Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło mnie to wszystko męczyć. Kiedy przestałam się śmiać z jego żartów, a zaczęłam przewracać oczami. Może wtedy, gdy po raz trzeci w tygodniu usłyszałam dzwoniący telefon z jej imieniem na ekranie. „Mama”. Zawsze tylko „Mama”. Jakby świat się kończył na tej jednej kobiecie. Marek i ja jesteśmy małżeństwem od dwóch lat. Nie mamy jeszcze dzieci, ale oboje pracujemy, staramy się żyć „normalnie”, jak to mówią. Rano wspólna kawa, wieczorem serial, weekendy u znajomych. Wszystko powinno być dobrze. Ale nie jest.

Reklama

Największą zadrą w naszej codzienności jest Maria. Moja teściowa. Dzwoni codziennie. Czasem dwa, czasem trzy razy. Pyta, co Marek jadł. Czy nie schudł? Kto gotował? Czy nie zapomniał założyć czapki? I wszystko to przez telefon – do mnie. Nie do niego. Jakby miał pięć lat, a nie trzydzieści dwa. Jakby był jej małym chłopcem, a ja… tylko jego opiekunką.

Marek to dobry człowiek. Czuły, spokojny. Taki, który poda ci herbatę, zanim jeszcze zdążysz poprosić. Ale nie potrafi powiedzieć „nie”. Zwłaszcza jej. Kiedy próbuję mu powiedzieć, że czuję się w tej relacji jak trzecie koło u wozu, wzdycha ciężko i mówi:

– Taka już jest. Przyzwyczaj się do tego.

Nie chcę się przyzwyczajać. Nie do tego. Nie do roli, w której muszę codziennie zdawać raport z jego posiłków. Nie do tego, że nasze plany są podporządkowane jej humorkom. Zaczynam mieć wrażenie, że dla niej nigdy nie będę wystarczająco dobra. A dla niego? Nie wiem. Czasem mam ochotę po prostu uciec. Ale zostaję. Może z nadzieją, że on w końcu też to zobaczy. Albo przynajmniej… mnie usłyszy.

Czułam się jak niania, a nie żona

– Dzień dobry, Ula. Co robi mój synek? – głos Marii był, jak zawsze, przesłodzony, ale podszyty niecierpliwym tonem. – Zjadł coś? Kto dziś gotował? Czy nie schudł za bardzo ostatnio?

Stałam przy kuchence, mieszając zupę. Telefon trzymałam między uchem a ramieniem. Odruchowo.

– Tak, zjadł. Ja ugotowałam, jak zwykle. Wszystko w porządku, pani Mario – odpowiedziałam spokojnie, ale jakbym czytała z kartki. Automatycznie.

– A szalik, albo chustę jakąś nosi? Bo mówił ostatnio, że go przewiało. Może jakieś witaminy na wzmocnienie by trzeba mu kupić?

Zacisnęłam zęby.

– Ma wszystko, proszę się nie martwić – odparłam i zerknęłam na zegarek. Pięć-dziesięć minut. Tyle zwykle trwała rozmowa. Była jak poranny rytuał – mycie zębów, śniadanie, telefon od Marii.

Kiedy się rozłączyła, odłożyłam komórkę na stół z takim impetem, że aż solniczka się przewróciła.

– Marek, możemy pogadać? – zawołałam, wychodząc z kuchni.

Siedział w salonie, zapatrzony w laptopa. Odwrócił głowę.

– Co się stało?

– Dzwoniła twoja mama. Po raz piąty w tym tygodniu pytała, co jadłeś, czy nie schudłeś i kto gotował. Marek… Ja już nie daję rady. Czuję się jak twoja niania, nie jak żona.

Zamilkł na moment. Potem wzruszył ramionami.

– Taka już jest. Nie zmienisz jej. Daj z tym spokój, co ci to szkodzi, niech sobie gada.

– Serio? – parsknęłam. – To tyle? Mam się przyzwyczaić do tego, że ona kontroluje każdy nasz dzień?

– Nie kontroluje – powiedział łagodnie. – Po prostu się martwi. Wiesz, że zawsze była nadopiekuńcza.

– Ale teraz to mnie już sprawdza! Przez telefon! Codziennie! Jakbym była zatrudniona jako twoja kucharka i opiekunka!

– Nie przesadzaj...

– Wiesz, co jest najgorsze? – szepnęłam, czując, że coś mnie w środku zaciska. – Że czuję się w tym domu zupełnie sama. Jakbyś był bardziej jej synem niż moim mężem.

Znowu cisza. Znów laptop na jego kolanach, jakby tam znajdował się lepszy świat. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do kuchni. Zupa się już przypalała. W myślach krążyło mi tylko jedno słowo: samotność.

Nie chciałam płakać

Tego dnia nie odebrałam. Telefon dzwonił o zwykłej porze, punktualnie tak jak zawsze. Ekran rozświetlił się znajomym napisem – „Mama Marek”. Przesunęłam palcem i wyciszyłam. Byłam w trakcie podlewania kwiatów na parapecie. Nagle cisza w kuchni wydała mi się podejrzanie… przyjemna. Nie odebrałam też dnia następnego. Ale tym razem przyszła wiadomość. Potem druga. Aż w końcu ta jedna, która przewierciła mi się przez skórę i rozlała gorącem po całym ciele: „Dlaczego tak bardzo chcesz mi go zabrać?” Pokazałam Markowi telefon.

– Przeczytaj to – powiedziałam, nie siląc się na spokojny ton.

Wziął urządzenie i zamarł. Palec zastygł nad ekranem, a jego oczy błądziły po słowach, jakby nie dowierzały.

– To nie tak, Ula… Ona pewnie... Nie wie, jak inaczej to powiedzieć...

Czemu ona uważa, że cię zabieram? – zapytałam spokojnie, ale w środku cała byłam rozdygotana. – To była twoja decyzja. Żeby być ze mną. Czy naprawdę muszę to udowadniać każdego dnia?

Wstał. Jakby chciał podejść. Może mnie objąć, może coś wyjaśnić. Ale tylko zbliżył się do stołu, oparł dłonie o blat. Milczał.

– To boli, wiesz? – czułam, że głos zaczyna mi drżeć. – Że to ona wciąż jest twoim „domem”. A ja jestem tylko chwilową współlokatorką. Na próbę.

– Ula… – zaczął, ale głos mu się załamał.

Zacisnęłam pięści. Wszystko w środku we mnie buzowało. Nagle poczułam się, jakby ktoś usunął mi grunt spod nóg. Czy naprawdę walczę z jego matką… o niego?

Zamknęłam oczy. Nie chciałam płakać. Nie teraz.

– Powiedz mi tylko jedno – wyszeptałam. – Gdybyś musiał wybierać... to, co byś zrobił?

Patrzył na mnie długo. Tak długo, że zdążyłam się wycofać. Już nie chciałam znać odpowiedzi. Ale wtedy jego telefon zaczął dzwonić. To ona. Spojrzał na ekran. Potem na mnie. Przez chwilę myślałam, że odbierze. Jego palec zawisł nad zieloną słuchawką. Ale nie odebrał. Nie powiedział też ani słowa do mnie.

Poczułam ulgę i strach

W pierwszej chwili myślałam, że to przypadek. Że może miał wyciszony telefon. Albo zapomniał. Ale potem to się powtórzyło. Dwa, trzy, cztery razy. Za każdym razem, kiedy dzwoniła jego matka, Marek patrzył na ekran, odkładał telefon i milczał. Nie pytałam, czemu nie oddzwania. Bałam się, że zapeszę. Że jeśli nazwę to „postanowieniem”, „granicą”, to pęknie jak bańka mydlana. Któregoś wieczoru przyszła kolejna próba. Telefon zadzwonił, tym razem nie do mnie. Do niego. Spojrzał, po czym bez słowa odłożył komórkę na stolik. Popatrzyłam na niego.

– Nie odbierasz?

– Nie – odpowiedział cicho. – Dzisiaj nie.

Czułam, jak moje serce wali mi w piersi jak głupie. Jakby nie wiedziało, czy to znak nadziei, czy początek burzy? Usiedliśmy razem na kanapie. Nie patrzył mi w oczy, ale wiedziałam, że chce powiedzieć coś ważnego.

– Nie chcę, żebyś czuła się tak, jakbyś musiała o mnie walczyć – powiedział cicho.

– Nie chcę walczyć – odpowiedziałam bez wahania. – Chcę być z tobą. Ale nie w jakimś chorym trójkącie.

Milczenie. A potem jego ręka odnalazła moją. Ścisnął ją mocno. W tamtej chwili poczułam ulgę. Ale zaraz potem pojawił się strach. Co teraz? Czy to oznacza koniec ich relacji? Czy ona to zrozumie? Czy się wycofa? Czy przeciwnie – ruszy do ataku? Znałam Marię. I wiedziałam, że nie ustąpi bez walki. Ale przez ten jeden wieczór pozwoliłam sobie na naiwność. Na ciszę bez telefonu. Na dotyk jego dłoni i cichy oddech blisko. Na poczucie, że w końcu jestem nie tylko dodatkiem, ale częścią jego świata.

Nie miałam pojęcia, co dalej

Usłyszałam dzwonek do drzwi o nietypowej porze – około jedenastej przed południem. Marek był w pracy, ja miałam pracę zdalną. W szlafroku, z kawą niedopitą na stole, z rozwleczonymi myślami. Nie spodziewałam się nikogo. Otworzyłam drzwi i zamarłam.

– Dzień dobry – powiedziała Maria. Twarz napięta, spojrzenie zimne. Weszła bez zaproszenia, jakby to wciąż był jej dom.

– Coś się stało? – zapytałam cicho.

– Owszem. Mój syn nie odbiera ode mnie telefonu. Nigdy tak nie było. I przychodzę zapytać wprost: co ty mu zrobiłaś?

Stałyśmy w korytarzu, ja z jedną skarpetką i potarganymi włosami, ona – perfekcyjna jak zawsze, w granatowym płaszczu i szaliku starannie ułożonym wokół szyi.

– Nie zabrałam go pani – powiedziałam, starając się nie podnosić głosu. – On po prostu dorósł.

– Dorósł? Mój Mareczek? – Maria prychnęła. – Nigdy taki nie był. Odkąd się z tobą ożenił, zmienił się nie do poznania. Stał się zamknięty, chłodny. Ty go odcięłaś ode mnie!

Zacisnęłam palce na filiżance, którą zdążyłam wziąć ze stołu.

– A może po prostu zobaczył, że nie da się być wiecznym chłopcem? Że nie można słuchać dwóch kobiet jednocześnie i mieć spokoju?

Wtedy ona się rozpłakała. Nagle, bez ostrzeżenia. Jakby cała ta kontrola, cała złość była tylko cienką powłoką, która właśnie pękła.

– Całe życie mu poświęciłam… – wyszeptała. – Nie wyszłam drugi raz za mąż, nie wyjechałam, choć miałam szansę. Bo Marek był wszystkim, co miałam. A teraz? Nawet nie odbiera ode mnie…

Nie umiałam jej na to odpowiedzieć. Czułam mieszankę współczucia i złości. Bo tak – bolało mnie to, co mówiła. Ale też wiedziałam, że to nie była moja wina. Drzwi otworzyły się nagle i stanął w nich Marek. Wrócił wyjątkowo wcześniej. Zobaczył nas: mnie z filiżanką i jego matkę z czerwonymi oczami.

– Co tu się dzieje, do diabła? – zapytał cicho, ale z takim napięciem, że aż się wyprostowałam.

Maria spojrzała na niego i chciała coś powiedzieć, ale on tylko uniósł rękę.

– Mamo. Musimy wyznaczyć granice. Między nami. I to od razu.

Ona patrzyła na niego jak na obcego. A potem, bez słowa, odwróciła się i wyszła. Zostaliśmy w ciszy. Marek objął mnie mocno. Ale ja… nie poczułam triumfu. Tylko lęk. Bo coś właśnie się skończyło. I nie miałam pojęcia, co będzie dalej.

Ula, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama