Reklama

Nigdy nie myślałam, że Wigilia może być momentem przełomowym. W końcu to miał być dzień spokoju, rodzinnego ciepła. Zresztą, u nas od lat wyglądało to tak samo. Najpierw gorączkowe przygotowania, potem kilka suchych zdań o pogodzie i tradycyjna tyrada teściowej, o tym, jak to „za jej czasów kobiety nie narzekały”. A ja jak zawsze przytakiwałam i milczałam, bo przecież nie wypada się kłócić w Wigilię. Jednak tamtego wieczoru coś we mnie pękło. Stałam przy zlewie z rękami po łokcie w wodzie, obok stos talerzy, w tle rozmowy o polityce i ten jej głos – podszyty kontrolą, krytyką i domaganiem się wdzięczności. Czułam, jak ciśnienie rośnie. Jak przez lata tłumiłam w sobie wszystko, byle nie urazić, byle nie „robić sceny”. Tego wieczoru... przestałam się bać.

Buzowało we mnie

– Nie mogłabyś tej ryby zrobić inaczej? Mój syn nie lubi, jak się mu dusi w cebuli – rzuciła teściowa, zerkając mi przez ramię, jakbym pierwszy raz w życiu trzymała patelnię.

– Zawsze tak robiłam. Mariusz mówił, że lubi… – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku już we mnie buzowało.

– No mówił, mówił… Wiesz, mężczyzna to czasem coś powie, żeby nie urazić. A ty, córeczko, musisz myśleć. Od tego jesteś – uśmiechnęła się kwaśno i zaczęła układać sztućce.

– Mama, może usiądzie na chwilę? Ja się wszystkim zajmę – rzuciłam, ale przecież wiedziałam, że nie usiądzie. Musiała mieć wszystko pod kontrolą.

– No jak, przecież sama nie dasz rady. Widać po twojej twarzy, że jesteś zmęczona.

Zacisnęłam zęby. Z kuchni dobiegł głos Mariusza:

Podasz mi herbatę?

– A może sam sobie weźmiesz, co?

– Oj, ty to jak się wkurzysz, to od razu lodowato – zaśmiał się, ale nawet nie wstał.

Siedział z ojcem przed telewizorem, bo przecież to ja byłam „gospodynią”. A jego mama? Królowa Matka.

– A barszczyk zrobiłaś z zakwasu czy z torebki? – spytała jeszcze, jakby to była różnica życia i śmierci.

I wtedy zrozumiałam, że to dopiero początek.

Głowa zaczęła mi pulsować

Po chwili ciszy teściowa znów zabrała głos, tym razem tonem zatroskanej matrony:

– Ja to wszystko rozumiem. Młode kobiety dzisiaj są takie zabiegane… A kiedyś? Kiedyś kobieta potrafiła sama wszystko przygotować. Bez narzekania.

– Tak, mama wspominała już to chyba z dziesięć razy – mruknęłam, mieszając barszcz tak energicznie, że parsknął na kuchenkę.

– No bo to prawda! Na twoim miejscu, to już od trzech dni bym gotowała. I jeszcze ciasta bym upiekła. A nie… kupione.

– Bo ja mam pracę. Codziennie do szesnastej – przypomniałam jej, jakbym mówiła do dziecka.

– A ja co? Ja też pracowałam! A dzieci wychowałam i dom ogarniałam... Ty masz wszystko jak na tacy, a jeszcze się obrażasz, że ktoś ci coś podpowiada!

Oparłam się o blat. Głowa zaczęła mi pulsować.

– Mamo, ja nie mam problemu, z tym że ktoś mi coś podpowiada. Tylko że te „podpowiedzi” brzmią jak lista błędów, które popełniam od rana do nocy.

– Oj, przestań, bo teraz to już przesadzasz. Przecież ja cię tylko chcę nauczyć życia. Jestem jak druga matka!

– Szkoda, że jak matka, a nie jak gość.

W tym momencie do kuchni wszedł Mariusz z telefonem w ręku.

– Co tu się dzieje, czemu tak cicho?

Spojrzałam na niego i miałam ochotę zapytać, czy słyszał choć raz „dziękuję” od swojej mamy, ale tylko odwróciłam się do garnków.

– Nic, twój barszcz pewnie z torebki, więc nie warto go jeść – rzuciła teściowa i wyszła z kuchni z godnością cesarzowej.

Uśmiechnęłam się sztucznie

Po wieczerzy przyszła pora na prezenty. Zawsze tę część lubiłam. Przez chwilę można było poudawać, że wszystko jest dobrze. Jednak nie w tym roku.

– Co to? Co to? – teściowa piszczała z udawaną ekscytacją, rozdzierając papier z torby z logo znanej perfumerii. – Perfumy! No nie wiem, czy nie za mocne…

– Mamo, wąchałam tester, powinny ci się spodobać – uśmiechnęłam się przez zaciśnięte zęby.

– Hm… No tak, ale te z zeszłego roku jakoś ładniejsze były. Tamte miały więcej słodyczy. No nic, najwyżej oddam.

Zerknęła na mnie, unosząc brew.

Paragon dołączony?

– Tak, schowałam do koperty – odparłam chłodno.

– Dobrze, bo wiecie, teraz tyle się wydaje bez sensu…

– Mamo, nie musi pani ich używać, naprawdę. Można też po prostu powiedzieć „dziękuję” – wtrącił się Mariusz, zaskakująco przytomnie jak na niego.

– Oczywiście, że dziękuję! Nie mogę powiedzieć, co myślę? – obruszyła się, jakbyśmy ją obrażali.

A potem przyszła kolej na prezent dla nas.

– To od nas – powiedziała, wręczając mi szarą torbę z hipermarketu. – Zobaczcie sobie w środku.

Otworzyłam. Koc z reniferem i dwie pary skarpet.

– No i jak? Praktyczne. Ciepłe. Bez zbędnego wydziwiania – dodała z dumą.

– Super… dzięki, mamo – odpowiedziałam, choć czułam, jak mi gula rośnie w gardle. Za moje perfumy za 300 złotych i tydzień chodzenia po sklepach.

– No i widać, kto tu umie gospodarować – skwitowała.

I wtedy coś we mnie zaczęło się naprawdę łamać.

Nie mogłam się powstrzymać

Usiedliśmy do stołu. Niby wszyscy uśmiechnięci, a w powietrzu wisiało napięcie jak grzmot przed burzą.

– Ewelinko, podaj ciasto – rozkazała teściowa, siedząc na środku stołu jak pani na włościach. – Ty to masz takie spokojne dłonie, nie to, co ja, całe życie styrane. Dobrze, że chociaż synowi się taka cicha trafiła…

Cicha. Podałam ciasto i powiedziałam niby od niechcenia.

– Zdrowia, mamo – zaczęłam z wymuszonym uśmiechem. – I może trochę więcej empatii w nowym roku.

– Ojej, córeczko, to do mnie? – zaśmiała się nerwowo. – Bo ja myślałam, że my się dobrze dogadujemy!

– Tak? – spytałam, patrząc jej prosto w oczy. – A na czym to dogadywanie polega? Że ja mam gotować, zmywać i uśmiechać się, a ty mnie krytykujesz?

Mariusz zakasłał.

Nie teraz, błagam – szepnął. – Wigilia…

– A właśnie że teraz. Idealna pora – powiedziałam, stając obok stołu. – Jakby ktoś się zastanawiał, kto w tym domu naprawdę robi święta, to jestem to ja. Od listy zakupów po pakowanie prezentów. I mam dość bycia traktowaną jak służąca.

– Ewelina… – teściowa uniosła się, ale zbladła.

– Nie, mamo. W tym roku nie będzie już więcej milczenia.

Całe życie poświęciłam rodzinie!

– A ja poświęcam własne, żeby nie usłyszeć, że znów coś robię nie tak. Dzisiaj nie.

Mariusz spojrzał na mnie jak na obcą. Nie odezwał się.

Wygarnęłam jej wszystko

– Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz – zaczęła teściowa, poprawiając złotą broszkę na swetrze. – Że to twoja kuchnia? Twoje święta?

– A właśnie że tak, mamo – odpowiedziałam spokojnie. – To mój dom. Mój stół. Moje święta. I mój mąż, który w tym roku nie kiwnął palcem, tylko patrzył, jak mnie pani gnoi dzień po dniu. A ja milczałam, bo to przecież „nie wypada”.

– Oho, zaczęło się... – mruknął teść, zerkając na Mariusza. – Nic nie powiesz?

Mariusz siedział jak sparaliżowany. Wiedziałam, że czeka, aż wszystko samo przejdzie.

– Powiedz coś – rzuciłam do niego, nie odrywając wzroku. – Może powiedz mamie, co mówiłeś mi w kuchni, kiedy narzekała, że ziemniaki za słone?

Nie rób scen… – wyszeptał.

– Scen? Scena to była, kiedy w zeszłym roku przy gościach powiedziałaś, że nie umiem wychowywać dziecka, bo Zuzia nie chciała jeść barszczu. Scena to była, jak mi w wakacje powiedziałaś, że „normalne kobiety nie pracują na cały etat z małym dzieckiem”. Milczałam.

Zachowujesz się jak rozkapryszona panienka – syknęła teściowa.

– Nie, mamo. Mam dość. Bo przez ostatnie pięć lat jestem dla ciebie darmową pomocą domową. Gotowanie, pranie, uśmiech. A jak poprosiłam o pomoc z kredytem, to co usłyszałam?

– Nie stać mnie! – krzyknęła. – Mam swoją emeryturę, to nie mój obowiązek!

– Ale moje obiady, moja gościnność i moje pieniądze – to już pani obowiązkiem było przyjąć z wdzięcznością?

Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie jak na kosmitkę. I pierwszy raz… było mi wszystko jedno.

Poczułam ulgę

Zniknęłam do łazienki. Umyłam ręce, poprawiłam włosy i spojrzałam sobie w oczy w lustrze. Trochę się trzęsłam, nie będę kłamać. Poczułam też ulgę. Pierwszy raz od lat powiedziałam, co myślę. I nie umarłam od tego. Kiedy wróciłam do salonu, nikt już nie jadł. Teściowa siedziała sztywno jak posąg, ściskając serwetkę. Mariusz wstał i przysunął mi krzesło.

– Chcesz usiąść? – spytał cicho.

– Nie. Chcę iść na spacer. Przewietrzyć głowę.

– Sama? – zdziwił się.

Sama. Przez chwilę chcę być tylko ze sobą.

Teściowa prychnęła.

– No pięknie. Wigilia, a ta się włóczy po nocy.

Spojrzałam na nią z politowaniem.

– Mamo… możesz zadzwonić po taksówkę.

– To znaczy… nie chcesz mnie tu więcej? – jej głos lekko zadrżał.

– Chcę szacunku. A jak nie potrafisz go okazać, to tak, wolę cię widywać rzadziej.

Wyszłam. Śnieg cicho padał, lampki w oknach migały spokojnie. Na chwilę usiadłam na ławce, otuliłam się szalikiem. I wtedy usłyszałam za sobą kroki.

– Poczekaj – dobiegł głos Mariusza.

– Co, też się na mnie obrazisz?

– Nie. Przepraszam. Wszystko, co powiedziałaś… to prawda. Milczałem za długo.

Usiadł obok. Ścisnął moją dłoń.

– Zmienię to. Obiecuję.

Nie odpowiedziałam, ale też nie zabrałam ręki. To była najdziwniejsza Wigilia w moim życiu. I pierwsza, po której poczułam spokój.

Ewelina, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama