– Nie, Michał. Problemem nie jest to, kto go odbiera. Problemem jest to, że ty nigdy nie stoisz po mojej stronie.

Odwrócił się bez słowa i wyszedł z kuchni. Zostałam z gulaszem bulgoczącym na kuchence i gulą w gardle, która nie chciała przejść.

Nie traktowała mnie poważnie jako matki

Zadzwoniłam do niej rano. Ton miała uprzejmy, ale z tym chłodnym podtekstem, który zawsze przyprawiał mnie o dreszcze.

– Chciałam chwilę porozmawiać – zaczęłam, kiedy usiadłyśmy naprzeciwko siebie w jej salonie, pachnącym naftaliną i kadzidłem. Jak w kościele.

– O Kubie i przedszkolu? – uśmiechnęła się słodko, ale już wiedziałam, że będzie źle.

– Tak. Wiem, że chce pani pomóc, i doceniam to, ale prosiłam, żeby nie dawała mu pani słodyczy, a on znowu...

– Aniu, kochanie – przerwała mi, poprawiając włosy. – Nie przesadzaj. Dziecko musi mieć trochę radości. W twoim domu to wszystko takie... sztywne.

Zacisnęłam dłonie na kolanach.

– To nie jest żadna sztywność. Chodzi o zasady. Kuba musi mieć jasność. Nie chcę, żeby miał dwa różne światy – jeden u mnie, drugi u pani.

Teresa westchnęła teatralnie.

– Kiedyś dzieci nie miały tylu zakazów. Wychowałam dwóch synów i jakoś żyją.

– Ale ja chcę inaczej wychować swojego – powiedziałam twardo. – I proszę to uszanować.

Zmrużyła oczy.

– Czyli uważasz, że robię źle?

Uważam, że mnie pani nie słucha. I nie traktuje poważnie jako matki Kuby.

Milczała przez chwilę, po czym wypaliła:

– Może gdybyś mniej czytała poradników, a więcej słuchała serca, nie byłabyś taka spięta.

Wstałam.

– Dziękuję za rozmowę.

Nie zatrzymała mnie. A ja wyszłam z uczuciem, że nie zbliżyłyśmy się do siebie ani o centymetr.

Zrobiło mi się od tego niedobrze

Wróciłam wcześniej z pracy. Cicho weszłam do mieszkania, nie zapalając światła w przedpokoju. Usłyszałam głosy z salonu. Zatrzymałam się. Michał i Teresa. Nie zauważyli mnie.

– Nie wiem, co mam robić – mówił Michał. – Anna mi nie ufa. Traktuje cię jak zagrożenie.

Zamarłam.

– A co ja takiego robię? – jęknęła Teresa. – Zawsze mnie nie lubiła. Ale Kuba mnie kocha. I to się liczy. Widzisz, jak się do mnie przytula? Jak się cieszy, gdy mnie widzi?

– Wiem, mamo... Ale czasem naprawdę przesadzasz. Mogłabyś... trochę odpuścić?

– A może to twoja żona powinna odpuścić? – Jej głos zrobił się ostrzejszy. – Ty tylko kiwasz głową, ale i tak robisz, co ona chce. Wiesz co? Może jak Anna pojedzie do pracy za granicę, jak kiedyś wspominała, to wtedy zobaczymy, kto zostanie z Kubusiem. Już ja się nim zajmę. Z radością.

Zrobiło mi się niedobrze.

– Słyszałam wszystko – powiedziałam, wchodząc do pokoju.

Oboje zamarli. Michał wstał, jakby go poraziło. Teresa spiorunowała mnie wzrokiem, ale milczała.

– Skoro nie potraficie mnie szanować, to ja muszę zadbać o siebie i o Kubę. I już nigdy nie pozwolę wam rozmawiać o mnie za moimi plecami, jakbym była problemem do rozwiązania.

Nie czekając na odpowiedź, wyszłam z pokoju. Serce waliło mi jak młot. Wtedy zrozumiałam, że jestem w tym bardziej sama, niż myślałam.

Nie muszę się nikomu tłumaczyć

Zabrałam Kubę z przedszkola wcześniej. Nie mówiłam nikomu. Po prostu pojechałam, odebrałam go i poszliśmy na spacer w stronę parku. Kuba skakał po kałużach, śmiał się, a ja udawałam, że wszystko jest w porządku. W środku jednak czułam się jak pusta wydmuszka, krucha i gotowa rozpaść się od najmniejszego dotyku.

– Mama, czemu dziś tak wcześnie? – zapytał, tuląc się do mojej nogi.

– Bo dziś tylko my dwoje – odpowiedziałam i pocałowałam go w czoło.

Spacerowaliśmy długo. Patrzyłam na jego małe dłonie, na czapkę zsuniętą z ucha, na oczy, które miały w sobie jeszcze ten spokój dziecka, które nie wie, że świat może być skomplikowany.

Myślałam sobie, czy może jestem zbyt dumna? Czy nie potrafię odpuścić? A może po prostu chcę być słyszana…

Wieczorem Michał wrócił do domu. Przez chwilę krzątał się po kuchni, po czym wszedł do salonu, gdzie siedziałam z Kubą i kocem na kolanach.

– Nie mówiłaś, że go dziś odbierzesz – powiedział cicho.

Nie muszę się tłumaczyć. Nie po tym, co usłyszałam – spojrzałam na niego bez cienia uśmiechu.

Usiadł naprzeciwko, jakby nie wiedział, gdzie spojrzeć.

– Anna... może to wszystko się za bardzo nakręciło.

– Nie chodzi już tylko o twoją mamę – przerwałam mu. – Chodzi o nas. Czy ty jesteś ze mną, czy przeciwko mnie?

Patrzył na mnie długo. Ale nie odpowiedział.

To się sypało już od dawna

W nocy nie mogłam spać. Leżałam z otwartymi oczami, wsłuchując się w ciche oddechy Kuby zza ściany. Michał w końcu przyszedł do sypialni. Usiadł na brzegu łóżka, trzymając w dłoni szklankę z wodą, jakby coś w niej próbował rozpuścić – może własne myśli.

Wiem, że mama nie jest łatwa – zaczął. – Ale nie robi tego złośliwie. To jej sposób... ona tak okazuje troskę.

– Troska to nie jest ignorowanie moich zasad – odparłam chłodno. – To na pewno nie jest podważanie moich słów przy własnym dziecku.

– Ja też nie chcę cię ranić. I nie chcę cię stracić.

Odwróciłam się do niego.

– To musisz wybrać. Naszą rodzinę albo wieczne tłumaczenie mamy.

Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że powie coś konkretnego. Ale tylko spuścił wzrok.

– Potrzebuję czasu, Anka. Wszystko się tak nagle posypało...

Pokręciłam głową.

– Właśnie nie nagle. To się sypało od dawna. Ja po prostu już nie mam siły tego sklejać.

Usiadł, opierając łokcie na kolanach.

– Nie chcę kłótni między wami. Może spróbujemy ustalić jakieś zasady? Ty, ja i mama?

– Zasady? – parsknęłam. – Ja już swoje ustaliłam. Jeśli nie jesteś w stanie ich obronić, to będę musiała to zrobić sama.

Nie odpowiedział. Wyszedł z pokoju. A ja po raz pierwszy poczułam, że decyzję już podjęłam. Choć jeszcze nie wiedziałam, dokąd mnie zaprowadzi.

Nie pozwole się dłużej usuwać

Minęły dwa tygodnie. Teresa nie zadzwoniła ani razu. Michał niby był w domu, ale jakby go nie było – chodził cicho, unikał rozmów, zasłaniał się pracą. Wieczorami siedzieliśmy w milczeniu, jak obcy ludzie, których łączy tylko jeden mały chłopiec z miękkimi lokami i szerokim uśmiechem. Czułam napięcie w każdej chwili. Wtedy, jak zakładałam Kubie kurtkę. I wtedy, jak Michał nie komentował już niczego. Nawet wtedy, że śmiech mojego dziecka czasem brzmiał jak echo – zbyt głośno w tym cichym, zrezygnowanym domu...

Nie było wielkiej kłótni. Nie było żadnego "dość". Była tylko moja decyzja, że nie pozwolę się dłużej usuwać. Zaczęłam szukać pracy na część etatu. Wysłałam zapytanie do prywatnego przedszkola, gdzie babcie nie są wpisane w grafik odbiorów. Michał o tym wiedział. I nic nie powiedział.

Pewnego wieczoru Kuba zapytał:

– Mama, czy babcia już mnie nie lubi?

Zabolało.

– Babcia cię kocha. Po prostu... czasem dorośli muszą się trochę od siebie odsunąć, żeby potem się znowu odnaleźć.

Nie wiem, czy to zrozumiał. Ale przytulił się mocno. Leżałam potem w łóżku, gapiąc się w sufit. Czy bycie matką oznacza wieczną szamotaninę? Czy tak już będzie zawsze? Nie znałam odpowiedzi. Ale wiedziałam jedno: moje dziecko zasługuje na spokój. I ja też.

Anna, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama