Reklama

Nie wiem, jak wyglądały relacje moich koleżanek z ich teściowymi, ale ja wiedziałam jedno, że moja to mistrzyni w odwracaniu kota ogonem. W każdej sytuacji potrafiła zrobić z siebie ofiarę. Nieważne, czy chodziło o zbitą filiżankę, czy o nieodebraną rozmowę. Jej słownik zaczynał się od słowa „zawsze” i kończył na „wszyscy”.

Reklama

Zawsze mnie pomijacie – westchnęła na ostatniej rodzinnej imprezie, zerkając na nas spod zmarszczonych brwi, jakby spodziewała się burzy oklasków, albo przynajmniej zbiorowego płaczu nad jej losem.

– Ale kto konkretnie cię pomija? – zapytał szczerze zdziwiony mój mąż, Bartek.

– Wszyscy! – odparła teatralnym szeptem, unosząc dłonie, jakby naprawdę miała właśnie zaraz zemdleć.

Spojrzałam na zegarek. Była 17:42.

– Ja już pójdę, żeby pasowało do twojej narracji – powiedziałam z uśmiechem i chwyciłam za torebkę.

I wtedy się zaczęło. A może raczej – znowu zaczęło. I wcale nie skończyło się na tym jednym zdaniu.

Teściowa odgrywała ciągły dramat

– Kamila, a ty jak zwykle pierwsza uciekasz – jęknęła teściowa, jeszcze zanim zdążyłam sięgnąć po klucze.

– Uciekam? Naprawdę? Jest siedemnasta czterdzieści trzy, a przyszliśmy tu o trzynastej – odparłam spokojnie, choć w środku już mi się gotowało.

– Nie o godzinę mi chodzi, tylko o atmosferę. Wszyscy się śmieją, rozmawiają, a ja... jestem z boku i wszyscy traktują mnie jak powietrze.

Spojrzałam na Bartka. On z kolei patrzył w stół. Typowa strategia – nie widzę, nie słyszę, może minie. Jego siostra, Aneta, chrupała chipsy, jakby oglądała serial dramatyczny klasy B.

– Mamo, ale przecież właśnie z tobą rozmawiałam. Zresztą w kuchni byłyśmy razem przez dobrą godzinę – przypomniała jej Aneta.

– Mówiłam o tym, że nikt się nie interesuje na poważnie – dodała teściowa tonem Ofelii. – Owszem, pogadaliśmy o surówce i o tym, jak się robi klopsiki. Ale to nie była głęboka rozmowa. Czy kto mnie spytał, jak się czuję? Czy nie jest mi smutno? Czy nie boli mnie serce?

– A boli? – zapytałam sucho, bo mi się wyrwało.

– Kamila! – zawołał Bartek ostrzegawczo.

– A co, nie mogę spytać, skoro teściowa zaczęła? – odparłam, nie spuszczając z niej wzroku.

Teściowa westchnęła głęboko i podniosła oczy ku sufitowi.

– Widzicie? O to mi właśnie chodzi. Ciągły sarkazm i kpina. A ja tylko chciałam poczuć się częścią rodziny.

– Jesteś – powiedział Bartek, choć zabrzmiało to jak automatyczna odpowiedź z podręcznika „Jak uciszyć matkę”.

– Taaak... A gdzie moje miejsce przy stole? Na końcu. Między drzwiami a kredensem. Jakbym była nie gościem, tylko meblem – zaczęła drżeć jej warga.

– To miejsce wybrałaś sobie sama, bo chciałaś mieć blisko do łazienki – przypomniała jej Aneta, nie przestając chrupać.

– Bo zawsze coś trzeba mi wypomnieć!

No i proszę. Piętnaście minut rozmowy i już jesteśmy na etapie szlochu. A ja jeszcze nie założyłam butów.

Nie mogłam tego wytrzymać

Zanim zdążyłam dotknąć klamki, usłyszałam znajomy dźwięk. Wiadomość od Bartka. Wysłał mi screena z rodzinnej grupy na czacie. „Znowu mnie pomijacie. Jak zwykle. Ale mnie tam już dawno nikt nie chce” – napisała jego mama. Pokręciłam głową.

– No to się zaczęło – mruknęłam.

– Kamila, proszę cię, nie nakręcaj się – odezwał się Bartek z kanapy. – Przecież nic złego nie zrobiliśmy.

– Oczywiście, że nie. Po prostu twoja mama uznała, że skoro nie wysłaliśmy jej zdjęcia z tortem, to znaczy, że została wykluczona z życia rodzinnego. No i dramat gotowy.

Odpisałam jej krótko: „Byłaś zaproszona. Nie chciałaś wtedy przyjść”. Minęła minuta. Druga. A potem... kolejny komunikat: To nie chodzi o zaproszenia. To chodzi o to, że nawet jak jestem zaproszona, to jestem pomijana. Siedzę gdzieś z boku. Nikt się nie interesuje. Wszystko tylko na pokaz”. Westchnęłam i zaczęłam zakładać buty.

– Kamila, co robisz?

– Wychodzę.

– Jak to?

– No, żeby pasowało do narracji twojej matki – powiedziałam spokojnie, zawiązując sznurowadło. – Skoro według niej wszyscy są źli, to niech będzie konsekwentnie. Niech mnie nie będzie. Przynajmniej jej się zgodzi obrazek. Bartek zamilkł. Patrzył na mnie z mieszaniną bezradności i smutku.

– Wiesz, że to ją jeszcze bardziej nakręci?

– Trudno. Ale nie będę udawać, że wszystko gra, skoro ona zawsze znajdzie powód, żeby się obrazić. Niezależnie od tego, co zrobimy.

Chwyciłam płaszcz i klucze.

– A ty zostań, jeśli chcesz. Ale ja nie mam siły słuchać tego po raz tysięczny. Przeproś ciocię Ewę i wujka.

Zamknęłam za sobą drzwi i poczułam ulgę. Być może chwilową, ale prawdziwą.

Mąż bał się, że się obrazi

Dwadzieścia minut później siedziałam w samochodzie pod blokiem. Silnik wyłączony, ręce na kierownicy, telefon na kolanach. Czekałam. Sama nie wiem na co – na sms od Bartka? Na przeprosiny od jego matki? Na jakiś cud? Zamiast tego – dźwięk. Znowu wiadomość na grupie: „Nie wiem, co ja tej Kamili zrobiłam, że tak mnie nienawidzi. Ale wiem jedno, że długo tak nie pociągnę”. Zacisnęłam zęby. Zadzwoniłam do Bartka. Odebrał od razu.

– Halo?

– Serio? Czy ja coś przegapiłam? Powiedziałam jej coś wulgarnego? Przeklęłam? Przestawiłam meble w jej mieszkaniu? Nie. Wysłałam zaproszenie. Zadzwoniłam. I w odpowiedzi dostaję tyrady o pomijaniu i nienawiści.

– Kamila, spokojnie...

– Nie! Nie będę spokojna. Ona nie ma odwagi mi tego powiedzieć w twarz. Dlatego wrzuca te żale na grupę, jakbyśmy byli jej publicznością. Jakby każdy musiał jej współczuć i ją oklaskiwać.

– Po prostu... ona chyba czuje się samotna.

– A ja co? Mam być dla niej emocjonalnym respiratorem? Bartek, ja też mam uczucia. I mam dosyć tego, że każda sytuacja, nawet urodziny wujka, kończy się jej dramatem. To chore.

– Wiem...

– Nie, nie wiesz. Bo ty nigdy nie reagujesz. Nigdy nie powiesz jej, żeby przestała, bo się boisz, że się obrazi.

Cisza.

– Może masz rację – powiedział w końcu cicho. – Ale to moja mama...

– I właśnie dlatego powinieneś z nią porozmawiać. Normalnie. Bez cyrku. Bez grupowych lamentów.

– Spróbuję.

Rozłączyłam się, ale nie ruszyłam się z miejsca. Jeszcze chwilę siedziałam, patrząc w ciemność za szybą. Czułam, że ta rozmowa i tak się nie wydarzy. Bo z jego mamą nie da się rozmawiać. Z nią można tylko grać w jej teatr.

Nie mogłam już udawać

Kolejnego dnia obudziłam się z ciężarem w brzuchu. To był ten specyficzny rodzaj napięcia, który czuje się po sprzeczce, która wcale nie była sprzeczką, tylko... kolejnym rozdaniem w starej grze. Zajrzałam do telefonu. Powiadomienia zamilkły. Żadnych wiadomości. Ani od Bartka, ani od jego matki. Dopiero około jedenastej pojawił się nowy wpis teściowej na jej wallu: „Niektórzy potrafią cię zranić i jeszcze potem udają ofiary. Ale Bóg widzi wszystko. Dziękuję tym, którzy pamiętają o mnie, choćby dobrym słowem”. I serduszko. Tego było już za wiele. Zadzwoniłam znowu do Bartka.

– Czy twoja matka właśnie mnie publicznie oczerniła? – zapytałam spokojnie, choć ręce mi się trzęsły.

– Kamila, nie wiem, nie widziałem jeszcze... – zaczął, ale przerwałam mu. – Wiesz, co mnie boli najbardziej? Że ona gra ofiarę, a ty pozwalasz, by to szło dalej. Nieważne, co zrobię – ona i tak powie, że jestem winna. I że cierpi. I że została zraniona.

– Ona po prostu nie potrafi inaczej...

– Ale ja nie zamierzam być już statystką w jej dramacie – powiedziałam twardo. – Nie jestem jej rywalką. A już na pewno nie terapeutką.

– Kamila, nie chcę, żebyś się odsuwała przez to wszystko...

– Nie odsuwam się. Ale przestaję udawać, że jest dobrze. Bo nie jest. I nie będzie, dopóki ona nie przestanie pisać scenariuszy i wcielać się w rolę cierpiącej matrony, a wszyscy dookoła są winni.

– Chcesz, żebym z nią porozmawiał?

– Nie chcę. Chcę, żebyś wreszcie zaczął być moim mężem.

Cisza. A potem:

– Dobrze. Pogadam z nią. Ale to nie będzie łatwe.

– Nie oczekuję cudów. Ale przynajmniej nie udawajmy, że to normalne.

Rozłączyłam się, wzięłam głęboki oddech i pierwszy raz od dawna poczułam, że powiedziałam na głos coś, co we mnie siedziało od lat.

Bartek wreszcie wybrał mnie

Wieczorem Bartek wrócił później niż zwykle. Wszedł do mieszkania powoli, jakby wchodził do sali sądowej, a nie do własnego domu.

– Byłem u mamy – powiedział, zanim zdążyłam zapytać.

Usiadł na krześle i patrzył w podłogę. Czekałam.

– Zapytałem ją, czy naprawdę czuje się pomijana. Powiedziałem, że każdy robi, co może, ale że nikt nie ma obowiązku zgadywać jej nastrojów. I że twoje odejście z imprezy nie było aktem agresji, tylko ochroną własnych granic.

Milczałam. Znałam jego matkę. Wiedziałam, co mogło się wydarzyć.

– Najpierw był szloch. Że nikt jej nie rozumie. Że nawet własny syn ją atakuje. Potem chwila obrazy. Potem pytanie: „Czy Kamila ci to kazała powiedzieć?”.

Parsknęłam pod nosem.

– A ty?

– Powiedziałem, że nikt mi nic nie kazał. Że sam jestem zmęczony tym, że każda rozmowa z nią to emocjonalna pułapka.

Spojrzał na mnie i pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jego oczach coś, co nie było lękiem przed zranieniem matki – tylko zmęczeniem. I chyba ulgą.

– I co ona na to?

– Na koniec powiedziała: „W takim razie nie liczcie na mnie. Skoro mnie nie chcecie, nie będę się narzucać”.

– Szantaż emocjonalny. Klasyk.

Bartek pokiwał głową.

– Ale nie krzyczała. Nie dramatyzowała aż tak. Właściwie... zachowywała się tak, jakby chciała zobaczyć, czy to zadziała.

– No i działa?

– Nie tym razem.

Uśmiechnęłam się słabo. Wiedziałam, że to dopiero początek. Że teraz będzie ciche obrażenie, potem demonstracyjne milczenie, może udawanie choroby. Ale wiedziałam też jedno, że przynajmniej ten jeden jedyny raz – Bartek wreszcie wybrał mnie.

Nie wiem, co będzie dalej

Minął tydzień. Teściowa nie odezwała się ani razu. Zero wiadomości, zero postów. Na rodzinnej grupie – cisza jak w kościele po kazaniu. Z jednej strony czułam spokój. Z drugiej – wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Z nią nigdy nie było końca. Zawsze wracała nowa wersja tej samej opowieści. Ona dobra, wrażliwa, niezrozumiana. A świat przeciwko niej. Ale coś się zmieniło. Nie w niej. W nas.

Nie tłumaczyliśmy się już z każdego słowa. Nie odpowiadaliśmy na manipulacje, jakby były logicznymi argumentami. Przestaliśmy uczestniczyć w spektaklu, który odgrywała od lat. Odpuściliśmy jej teatr i to był nasz mały cud. Nie wiem, co będzie dalej. Pewnie kiedyś znowu wyśle jakiegoś pasywno-agresywnego sms-a. Albo wstawi zdjęcie pustego talerza i podpisze: „Obiad jem sama. Jak zwykle”. Ale teraz już wiem, że mogę odpowiedzieć: „Też lubię czasem spokój”. I nie czuć wyrzutów sumienia. Bo prawda jest taka, że nie można być bohaterem cudzych dramatów, jeśli nie godzisz się grać tej roli.

Kamila, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama