„Teściowa skosztowała mojej zupy grzybowej, a potem zrugała mnie jak dziecko. Nie daruję wiedźmie takiego upokorzenia”
„Myślałam, że to był jednorazowy pokaz siły, ale się pomyliłam. Od tamtej pory każda moja zupa była oceniana. Raz zbyt rzadka, raz zbyt tłusta. Nawet barszcz, który zawsze wychodził mi perfekcyjnie, doczekał się złośliwego komentarza”.

- Redakcja
Zawsze marzyłam o swoim własnym domu. Nie o pałacu, nie o designerskich meblach z katalogu — wystarczył mi zapach zupy unoszący się z kuchni i ciepłe światło bijące z okna. Po ślubie z Tomkiem, kiedy wreszcie przeprowadziliśmy się do naszego pierwszego domu, wszystko wydawało się możliwe. Chciałam, żeby to było miejsce, do którego chce się wracać. Miejsce, w którym każdy, kto przekroczy próg, poczuje się zaopiekowany. A może liczyłam, że w końcu zyskam aprobatę jego rodziny. Bo od samego początku czułam się tam jak gość, jak ktoś, kto musi się przypodobać, zasłużyć, udowodnić. W szczególności przed moją teściową. Jej spojrzenie potrafiło przeszyć mnie na wylot, a każde zdanie wypowiedziane z tym jej tonem… Brzmiało jak egzamin, który zawsze oblewałam.
Dlatego ten obiad był ważny. Grzybową ugotowałam według przepisu mojej babci. Z suszonych podgrzybków zebranych jesienią w lesie, z dodatkiem ziela, liści laurowych i śmietany. Rozłożyłam biały obrus, ustawiłam szklanki do kompotu. To miał być nasz pierwszy wspólny obiad w nowym domu.
– Boisz się? – zapytał Tomek, kiedy krzątałam się z ostatnimi poprawkami przy stole.
– Trochę – przyznałam. – Byle tylko twoja mama nie skomentowała, że robię inaczej niż ona.
– Oj, daj spokój – zaśmiał się. – To tylko zupa. Będą zachwyceni.
Uśmiechnęłam się wtedy. I naprawdę chciałam wierzyć, że miał rację.
Zrobiło mi się gorąco
Wszyscy siedzieli już przy stole, kiedy wniosłam wazę z grzybową. Uśmiechnęłam się, nalewając zupę każdemu po kolei, jakby sam gest mógł powiedzieć: „Zrobiłam to dla was, spróbujcie i doceńcie”. Cisza przy stole trwała za długo. Pierwsze łyżki unosiły się nieśmiało. I wtedy odezwała się ona.
– Za mało soli.
Teściowa odłożyła łyżkę, nie patrząc na mnie.
– I śmietanę dodałaś, a nie powinnaś.
Przez chwilę nikt się nie odezwał. Nawet dzieci szwagierki przestały siorbać kompot. Poczułam, jak oblewa mnie gorąco.
– Moja mama zawsze mówiła, że śmietana zabija smak grzybów – dodała, poprawiając serwetkę na kolanach.
– To przepis mojej babci – powiedziałam cicho.
– Każdy robi jak umie.
Tomek patrzył w talerz. Reszta rodziny zajęła się nagle kromkami chleba, jakby były najważniejszym punktem posiłku.
– Tomciu, pamiętasz moją grzybową? – dodała teściowa po chwili. – Zawsze prosiłeś o trzy dokładki.
Nie odpowiedział. A ja już wiedziałam, że nikt nie poprosi o kolejną porcję. Zupa trafiła do lodówki. Przynosiłam kolejne dania, jakby nic się nie stało. Ale ja już byłam gdzie indziej. Późnym wieczorem siedziałam w kuchni, wpatrując się w garnek. W końcu otworzyłam zlew i powoli zaczęłam wylewać zupę.
Próbowałam się uśmiechnąć
Następnego dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam jeszcze w piżamie. Myślałam, że to kurier. Ale na progu stała teściowa. W jednej ręce trzymała duży garnek owinięty w ścierkę, w drugiej reklamówkę z koperkiem i pietruszką.
– Pomyślałam, że pokażę ci, jak się robi prawdziwą grzybową – powiedziała z uśmiechem, jakby właśnie przyniosła mi kwiaty. – Taką, którą Tomek zawsze uwielbiał.
Zrobiłam krok w bok, żeby ją wpuścić. Czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, weszła pewnym krokiem do kuchni, odstawiła garnek i zaczęła się rozglądać po blatach.
– Masz masło? Zawsze zaczynam od podsmażenia grzybów na maśle. Olej wszystko zabija.
Próbowałam się uśmiechnąć, choć czułam, jak coś się we mnie napina. Wczoraj byłam zła. Dziś czułam się upokorzona. Jak uczennica, która oblała sprawdzian i teraz musi siedzieć cicho, kiedy nauczycielka wyjaśnia wszystko od nowa.
– Ale ja… nie potrzebuję aż takiej pomocy – powiedziałam, wkładając ręce w kieszenie bluzy.
– To nie pomoc – odpowiedziała, wyjmując z reklamówki liść laurowy. – To tylko przepis. Dla dobra rodziny.
Przyglądałam się, jak miesza w garnku, z jaką pewnością kroi warzywa, jakby to była jej kuchnia.
– Ale to mój dom – powiedziałam cicho.
– Dom jest tam, gdzie dobrze gotują – rzuciła, nie przerywając mieszania.
Nic już nie powiedziałam. Wiedziałam, że teraz nie wygram. Czułam, że coś się we mnie przesuwa. Jakby jakaś niewidzialna granica zaczęła się kruszyć.
Czułam się jak intruz
Myślałam, że to był jednorazowy pokaz siły, ale się pomyliłam. Od tamtej pory każda moja zupa była oceniana. Raz zbyt rzadka, raz zbyt tłusta. Nawet barszcz, który zawsze wychodził mi perfekcyjnie, doczekał się złośliwego komentarza. Co tydzień, niemal z zegarkiem w ręku, zjawiała się z garnkiem, z siatką warzyw, z przepisem „jak się zawsze robiło u nas w domu”. Zawsze „u nas”, nigdy „u was”. Czułam się jak intruz, który przypadkiem dostał się do teatru rodzinnych rytuałów i źle odgrywa swoją rolę. Jednego wieczoru usłyszałam ich rozmowę. Stałam za drzwiami pokoju Tomka, przynosząc mu herbatę, kiedy głos Ireny dotarł do mnie przez szparę.
– Nie chcę, żeby moje wnuki jadły takie cuda na kiju.
– Mamo, daj spokój – odpowiedział cicho Tomek.
– Nie mogę. Dla dobra rodziny.
Zamarłam. Weszłam bez pukania. Oboje spojrzeli na mnie jak na kogoś, kto zakłócił coś ważnego.
– Dla dobra rodziny? – powtórzyłam słowa, które jeszcze przed chwilą wypowiedziała jego matka. – Czyli moje jedzenie wam szkodzi?
Teściowa poprawiła się na krześle, ale nic nie powiedziała. Tomek podniósł na mnie wzrok, ale nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Stałam tam chwilę, czekając, aż któreś z nich coś powie. Żadne nie miało odwagi. Wyszłam z pokoju.
Musiałam mu powiedzieć
Usiedliśmy w kuchni. Tomek próbował zagaić czymś błahym, ale nie odpowiedziałam. Patrzyłam przez okno, udając, że obserwuję wiatr.
– Możemy porozmawiać? – zapytał cicho.
Odwróciłam się do niego i zadałam pytanie, które od kilku tygodni wisiało mi w gardle.
– Po czyjej stronie stoisz?
Zamilkł. Odchrząknął, jakby próbował zyskać na czasie, ale nic nie powiedział.
– Chcesz spokoju, tak? – dodałam. – Żeby było cicho, bez scen. Żeby nikt się nie kłócił, żeby matka była zadowolona. Ale wiesz co? Jestem codziennie. A ona przychodzi raz na tydzień, wchodzi i urządza wszystko po swojemu.
Zamknął oczy. Nie lubił, kiedy mówiłam głośno o emocjach. Chował się wtedy do środka, licząc, że burza minie.
– To nie jest wojna – powiedział po chwili. – Nie chcę wybierać stron.
– A ja chcę. Bo mam dość udawania, że wszystko jest dobrze. Wiesz, co czuję, kiedy słyszę, że twoja mama przynosi kolejną wersję „właściwej” zupy? Jakbym nie istniała. Jakbym tylko zajmowała komuś miejsce.
Wstałam, wzięłam płaszcz i wyszłam bez słowa. Poszłam do lasu. Te same drzewa, ten sam mech, te same miejsca, gdzie kiedyś zbierałam grzyby z babcią. Wzięłam głęboki oddech i poczułam zapach wilgoci, mokrej ziemi, starego liścia. Może nie chodziło o zupę. Może chodziło o to, że nigdy nie będę taka jak ona. Że nie jestem z ich świata. Że nawet jeśli nauczę się ich przepisów, ich zwyczajów, ich milczenia – to i tak zawsze będę tylko kimś z zewnątrz.
Postawiłam ultimatum
Pojechałam do mamy. Nie mówiłam nic przez pierwsze piętnaście minut, tylko siedziałam przy stole i patrzyłam, jak kroi pietruszkę. W końcu wyciągnęłam z torby zeszyt z przepisem babci i położyłam go przed nią.
– To ta grzybowa – powiedziałam. – Ta, której nikt nie chciał jeść.
Mama spojrzała na mnie spod oka, nie przerywając krojenia.
– Teściowa? – zapytała krótko.
Skinęłam głową.
– Przyniosła swoją. Tomek nic nie powiedział. Jakby tak miało być.
Mama westchnęła.
– Nie każdemu się dogodzi. Nie daj się zdominować. To twój dom.
Usiadła naprzeciwko mnie i przez chwilę milczałyśmy razem. Wiedziałam, że nie potrzebuję od niej rad. Potrzebowałam, żeby ktoś przypomniał mi, że mam prawo czuć to, co czuję. Wieczorem wróciłam do domu. Tomek siedział na kanapie, telewizor był włączony, ale go nie oglądał. Wyłączyłam pilotem ekran i usiadłam naprzeciwko niego.
– Albo stawiasz granice swojej matce, albo ja nie ugotuję już niczego więcej. Ani zupy, ani rosołu, ani żadnego sosu. Nic.
Zaskoczył go mój ton. Przez chwilę chyba myślał, że żartuję.
– Marta… – zaczął, ale uniosłam dłoń.
– Zupa to tylko symbol. Chciałam się dopasować, ale wszystko, co robię, jest nie tak. Gotuję – źle. Nie gotuję – zimno. Uśmiecham się – nieszczera. Milczę – obrażona.
– Nie wiedziałem, że tak to przeżywasz – powiedział cicho.
– Bo nigdy mnie nie słuchasz – odpowiedziałam.
Zrobiło się cicho. Tym razem nikt nie próbował rozładować napięcia żartem. Nie było miękkiego przejścia. Było tylko jedno zdanie, które wreszcie padło między nami i zostało w powietrzu, bez odpowiedzi.
Od tamtej rozmowy nic nie było już takie jak wcześniej. Teściowa przestała przychodzić z garnkami. Nie komentowała, ale atmosfera między nami była chłodna. Tomek, choć niechętnie, zaczął stawiać granice. Robił to jednak tak nieporadnie, że miałam wrażenie, jakby przepraszał za każdą próbę. Zupy znów pojawiały się na naszym stole. Już nie dla pochwał, nie dla gości, nie dla kogoś. Dla mnie. Dla nas. Bez ceregieli, bez świec, bez napięcia. Takie zwykłe, ciepłe. Moje. Nie wiedziałam, czy to początek końca, czy pierwszy krok w stronę czegoś nowego. Ale czułam, że wracam do siebie.
Marta, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szkolny zjazd po latach był dla mnie jak powrót do przeszłości. Nie sądziłam, że wywróci moje życie do góry nogami”
- „Mąż chciał błyszczeć na weselu, a ja byłam tylko tłem. Już wtedy powinnam wiedzieć, że nasz związek nie ma przyszłości”
- „Na wakacjach we Włoszech przystojny rybak złowił mnie na piękne słówka. Gdy chciałam czegoś więcej, nabrał wody w usta”