„Teściowa skrytykowała moją sałatkę jarzynową, a potem wzięła dokładkę. Myślałam, że to świąteczny cud”
„Włożyłam całe serce w sałatkę jarzynową. Gotowałam warzywa osobno, kroiłam w idealną kosteczkę. Jajka, ziemniaki, ogórki kiszone – wszystko jak trzeba. Majonez domowy. Próbowałam dziesięć razy, aż uznałam, że lepsza nie będzie. Marek powiedział, że pyszna. Uwierzyłam mu”.

Odkąd jestem z Markiem, staram się udowodnić jego rodzinie, że jestem „wystarczająca”. Że nie jestem tylko jakąś tam „Magdą z bloku”, tylko kobietą, która potrafi coś więcej niż ugotować makaron i zrobić pranie. Zwłaszcza Halina – jego matka – patrzy na mnie jak na intruza. Łaskawa dla mnie bywa tylko wtedy, gdy mogę się do czegoś przydać.
Przez pierwsze dwa lata byłam na Wigilii gościem. Siedziałam cicho, pomagałam przy sprzątaniu, a potem wracałam do domu z bólem brzucha i przeświadczeniem, że znów nie dałam rady. W tym roku postanowiłam to zmienić. Chciałam przynieść coś swojego.
Włożyłam całe serce w sałatkę jarzynową. Gotowałam warzywa osobno, kroiłam w idealną kosteczkę. Jajka, ziemniaki, ogórki kiszone – wszystko jak trzeba. Majonez domowy. Próbowałam dziesięć razy, aż uznałam, że lepsza nie będzie. Marek powiedział, że pyszna. Uwierzyłam mu. Włożyłam ją w szklaną miskę po babci, owinęłam folią i ruszyliśmy do jego rodziców. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że ten wieczór będzie inny. Że Halina się uśmiechnie. Że może chociaż raz powie „dobra robota, Magda”. Naiwna.
Teściowa nie była miła
– A ty to może następnym razem mniej majonezu dasz, co? Bo teraz to trochę… tłusto – powiedziała Halina, nachylając się nad moją sałatką, jakby badała ją mikroskopem.
Ton głosu miała lekki, prawie rozbawiony, jakby to była tylko taka luźna uwaga. Ale spojrzała na mnie tym swoim spojrzeniem: z góry, z lekkim przekąsem. Basia, jej córka, parsknęła śmiechem i nachyliła się do teściowej, szepcząc coś pod nosem. Coś, czego nie usłyszałam, ale wystarczyło, że zobaczyłam ich porozumiewawcze spojrzenia. Marek siedział obok mnie, z nosem w karpiu. Ani drgnął.
– Przecież tylko powiedziała, że za dużo majonezu. Nie przesadzaj – usłyszałam. Ale w tamtym momencie nie byłam jeszcze wściekła. Jeszcze próbowałam się uśmiechać.
Jeszcze miałam nadzieję, że może potem Halina podejdzie i powie: „Wiesz, mimo wszystko smaczna”. Nie podeszła. Ale później, w ciszy, gdy wszyscy zajęli się grzybową, zobaczyłam, jak znowu sięga po moją sałatkę. I nakłada sobie dokładkę. Nie powiedziała słowa. Ani spojrzenia, ani uśmiechu, ani podziękowania. Nic. Spojrzałam na jej talerz i poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie o majonez tu chodziło. Tylko o to, że chciałam się poczuć częścią tej rodziny. A znowu byłam tylko dodatkiem do Marka. Kimś, kogo można tolerować, ale nie zapraszać do środka. Marek milczał. Jak zawsze. A ja, z każdym kęsem tej cholernej sałatki, czułam się coraz bardziej przezroczysta.
Czułam się upokorzona
– Marek, widziałeś, jak mnie upokorzyła? – syknęłam, gdy zamknęliśmy się w kuchni. Za drzwiami gwar rozmów, śmiechy, życzenia. A u mnie – drżenie rąk i gula w gardle.
– Magda… przecież to tylko sałatka – westchnął, jakby miał już dość tego tematu, jakby cały ten wieczór był do przetrwania, nie do przeżycia.
– Nie chodzi o sałatkę! – podniosłam głos. – Chodzi o to, że traktuje mnie jak powietrze. Jakbym była kimś obcym, kimś, kto nie ma prawa tu być!
Popatrzył gdzieś w bok, unikał mojego wzroku. Zawsze to robił, gdy rozmowa zbliżała się do granicy konfliktu.
– Taka już jest, Magda. Po prostu… ma swoje zdanie.
– Zdanie?! Ona mnie obraża przy stole, przy wszystkich! A ty siedzisz, nic nie mówisz, nie bronisz mnie!
Poczułam, że zaczynają mi lecieć łzy. Złapałam za ręcznik kuchenny i wytarłam oczy, zanim spłynęły po policzkach.
– Czy ty naprawdę tego nie widzisz, czy po prostu nie chcesz widzieć?
Milczał. Jakby każde moje słowo spływało po nim jak woda po tłustej patelni.
– Magda, to Wigilia. Nie możemy po prostu zjeść i wrócić do domu?
Wtedy wiedziałam, że nie mam już czego ratować w tej chwili. Uśmiechanie się „na pokaz”, siedzenie grzecznie, kiwanie głową… koniec z tym. Wróciłam do stołu z twarzą jak kamień. I pierwszy raz nie udawałam, że wszystko jest dobrze.
Obgadywały mnie
Stałam przy kuchennym blacie, udając, że coś przekładam. Tak naprawdę chciałam po prostu złapać oddech, wyrwać się na chwilę spod tego sufitu ciężkiego od napięcia. Usłyszałam, jak Halina wchodzi do kuchni z Basią. Nie zauważyły mnie – stałam z boku, zasłonięta półką z przyprawami. I wtedy usłyszałam:
– No wiesz, to nie to samo co moja sałatka – powiedziała Halina, z tym swoim tonem pełnym samozadowolenia. – Ale niech się dziewczyna stara, skoro myśli, że to zrobi różnicę.
Basia zachichotała cicho.
– A potem jeszcze się obraża, jak coś powiem. Młode to teraz takie przewrażliwione…
Zamarłam. Słowa wbiły się we mnie jak ostre igły. Coś we mnie ruszyło. Może to był impuls, może to była ta dokładka, którą wcześniej zjadła w milczeniu, może moje własne zmęczenie. Nie wiem. Wychyliłam się.
– Cieszę się, że smakowało, chociaż udawałaś, że nie – powiedziałam chłodno, patrząc Halinie prosto w oczy.
Zamilkły. Basia odwróciła wzrok, udając, że grzebie przy serwetkach. Halina próbowała się uśmiechnąć, ale to był ten spięty, sztuczny grymas, który znam już aż za dobrze.
– Oj, Magda, nie bierz wszystkiego tak do siebie – rzuciła z wymuszoną lekkością.
– Nie biorę – odpowiedziałam. – Już nie.
I wyszłam z kuchni. W głowie huczało. Bo w tej jednej sekundzie zrozumiałam coś bardzo prostego: cokolwiek bym nie zrobiła, jak bardzo bym się nie starała – dla niej nigdy nie będę „wystarczająca”. To był punkt kulminacyjny. Wyszłam z kuchni nie jako „Magda od Marka”. Wyszłam jako ktoś, kto wreszcie zaczął się widzieć.
Byłam rozżalona
Płaszcz wisiał w przedpokoju, jakby czekał tylko na mnie. Wsunęłam ręce w rękawy niemal automatycznie, wzięłam torebkę i cicho wyszłam. Śnieg skrzypiał pod butami. Zimno szczypało w policzki, ale nie czułam chłodu. Tylko pustkę i gorąco w oczach.
Nie powiedziałam nic Markowi. Nie pożegnałam się. Nie chciałam scen. Nie chciałam, żeby ktoś mnie zatrzymywał. Nikt i tak nie zauważyłby, że zniknęłam – bo przecież byłam niewidzialna.
Dotarłam do samochodu i wsiadłam do środka. Nie odpalałam silnika. Siedziałam w ciszy, patrząc przez szybę na śnieg tańczący w światłach ulicznych lamp.
– Dlaczego ja się tak staram? – szepnęłam do siebie. – Dlaczego próbuję wkupić się w rodzinę, która mnie nie chce?
Obraz z kuchni wrócił jak cios: Halina, która śmiała się z mojej sałatki. Basia z tym uśmieszkiem. Marek – który nigdy nie potrafił stanąć po mojej stronie. Zamknęłam oczy. Nagle przypomniałam sobie inną kuchnię. Ciepłą, pachnącą barszczem mojej mamy. Jej dłonie, które zawsze gładziły mnie po włosach, kiedy mówiłam, że się boję. Jej głos: „Magduś, nic nie musisz nikomu udowadniać. Masz być sobą. To wystarczy.” Łzy popłynęły po policzkach.
Wróciłam do domu teściów. Zdjęłam płaszcz, przeszłam obok gości, nie patrząc na nikogo. Usiadłam przy stole, dokładnie w tym samym miejscu. Nabrałam sobie mojej sałatki. Nałożyłam jej tyle, ile chciałam. Wszyscy na mnie patrzyli.
Miałam pretensje do męża
Wróciliśmy do domu późno. W milczeniu. Marek prowadził, a ja patrzyłam przez szybę, nie chcąc z nim rozmawiać. Weszłam do mieszkania, zdjęłam buty, płaszcz, postawiłam torebkę na krześle. Marek stał w przedpokoju jak zbity pies.
– Magda… możemy pogadać? – zapytał cicho.
Odwróciłam się do niego.
– Twoja mama mnie nie lubi, Marek. I wiesz co? Ja już się nie będę starać.
Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie spodziewał się, że to powiem tak wprost.
– Ale… czemu się tak spinasz? Serio, to był tylko komentarz…
– Nie. To był brak szacunku. Twój brak reakcji też – przerwałam mu.
Wziął głęboki oddech, ale nie miał żadnej odpowiedzi. Jak zwykle.
– Ja tam jestem zawsze „Magdą od Marka”. Nikt nie pyta, co u mnie. Nikt nie słucha, gdy mówię. Ale najgorsze jest to, że ty… nawet ty nie potrafisz się odezwać.
Zamilkł. Patrzył na mnie, ale nie umiał znaleźć słów. I to bolało najbardziej. Nie to, że Halina mnie ignorowała. Nie to, że Basia była złośliwa. Tylko to, że mój mąż siedział obok i pozwalał im na wszystko.
– Może ta rodzina nie musi mnie kochać – dodałam po chwili. – Ale mój mąż... powinieneś mnie bronić.
Nie odpowiedział. A ja po raz pierwszy zaczęłam się naprawdę zastanawiać: czy on jeszcze jest po mojej stronie?
Magda, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Docinki teściowej przed świętami były ostre niczym igły choinki. Na siłę chce mi udowodnić, że żadna za mnie pani domu”
- „Bogacze z klatki zaprosili mnie na wieczerzę wigilijną. Takiego pokazu pogardy do prostych ludzi się nie spodziewałem”
- „Miały być rodzinne święta, ale mama zamieniła choinkę na palmy. Boże Narodzenie całkowicie straciło swój urok”