Reklama

Bywały dni, że nie miałam czasu nawet nalać sobie herbaty. Praca, szkoła Olka, zakupy, obiad – wszystko toczyło się jak w zegarku, który tykał coraz szybciej. Michał wracał późno, z głową w pracy, a ja robiłam wszystko, żeby ten dom jakoś się trzymał. I mimo zmęczenia, zawsze znajdowałam czas, by zadbać o coś więcej – o relacje. Zwłaszcza z jego matką.

Reklama

Barbara mieszkała sama, na drugim końcu miasta, w idealnie uporządkowanym mieszkaniu, gdzie nic nie leżało nie na swoim miejscu. Była kobietą z klasą, jak mawiali znajomi. Ale w tej klasie kryła się też lodowatość. Ja próbowałam – świąteczne zaproszenia, zdjęcia Olka wysyłane mailem, telefoniczne życzenia. Na przedstawieniach szkolnych, jeśli już dotarła, siadała w ostatnim rzędzie. Uśmiechała się, ale nie klaskała. Olek ją lubił. Miał w sobie tę dziecięcą naiwność – dla niego babcia to babcia, nawet jeśli chłodna. Na Dzień Dziecka przysłała mu kartkę. Tylko kartkę. Bez prezentu, nawet bez maleńkiej czekoladki.

– Nie stać mnie w tym roku na nic specjalnego – powiedziała przez telefon.

Kilka dni później scrollowałam posty na wallu. Barbara w Chorwacji. W kapeluszu. Z kieliszkiem białego wina. Z opalonymi nogami i podpisem: „Chwilo, trwaj”. Zamknęłam telefon. Głeboko w duszy chowałam urazę. Nie tylko po tej sytuacji.

Olek przestał rysować serduszka

Olek siedział w kuchni z telefonem, przewijając zdjęcia na moim koncie. Nagle zatrzymał palec, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Mamo… a czemu babcia pojechała na wakacje, a mnie nie zabrała?

Zamarłam. Przez sekundę miałam nadzieję, że to tylko ciekawość. Ale w jego głosie było coś więcej. Rozczarowanie. Zranienie. Michał siedział przy stole z kubkiem kawy. Uniósł wzrok znad gazety i rzucił lekko:

– Babcia czasem też potrzebuje odpocząć.

– Ale przecież mówiła, że nie ma pieniędzy – nie odpuszczał Olek. – Przez telefon, pamiętasz? Powiedziała: „Nie stać mnie w tym roku na nic specjalnego”.

Spojrzałam na Michała. Jego twarz stężała. Olek odwrócił się z powrotem do telefonu. Ja sięgnęłam po ścierkę i zaczęłam wycierać zupełnie suchy blat.

Zawsze chodziło o pozory, pomyślałam. Udawaliśmy, że wszystko jest dobrze. Że mało kontaktu to po prostu styl Barbary. Że jej nieobecność to wybór, a nie odrzucenie. Ale jak wytłumaczyć ośmiolatkowi, że jego babcia nie chce go znać? Olek nie dopytywał dalej. Wstał, poszedł do pokoju. Nie trzaskał drzwiami. Po prostu wyszedł – cicho, z pochyloną głową. Od tamtej pory temat Barbary zaczął się rozpuszczać w codzienności. Nie mówiliśmy o niej. Michał unikał moich spojrzeń, a ja przestałam go prowokować do rozmów na ten temat. W domu zrobiło się ciszej. Uporządkowanie weszło tam, gdzie wcześniej próbowałam budować emocje. I tylko Olek przestał rysować serduszka w laurkach.

Nie umiałam sie rozpłakać

Zadzwonili do nas z samego rana. Michał odebrał telefon, ale nic nie mówił. Tylko trzymał słuchawkę przy uchu i wpatrywał się w ścianę. Po dłuższej chwili rozłączył się i stanął przede mną.

– Mama nie żyje – powiedział cicho. – Odeszła w nocy.

Jego słowa zawisły w powietrzu. Nie odpowiedziałam nic. Poczułam, jak coś ściska mi gardło, ale to nie był płacz. To było coś innego – ciężar wielu lat milczenia, napięcia, niewypowiedzianych słów. Michał odwrócił się i poszedł do kuchni. Zaczął parzyć kawę, jakby potrzebował czegoś do zrobienia. Usiadłam na krześle, patrzyłam w okno. Nie umiałam się rozpłakać. I nie wiedziałam, czy w ogóle powinnam.

Trzy dni później byliśmy już w kościele. Pogrzeb Barbary był... odpowiedni. Dystyngowany. Z klasą. Ale zimny jak grudniowy ranek. Ksiądz mówił powoli, z namaszczeniem:

– Pani Barbara była kobietą wyjątkową. Ceniła porządek, była oddana pracy, przyjaciołom, sprawom społecznym...

Ani razu nie padły słowa „matka”, „babcia”, „rodzina”. Tylko „kobieta z zasadami”. Olek siedział obok mnie. W pewnym momencie pociągnął mnie za rękaw.

– Mamo... czemu nikt nie mówi, że była moją babcią?

Zacisnęłam usta. Spojrzałam na Michała. On nadal tylko unikał mojego wzroku. Nie odezwał się ani słowem. Na cmentarzu obok trumny stanęła kobieta z fundacji „Pieskie Życie”. Miała na sobie czarną apaszkę z logo, w ręku trzymała białą kopertę.

– Kto to? – zapytał Olek.

– Ktoś, kogo babcia bardzo lubiła – odpowiedział Michał. Głos miał matowy, bezbarwny.

Po pogrzebie w domu zapadła głucha cisza. Michał siedział w salonie, patrzył w sufit. Ja próbowałam zaparzyć herbatę, ale moje dłonie drżały tak, że rozlałam wrzątek na blat. Wciąż czułam, że to nie była śmierć bliskiej osoby. To było zamknięcie drzwi do relacji, której nigdy tak naprawdę nie było.

Testament babci Barbary

Dwa tygodnie po pogrzebie przyszło zawiadomienie z kancelarii notarialnej. Michał trzymał kopertę w ręku, obracając ją w palcach z niechęcią, jakby już przeczuwał, że w środku nie znajdzie nic dobrego.

– Chcesz iść ze mną? – zapytał.

– Oczywiście – odpowiedziałam. – Nie zostawię cię z tym samego.

Olek został z moją mamą. Gdy wychodziliśmy, zapytał jeszcze:

– A co to jest ten testamek?

– Testament – poprawiłam z uśmiechem. – To taka wiadomość od babci. Co zostawia po sobie.

– Myślisz, że zostawiła coś dla mnie?

Michał spojrzał na mnie niepewnie. Odpowiedziałam tylko:

– Zobaczymy, kochanie. Zobaczymy.

W kancelarii czekał na nas pan w okularach, w schludnym garniturze. Zaprosił nas do środka, podsunął kartki i zaczął czytać bez zbędnych wstępów.

– Testament pani Barbary K., sporządzony w obecności świadków. Cały majątek: mieszkanie, oszczędności oraz środki z polisy ubezpieczeniowej... zostają przekazane fundacji „Pieskie Życie” z siedzibą w Warszawie.

Spojrzałam na Michała. Siedział sztywno, bez ruchu. Tylko jego oczy patrzyły przed siebie, jakby widział coś bardzo daleko.

– W testamencie nie przewidziano innych osób – dodał notariusz. – Przykro mi.

– Ani słowa? – zapytałam. – Ani wzmianki o rodzinie?

Mężczyzna pokręcił głową. Michał wstał powoli, bez słowa. Ja jeszcze przez chwilę siedziałam, próbując pojąć, co właśnie usłyszeliśmy. Wyszliśmy na ulicę w milczeniu. Michał zapalił papierosa, choć od lat nie palił. Oparł się o mur.

Wiedziałem, że nie była czuła – powiedział w końcu. – Ale żeby aż tak?

Nie odpowiedziałam. W środku coś we mnie umarło. Nie z żalu. Z rozczarowania. Z bezsilności.

Rozmowy, których nie było

Wróciliśmy do domu późnym popołudniem. Michał zdjął buty bez słowa, powiesił kurtkę i od razu zamknął się w pokoju Olka. Siedział tam długo, w fotelu, gapiąc się w okno. Wiedziałam, że nie mogę tam wejść z pytaniami. On musiał sam sobie poradzić z tą pustką. W kuchni zapaliłam światło. Dotknęłam czajnika, ale nie włączyłam go. Patrzyłam na blaty, na suszarkę do naczyń, jakbym widziała to wszystko pierwszy raz. A potem usiadłam przy stole i w głowie zaczęłam prowadzić rozmowę, której nigdy nie było. Rozmowę z nią.

– Dlaczego? – powiedziałam półgłosem. – Naprawdę byłaś aż tak samotna, że nie widziałaś nas? Czy po prostu nie chciałaś patrzeć?

Wyobraziłam sobie jej twarz. Zawsze tak samo chłodną, z tym eleganckim, kontrolowanym uśmiechem.

– Nie chodziło o pieniądze, rozumiesz? – mówiłam dalej. – Nikt nie liczył na twoje złote pierścionki, nikt nie czekał na testament. My czekaliśmy na telefon. Na „jak się macie”, na to, żebyś zapytała Olka, jak mu poszło na apelu.

Usłyszałam skrzypnięcie podłogi. Olek stanął w progu, z kocem w rękach.

– Mamo?

– Tak, kochanie?

– Babcia... zostawiła coś dla mnie?

Patrzył na mnie tak poważnie, że aż zabolało. Westchnęłam i przykucnęłam przy nim.

– Wiesz co… babcia przekazała wszystko pewnej fundacji, która pomaga zwierzakom. Myślę, że chciała w ten sposób zrobić coś dobrego.

– Aha – powiedział cicho. – Ale ja nie jestem pieskiem.

Zamilkłam. Przytuliłam go, nie mając odpowiedzi, która mogłaby go naprawdę ukoić.

Ty jesteś najważniejszy – szepnęłam mu do ucha. – I nigdy nie będziesz musiał się tego domyślać.

Olek tylko skinął głową i wrócił do pokoju. Nie zapytał już więcej. Zostałam w kuchni. Patrzyłam w pustkę, jakby w tej ciszy miała się nagle odezwać Barbara. Ale milczała. Tak jak zawsze. A ja wiedziałam już, że najgłośniejsze są właśnie te rozmowy, które nigdy się nie wydarzyły. Minęło kilka tygodni. Wróciliśmy do codzienności – szkoła, praca, zakupy. Wszystko wyglądało tak samo, ale już takie nie było. Michał stał się bardziej milczący. Siadał wieczorami w salonie, włączał telewizor i niczego nie oglądał. Przerzucał kanały jakby szukał czegoś, czego i tak nie zamierzał znaleźć.

Babcia nie potrafiła kochać ludzi

Olek przestał mówić o babci. Nie pytał, nie wspominał. Rysował psy – całe kartki pełne zwierząt, które wpatrywały się w niego wielkimi oczami. Raz zapytałam:

– Czemu tylko pieski, kochanie?

– Bo one wszystko rozumieją – odpowiedział, nie odrywając kredki od papieru.

Któregoś wieczoru porządkowałam szafkę w sypialni i trafiłam na pudełko, które kiedyś schowałam. Nie miałam odwagi go otworzyć, ale w końcu się przełamałam. W środku – rysunki Olka. Kolorowe koperty, starannie opisane: „Dla babci Basi”, „Babciu, zobacz, umiem już pisać”, „Zrobiłem to dla Ciebie”. Każda inna. Każda nieotwarta. Nieprzekazana.

Wzięłam pudełko i poszłam do salonu. Michał siedział w półmroku. Bez słowa usiadłam obok i podałam mu to, co trzymałam w rękach.

– Znalazłam je dzisiaj – powiedziałam cicho.

Wyjął pierwszą kartkę, oglądał długo, potem drugą. W trzeciej rozpoznał swój własny podpis – kiedyś pomagał Olkowi to napisać. Po kilku minutach tylko westchnął i powiedział:

– Ona po prostu nie potrafiła kochać ludzi. Może nie wiedziała jak...

Nie zaprzeczyłam. Nie próbowałam łagodzić. Tylko powiedziałam:

– Nie wiem, czy to rozumiem. Ale wiem, że bolało.

– Myślisz, że Olek kiedyś... zrozumie? – zapytał.

– Może. Ale lepiej, żeby jeszcze przez długi czas nie musiał – odpowiedziałam.

Michał zamknął pudełko i przyciągnął mnie do siebie. Siedzieliśmy tak w ciszy. Dobrze nam szło to milczenie – chyba dlatego, że wiedzieliśmy już, co znaczy ta zła cisza. Barbara zostawiła nam w spadku nie złoto, nie mieszkanie, ale coś znacznie cięższego. Przestrzeń, którą kiedyś mogliśmy wypełnić miłością. A która została pusta. I ta pustka, wbrew pozorom, była najtrudniejsza.

Nie chcemy powtórzyć tej historii

Tamtego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Przekładałam się z boku na bok, wsłuchując się w równy oddech Michała i spokojne pochrapywanie Olka zza ściany. W głowie krążyły wszystkie te lata – święta z krótkimi wizytami, przedstawienia z pustym krzesłem w drugim rzędzie, kartki bez podpisu „babcia”. Nie chodziło o testament. O mieszkanie, konto, te wszystkie formalne decyzje. Chodziło o coś, czego nie dało się wycenić. O obecność. O ciepło. O to jedno zdanie, które każdy z nas przez lata czekał, żeby usłyszeć: „Cieszę się, że jesteście.” Ale ono nigdy nie padło. Barbara wybrała samotność. Schludną, uporządkowaną, bezpieczną. I przez te wszystkie lata udawała, że to jej styl życia. A my próbowaliśmy się do niej dobić. Bez hałasu. Z taktem. Z nadzieją.

Wstałam i poszłam do małego pokoju. Spojrzałam na śpiącego Olka, przykrytego po sam nos. Wtedy poczułam coś bardzo prostego i bardzo mocnego. Przysięgę, której nie wypowiedziałam na głos, ale którą złożyłam sobie tamtej nocy.

– Ty nigdy nie będziesz się zastanawiał, czy jesteś kochany – szepnęłam. – Będziesz to wiedział. Z każdego spojrzenia. Z każdego dotyku. Z każdego zwyczajnego dnia.

Nie dlatego, że dostaniesz prezent. Ale dlatego, że zawsze usłyszysz: „Jesteś dla mnie ważny”. Bo są historie, których nie da się zmienić. Ale są też takie, których nie wolno powielać.

Iza, 42 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama