Reklama

Zawsze wiedziałam, że to zrobię. Własny salon fryzjerski, moje miejsce w stolicy, moje zasady. Bez czyjegoś cienia nad głową, bez wiecznych komentarzy, że „to się tak nie robi”, że „młodzi teraz myślą, że wszystko im się należy”.

Reklama

Gdy w końcu powiesiłam na drzwiach szyld „Atelier Kingi”, czułam się jak zdobywczyni ośmiotysięcznika. Każdy centymetr tego miejsca był wywalczony – nadgodziny, oszczędzanie na wszystkim, pożyczka, którą musiałam spłacić co do grosza. Widziałam oczami wyobraźni tłumy zadowolonych klientek, słyszałam brzęk nożyczek i wesołe rozmowy.

Nie spodziewałam się jednak, że zanim przyjdą pierwsze sukcesy, spadną na mnie bolesne ciosy. I że zadadzą je najbliżsi.

– Och, Kinga? – usłyszałam przypadkiem głos Marii, mojej teściowej, a do niedawna szefowej. – Myśli, że jak kupi sobie drogie lustra i modne fotele, to stanie się fryzjerką z prawdziwego zdarzenia? Klientki długo tam nie posiedzą, zobaczysz.

Zacisnęłam pięści. Wiedziałam, że nie będzie mi kibicować, ale nie sądziłam, że zacznie mi kopać dołki pod nogami.

Teściowa robiła mi czarny PR

Udawałam, że tego nie słyszałam. Przecież nie będę się zniżać do poziomu teściowej. Moje miejsce jest w moim salonie, przy moich klientkach. Nie w podłej gierce, którą ona właśnie zaczęła.

A jednak słowa teściowej wracały do mnie jak bumerang. „Klientki długo tam nie posiedzą”. A jeśli miała rację?

Potrząsnęłam głową, odpędzając wątpliwości. Nie po to walczyłam o ten salon, żeby dać się zastraszyć. Wróciłam do siebie i jak na złość – tego dnia prawie nikt nie przyszedł. Tylko stałe klientki, te, które obiecały mnie wspierać. Nowych twarzy brak.

Wieczorem, gdy już miałam zamykać lokal, telefon zadzwonił. To była moja sąsiadka, Zosia.

– Hej, słyszałaś, co Maria rozpowiada? – jej głos był pełen oburzenia.

– Co znowu?

– Że się na fryzjerstwie nie znasz, że używasz tanich kosmetyków i że ostatnio spaliłaś włosy jakiejś klientce!

Zatkało mnie.

– Co?!

– Tak, usłyszałam to u pani Krysi w warzywniaku. Stała tam jakaś kobieta i opowiadała, że „lepiej nie ryzykować u tej młodej”. No to się wtrąciłam i zapytałam, skąd to wie. A ona na to, że „Maria mówiła”.

Poczułam gorąco na twarzy. Wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując się uspokoić. To nie może być prawda. Moja własna teściowa robi mi czarny PR?

– Dzięki, Zosiu – powiedziałam tylko, rozłączając się.

Przez chwilę siedziałam w pustym salonie, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Czy ja się nadaję do tego biznesu? Może Maria miała rację, może się pospieszyłam? Może powinnam była zostać w jej zakładzie i zbierać doświadczenie?

Nie. Podniosłam się gwałtownie. Nie pozwolę, żeby ktoś – nawet ona – przekreślał moje marzenia.

To oznaczało wojnę

Następnego dnia, jeszcze przed otwarciem, wpadłam do salonu teściowej. Siedziała na fotelu, popijając kawę. Na mój widok nawet nie drgnęła.

– Po co to robisz? – rzuciłam prosto z mostu.

Spojrzała na mnie spokojnie, z tym swoim wyuczonym, pełnym politowania uśmieszkiem.

– O czym ty mówisz, dziecko?

– Nie udawaj. Wiem, że rozpowiadasz kłamstwa o mnie i moim salonie. Że spaliłam włosy klientce.

Maria odstawiła filiżankę.

– Ja? Skądże znowu. Ale ludzie różne rzeczy gadają. Może ktoś rzeczywiście miał u ciebie jakiś problem?

Miałam ochotę nią potrząsnąć.

– Myślisz, że mnie wykończysz plotkami?

– Kinga… – westchnęła teatralnie. – Ja tylko chcę, żebyś zrozumiała, że fryzjerstwo to nie tylko modne fotele i ładne logo. To lata praktyki, budowanie renomy. Nie myśl, że wystarczy otworzyć salon w Warszawie i wszyscy rzucą się drzwiami i oknami.

– Wiesz co? – odparłam chłodno. – Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni.

Odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Serce waliło mi jak młot, ale jedno było pewne – właśnie rozpoczęła się wojna.

Tego już było za wiele

Od tamtej rozmowy minął tydzień. Myślałam, że gorzej już być nie może, ale szybko się przekonałam, jak bardzo się myliłam.

Pewnego poranka, gdy otworzyłam salon, poczułam dziwny zapach. Jakby coś się zepsuło. Zmarszczyłam nos i ruszyłam w stronę zaplecza. Drzwi były uchylone. W środku, na podłodze, leżały moje najlepsze farby – całe opakowania przecięte na pół, zawartość wylana na kafelki.

Serce mi zamarło.

Ktoś tu był. Ktoś to zrobił celowo.

– Nie… – szepnęłam, opierając się o framugę.

Usłyszałam dzwonek nad drzwiami. Wchodząca klientka zatrzymała się w progu.

– Ojej, co tu tak śmierdzi? – zapytała, krzywiąc się.

Wzięłam głęboki oddech.

– Przepraszam, mała awaria. Czy mogę panią umówić na inny termin?

Wyszła bez słowa.

Sprzątałam przez godzinę, zaciskając zęby. W myślach przewijał się tylko jeden obraz – teściowa. Czy to ona? A może kogoś wysłała? Nie miałam dowodów, ale instynkt podpowiadał mi, że to jej sprawka.

Kiedy wieczorem opowiedziałam o tym Tomkowi, spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Kinga, nie przesadzasz? Może to po prostu jakiś wandal…

– Tomek, naprawdę myślisz, że to przypadek?

Nie odpowiedział. Wtedy zrozumiałam, że w tej walce jestem sama.

Mój mąż był tchórzem

Wieczorem usiadłam w kuchni, bezwładnie mieszając łyżeczką herbatę. W głowie miałam mętlik. Sabotaż w moim salonie, plotki teściowej, coraz mniej klientek… Ale najbardziej bolało mnie jedno – Tomek.

Nie chodziło o to, że nie stanął po mojej stronie. Chodziło o to, że nawet nie próbował mnie zrozumieć.

– Kinga, a może po prostu… odpuścisz? – rzucił nagle, opierając się o framugę.

Podniosłam na niego wzrok.

– Słucham?

– Może to znak, że to nie ma sensu. Zamiast się szarpać, wróciłabyś do mamy… to znaczy do Marii. Tam masz stabilną pracę, klientów. Po co się męczyć?

Zatkało mnie.

– Ty naprawdę myślisz, że ja się poddam?

Westchnął, pocierając twarz dłonią.

– Po prostu nie chcę konfliktów w rodzinie. Mama to przeżywa, mówi, że ją zdradziłaś…

Ja ją zdradziłam?! – krzyknęłam, zrywając się z krzesła. – A to, co ona mi robi, to nic?!

Tomek tylko spuścił wzrok.

Serce mi pękło.

Wyszłam bez słowa, trzaskając drzwiami. Przez godzinę błąkałam się po mieście, próbując poukładać myśli. Tomek nigdy nie był wojownikiem, ale nie sądziłam, że stanie się takim tchórzem.

Tego wieczoru podjęłam decyzję. Jeśli nie mogę liczyć na męża, będę liczyć na siebie.

Chciała mnie zniszczyć

Nie spałam całą noc. Myśli wirowały mi w głowie, a serce waliło jak oszalałe. Nie miałam już wątpliwości – teściowa zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć, a Tomek… Tomek nigdy nie będzie miał odwagi stanąć po mojej stronie.

Rano wzięłam telefon i zaczęłam przeglądać opinie o moim salonie w internecie. I wtedy zobaczyłam to.

"Nieprofesjonalna obsługa. Włosy zniszczone, farba zeszła po tygodniu."
"Kinga nie zna się na fryzjerstwie, tylko udaje ekspertkę. Szkoda pieniędzy!"
"Lepiej iść do prawdziwego fachowca, np. do pani Marii – ona wie, co robi."

Serce podeszło mi do gardła. Sprawdziłam profile osób, które to pisały. Wszystkie miały po jednej opinii – o mnie. A nazwiska? Znajome. Byłe klientki Marii.

Zrobiło mi się słabo.

Nie wytrzymałam. Wbiegłam do salonu teściowej jak burza.

– Już wiem, że to twoje klientki zostawiają te fałszywe opinie! – rzuciłam na wstępie.

Maria nawet nie podniosła wzroku znad filiżanki kawy.

– Fałszywe? Ludzie mają prawo mówić, co myślą.

Ty naprawdę chcesz mnie zniszczyć?

Teściowa uśmiechnęła się zimno.

– Nie muszę cię niszczyć, Kinga. Sama się pogrążysz.

Zacisnęłam pięści.

To był już nie tylko konflikt rodzinny. To była wojna.

Byłam gotowa walczyć

Od tamtej rozmowy z teściową minęło kilka dni. W moim salonie wciąż było pusto. Klientki, które kiedyś były zdecydowane spróbować czegoś nowego, teraz omijały mnie szerokim łukiem. Opinie w sieci robiły swoje.

Nie mogłam na to pozwolić.

– Nie poddam się – powiedziałam do siebie, patrząc w lustro.

Tego samego dnia zaczęłam działać. Wrzucałam na social media zdjęcia moich prac, robiłam filmiki z metamorfozami, opowiadałam o profesjonalnych produktach, których używam. Ogłosiłam promocję – darmowa stylizacja dla każdej nowej klientki.

Początkowo nie było efektu, ale po kilku dniach coś się ruszyło. Ludzie zaczęli lajkować moje posty, komentować. Aż w końcu drzwi salonu się otworzyły.

– Dzień dobry… Pani Kinga, prawda? – starsza kobieta uśmiechnęła się niepewnie. – Koleżanka poleciła mi panią.

Serce mi podskoczyło.

– Oczywiście, proszę usiąść!

A potem przyszła kolejna klientka. I następna.

Teściowa musiała to zauważyć, bo któregoś dnia sama przyszła do mojego salonu.

– Nie wiem, jak to zrobiłaś – rzuciła chłodno.

– Może po prostu jestem dobra w tym, co robię? – odpowiedziałam z uśmiechem.

– Zobaczymy, jak długo to potrwa – burknęła i wyszła.

Wojna się nie skończyła. Ale teraz to ja byłam gotowa walczyć.

Reklama

Kinga, 34 lata

Reklama
Reklama
Reklama