Reklama

Nigdy nie byłam naiwna, ale przez lata przekonywałam samą siebie, że jakoś to będzie. Że może z czasem moja przyszła teściowa przyzwyczai się do mojej obecności i przestanie patrzeć na mnie jak na największą porażkę swojego syna. Ale z nią nie było tak łatwo. Od samego początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem odpowiednią kandydatką dla Pawła. Byłam „zbyt przeciętna”, „za bardzo ekspresyjna”, „mało dystyngowana”. Jej słowa padały w moją stronę niby przypadkiem, ale każda uwaga była jak mała szpilka. A Paweł? On tylko wzdychał i mówił, żebym się nie przejmowała.

Reklama

– Mama po prostu tak ma – powtarzał, jakby to cokolwiek tłumaczyło.

Nie spodziewałam się, że mama Pawła będzie mnie uwielbiać, ale miałam nadzieję, że przynajmniej na naszym weselu zachowa pozory. W końcu to była oficjalna uroczystość, święto, na które czekałam tyle miesięcy. Marzyłam o tym dniu, o pięknej białej sukni, o zabawie do rana, o rodzinnej atmosferze. Chciałam, żeby wszystko było idealnie, nawet jeśli moje relacje z matką Pawła pozostawiały wiele do życzenia. Naiwnie wierzyłam, że dla dobra syna przynajmniej tego jednego dnia postara się trzymać język za zębami. Myliłam się.

Teściowa rzuciła kilka kąśliwych uwag tuż przed ceremonią, niby żarty, które były zwykłą złośliwości. Ale im bardziej zbliżał się moment rozpoczęcia przyjęcia, tym bardziej czułam, że coś wisi w powietrzu. Nie miałam pojęcia, że tego wieczoru wydarzy się coś, co sprawi, że zamiast podróży poślubnej będę rozważać rozwód.

Stałam na polu minowym

Sala weselna była pięknie udekorowana, stoły uginały się pod ciężarem jedzenia, a orkiestra przygrywała wesoło w tle. Goście zaczynali się rozluźniać po pierwszym toaście, ale ja czułam narastające napięcie. Teściowa siedziała na honorowym miejscu obok Pawła i wciąż posyłała mi wrogie spojrzenia. Niby się uśmiechała, niby rozmawiała z innymi, ale gdy tylko miałam z nią kontakt wzrokowy, jej oczy mówiły co innego. Nie minęło nawet pół godziny, a pierwsze uwagi padły z jej ust.

Nie spodziewałam się, że dożyję dnia, w którym Paweł się tak poświęci – powiedziała głośno, sięgając po kieliszek.

Ścisnęłam widelec tak mocno, że niemal wyginał się w mojej dłoni. Odwróciłam głowę, starając się zignorować jej słowa, ale ona nie zamierzała przestać.

Szkoda, że nie zaprosiliśmy jego byłej dziewczyny, była taka elegancka – dodała, niby do siebie, ale wystarczająco głośno, by wszyscy przy stole usłyszeli.

Paweł westchnął ciężko i ścisnął moją dłoń pod stołem.

– Nie zwracaj uwagi, to tylko jeden dzień – szepnął, jakby to miało mi pomóc.

Jeden dzień. Tylko jeden dzień. Jakby to wszystko można było tak po prostu przeczekać. Moja mama, siedząca kilka miejsc dalej, zaczęła coraz uważniej przyglądać się teściowej. Nie należała do osób, które pozwalają na takie zagrania. Kiedy mama Pawła rzuciła kolejną uwagę, że pewnie będę chciała szybko zajść w ciążę, bo „takie jak ja muszą się czymś zabezpieczyć”, mama nie wytrzymała.

– Może nie psujmy dzieciom wesela? – powiedziała z wymuszonym uśmiechem, ale w jej głosie czuć było ostrzeżenie.

– Och, nie wiedziałam, że szczerość to psucie wesela – odpowiedziała teściowa z udawaną niewinnością, unosząc brwi.

Poczułam, jak moja twarz robi się czerwona z wściekłości. To miała być moja noc. Mój szczęśliwy dzień. A zamiast tego czułam, że stoję na polu minowym i lada moment coś wybuchnie. Chciałam wstać i wyjść, ale jeszcze się powstrzymałam. Jeszcze.

Nogi miałam jak z waty

Na moment udało mi się odetchnąć. Goście zaczęli się bawić, parkiet powoli się zapełniał, a ja próbowałam wmówić sobie, że to wszystko jest w mojej głowie. Może przesadzałam? Może naprawdę wystarczyło się nie przejmować? Teściowa na chwilę zniknęła z pola widzenia, więc poczułam ulgę. Moja mama co jakiś czas zerkała w moją stronę, jakby czekała na sygnał, że czas interweniować.

A potem przyszedł czas na tort. Stanęliśmy z Pawłem na środku sali, trzymając razem nóż. Wszyscy klaskali, aparaty błyskały, orkiestra grała radosną melodię. Było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam – przez krótką chwilę. Wtedy teściowa postanowiła przypomnieć o sobie.

Ten ślub to pomyłka – powiedziała głośno, a jej głos niósł się po sali jak dzwon. – Mój syn zasługiwał na kogoś lepszego.

Cisza zapadła natychmiast. Nawet muzyka umilkła, jakby ktoś odłączył prąd. Wszyscy patrzyli to na nią, to na mnie, czekając na reakcję. Czułam, jak nogi mam jak z waty.

– Co pani powiedziała? – odezwał się mój ojciec, podchodząc bliżej.

Teściowa wzruszyła ramionami i napiła się wina.

To, co wszyscy myślą, ale boją się powiedzieć – odparła, jakby właśnie podawała pogodę na jutro.

Serce waliło mi w piersi, a ręka ściskająca nóż zadrżała. Patrzyłam na Pawła, czekając, że w końcu coś zrobi, powie cokolwiek, stanie po mojej stronie. Ale on tylko stał, z szeroko otwartymi oczami, jakby kompletnie nie rozumiał, co się dzieje. Nie mogłam dłużej tego słuchać. Sięgnęłam po kieliszek szampana i z całą stanowczością oblałam Teresę od góry do dołu.

– Proszę bardzo – powiedziałam lodowatym tonem. – Toast za pomyłkę.

Teściowa gwałtownie wstała, cała mokra, z otwartymi ustami. Przez moment liczyłam, że może to ją uciszy, ale zamiast tego sięgnęła po kawałek tortu i rzuciła nim prosto w moją twarz. I wtedy rozpętało się piekło.

Nie było mi do śmiechu

Krem ściekający mi po policzku był ciepły i pachniał wanilią. Gdyby nie fakt, że właśnie zostałam publicznie upokorzona przez własną teściową, mogłabym się nawet zaśmiać z absurdalności tej sytuacji. Ale nie było mi do śmiechu.

– Ty wariatko! – wykrzyknęłam i bez namysłu chwyciłam własny kawałek tortu, celując prosto w mamę Pawła.

Trafiłam idealnie. Krem rozmazał się na jej eleganckiej sukience, a ona wydała z siebie zduszony okrzyk oburzenia.

No i masz za swoje! – dobiegł mnie głos mojej mamy, która wstała z miejsca i zmierzała w stronę mojej teściowej.

– Co ty sobie wyobrażasz?! – warknęła teściowa, próbując zetrzeć z twarzy śmietanę.

– Pytanie powinno brzmieć, co ty sobie wyobrażasz! – wtrąciła się moja ciotka, a w jej dłoni błysnął widelec, którym właśnie nabierała sałatkę jarzynową. – Tak traktować naszą Dorotkę? Wstyd!

Kątem oka zobaczyłam, jak wujek Franek sięga po bitą śmietanę i, zanim zdążyłam zareagować, ciska nią w stronę kuzyna Pawła, który dotąd próbował w milczeniu udawać, że nie istnieje. Wtedy już nie było odwrotu.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom

Ktoś przewrócił stół, talerze posypały się na podłogę, ciotki zaczęły się przekrzykiwać, a orkiestra niepewnie próbowała kontynuować melodię, ale po chwili jeden z muzyków odłożył skrzypce i powiedział do kolegi:

– Niezła akcja, ale my tu już nie gramy.

W międzyczasie kelnerzy próbowali uspokoić sytuację, ale nikt ich nawet nie słuchał. Teściową podtrzymywała jej kuzynka, wycierając jej twarz serwetką, a ja stałam na środku sali, cała w torcie, patrząc, jak moje własne wesele zamienia się w bitwę na jedzenie i wrzaski. A Paweł? Nie było go. Zniknął. Rozglądałam się nerwowo, próbując go znaleźć. W tym czasie za moimi plecami goście wykrzykiwali do siebie obelgi, ktoś przewrócił kolejną tacę z jedzeniem, a kelnerzy zaczęli wzywać ochronę. W pewnym momencie poczułam, że mój telefon zawibrował. To był SMS od Pawła.

„Kochanie, ogarnij to, ja nie mogę”.

Patrzyłam na ekran, nie wierząc własnym oczom. Mój mąż ukrył się w łazience i wysłał mi wiadomość, zamiast coś zrobić.

– Serio?! – wrzasnęłam na cały głos, przerywając kolejną wymianę ciosów między moim wujkiem a kuzynem Pawła.

W tym momencie do sali wbiegła ochrona, a kilku gości zaczęło uciekać, trzymając się za głowy. Moja mama spojrzała na mnie znacząco.

– Chyba się nie udało, co? – powiedziała, poprawiając spadające z ramienia ramiączko sukienki.

Miała rację. To wesele nie miało prawa się udać. A moje małżeństwo? Miałam coraz więcej wątpliwości.

Coś we mnie pękło

Po wszystkim siedziałam w hotelowym pokoju, wciąż w tej samej sukni, z zaschniętym kremem na policzku. Goście się rozeszli, obsługa posprzątała bałagan, a ja czekałam na Pawła. W końcu wrócił. Wszedł cicho, jakby miał nadzieję, że może zasnęłam i uda się uniknąć rozmowy. Nie tym razem.

Gdzie ty, do cholery, byłeś?! – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążył zamknąć drzwi.

– Ja… – zaczął niepewnie, patrząc wszędzie, byle nie na mnie. – Nie wiedziałem, co robić…

Parsknęłam gorzkim śmiechem.

Więc schowałeś się w kiblu i liczyłeś, że wszystko samo się rozwiąże?

– Kochanie, proszę cię, ja… Mama… to było… skomplikowane – wydukał, jakby to cokolwiek tłumaczyło.

Patrzyłam na niego, czując, jak coś we mnie pęka. Wyszłam za mąż za faceta, który w decydującym momencie po prostu uciekł. Nie stanął po mojej stronie. Nie zrobił nic.

Może się z nią ożeń, skoro tak się jej boisz – rzuciłam zimno.

Paweł otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale nie miał już nic na swoją obronę. Wtedy zrozumiałam. To małżeństwo skończyło się, zanim na dobre się zaczęło.

Reklama

Dorota, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama