Reklama

Nigdy nie sądziłam, że coś tak błahe jak prezent dla dziecka potrafi zaboleć bardziej niż zgryźliwa uwaga czy nawet otwarta krytyka. Z czasem jednak zaczęłam zauważać schemat, którego wcześniej nie chciałam dostrzegać. Moje dzieci, Antek i Lenka, w oczach mojej teściowej były mniej ważne. Może nie gorsze, ale jakby z innej kategorii. Czasem próbowałam to sobie racjonalizować. Ale kiedy raz za razem w święta, urodziny i imieniny dzieci mojego szwagra dostawały koperty wypchane grubymi banknotami, a moje – plastikowe zabawki z bazaru, przestałam się oszukiwać. Zaczęłam się zastanawiać, co takiego zrobiłam, że nawet moje dzieci nie zasługują w jej oczach na odrobinę ciepła i sprawiedliwości.

Reklama

Święta jak z koszmaru

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, w Wigilię. Siedzieliśmy już wszyscy przy stole – rodzice mojego męża, jego brat z żoną i dziećmi, no i my. Dzieci z niecierpliwością patrzyły na kolorowe paczki pod choinką, a ja z każdą minutą czułam rosnące napięcie. Wiedziałam, co się zaraz wydarzy, choć wciąż miałam nadzieję, że może w tym roku będzie inaczej.

– Proszę, dla Antosia i Lenki – powiedziała teściowa, wręczając naszym dzieciom dwie lekkie paczuszki owinięte w papier z Mikołajem.

Antek od razu rozerwał opakowanie i wyciągnął plastikowy samochodzik z odpadającym kółkiem. Lenka dostała lalkę z chińskimi napisami i sztucznymi włosami, które już zaczynały wypadać. Uśmiechnęłam się blado i spojrzałam na teściową, ale ona już z zadowoloną miną wręczała kolejne prezenty dzieciom szwagra.

– Ojej, babciu! Tysiąc złotych! – krzyknął Adaś, syn szwagra, pokazując kopertę wszystkim dookoła.

Tylko nie wydawaj wszystkiego na głupoty – zaśmiała się teściowa i pogłaskała go po głowie.

Wtedy coś we mnie pękło. Spojrzałam na mojego męża, ale udawał, że nie widzi problemu. Uśmiechał się nerwowo, popijając kompot z suszu.

– Dziękujemy, mamo – powiedział cicho, jakby wstydził się bardziej niż ja.

Rozmowa, której nie było

Po tamtej Wigilii wracaliśmy do domu w kompletnej ciszy. Dzieci, zmęczone i trochę rozczarowane, zasnęły w samochodzie, a ja zaciskałam zęby, patrząc przez okno. Śnieg padał gęsto, a w radiu cicho grały kolędy, które brzmiały jak kpina z całej tej farsy. W końcu nie wytrzymałam.

– Widziałeś to, co się dzisiaj działo? – zapytałam ostro, nie odrywając wzroku od drogi.

– O co ci chodzi? – mruknął mój mąż, choć dobrze wiedział, o co mi chodzi.

– O te prezenty. Dla naszych dzieci badziewie z bazaru, a dla dzieci twojego brata koperty pełne kasy. To jest normalne?

Przez chwilę nic nie mówił, tylko jechał dalej, jakby próbował przeczekać burzę.

– Może mama po prostu nie miała pomysłu... – zaczął.

– Nie miała pomysłu, ale miała czas, żeby wypchać koperty tysiącami dla Adasia i Mai?

Wiedziałam, że nie chce o tym rozmawiać. Jak zawsze, kiedy chodziło o jego matkę. Zawsze stawał po jej stronie, nawet gdy ewidentnie była niesprawiedliwa. A ja coraz częściej czułam się jak intruz w tej rodzinie.

– Musimy z nią pogadać. To nie może się powtarzać – powiedziałam zdecydowanie.

– To ty pogadaj, skoro ci tak bardzo przeszkadza – odburknął i zamilkł.

Zrozumiałam wtedy, że jeśli czegoś nie zrobię, nikt się za mnie nie wstawi. Ani on, ani jego brat, ani nikt z rodziny. A moje dzieci nadal będą dostawały ochłapy.

Próba szczerej rozmowy

Kilka tygodni później, kiedy emocje opadły, zdecydowałam się na rozmowę z teściową. Zaprosiłam ją na kawę pod pretekstem, że dzieci chcą ją zobaczyć. Wiedziałam, że przyjdzie – miała słabość do Adasia i Mai, ale starała się też od czasu do czasu pokazać, że dba o „wszystkie wnuki”. Antek i Lenka pobiegli do swoich pokoi, a ja nalałam kawy, siadając naprzeciwko niej przy stole w kuchni.

– Mamo, chciałam porozmawiać o ostatnich świętach – zaczęłam delikatnie.

– O świętach? Coś się stało? – zapytała z niewinną miną, choć czułam, że dobrze wiedziała, do czego zmierzam.

– Chodzi o prezenty. Dzieci szwagra dostały duże koperty, nasze – zabawki, które rozpadły się po godzinie. Antek był bardzo smutny.

Teściowa skrzyżowała ręce i zmarszczyła brwi.

– Przesadzasz. To tylko prezenty. Każdy coś dostał. Przecież nie chodzi o wartość.

– Ale dzieci to widzą. Porównują. Zastanawiają się, dlaczego nie są tak traktowane jak Adaś i Maja.

Spojrzała na mnie z chłodem.

– Może gdybyście lepiej zorganizowali życie, to też mogłabym więcej dawać waszym.

– Słucham?! – aż podniosłam głos, zszokowana.

– No... wy nie jesteście jak Marek i Kasia. Oni zawsze przychodzą, pomagają, nie mają fochów.

Wtedy poczułam, jak ściska mi się gardło. Nie chodziło tylko o pieniądze. Chodziło o ocenę, o uprzedzenia, o to, że nigdy nie byłam dla niej dość dobra – a teraz moje dzieci też nie były.

Urodziny z niespodzianką

Kilka miesięcy później Antek miał urodziny. Skończył osiem lat, więc wyprawiliśmy małe przyjęcie w domu – balony, tort z dinozaurem, kilka dzieci z klasy i oczywiście rodzina. Teściowa przyszła z dużą, kolorową torbą prezentową, co przez chwilę wzbudziło we mnie cień nadziei. Może jednak coś się zmieniło?

Antek rozpakował prezent przy wszystkich. W torbie była gra planszowa, używana – rogi pudełka były zniszczone, w środku brakowało kilku pionków. Oprócz tego był zestaw flamastrów, z których połowa już nie działała. Uśmiechnął się grzecznie i powiedział:

– Dziękuję, babciu.

Ale widziałam w jego oczach, że był rozczarowany. Tym bardziej że godzinę później wparował Marek z rodziną, a jego dzieci dostały... hulajnogi elektryczne. Tak po prostu, „bo mieliśmy okazję kupić”.

– To dla was, kochani. Od babci i od nas. Taki prezent z wyprzedzeniem, niech się przyda na wiosnę – powiedziała Kasia z uśmiechem, całując Adasia i Maję.

Spojrzałam na mojego męża, który próbował uśmiechać się do wszystkich, ale widziałam, że wewnętrznie się gotuje. Poszedł do kuchni po kolejną tacę z przekąskami, uciekając od tej farsy. Zrobiło mi się wstyd. Nie za nas. Za nią. Za to, jak beztrosko dzieliła wnuki na lepszych i gorszych, nie widząc w tym nic złego. Uśmiechy dzieci szwagra kontrastowały z wyuczonym grzecznym uśmiechem Antka. Poczułam, że więcej tego nie zniosę.

Decyzja o odcięciu

Tydzień po urodzinach Antka siedziałam z nim wieczorem w jego pokoju. Układał klocki w milczeniu, a ja obserwowałam, jak ukradkiem zerka na hulajnogę, którą dostał Adaś. Stała oparta o ścianę w przedpokoju – Marek przypadkiem ją zostawił i miał zabrać przy okazji. Wtedy Antek zapytał cicho:

– Mamo... czemu babcia bardziej lubi Adasia niż mnie?

To pytanie rozdarło mnie na pół. Co miałam mu odpowiedzieć? Że nie wiem? Że może to ja jej się nie podobam, więc jego też traktuje gorzej? Usiadłam obok niego i pogłaskałam go po głowie.

– Babcia... po prostu czasem nie zauważa, jak ważne są uczucia innych. Ale ja cię bardzo kocham. I tata też.

Tata. Właśnie. Wieczorem, gdy dzieci już spały, usiadłam z mężem w salonie i postawiłam sprawę jasno.

– Albo rozmawiamy z twoją matką razem i stawiamy granice, albo więcej nie widzi naszych dzieci.

Nie możesz mi zabronić kontaktów z rodziną – powiedział ostro.

– Nie zabronię ci, ale nie będę pozwalać, żeby Antek i Lenka byli traktowani jak ktoś mniej ważny. Wystarczy.

Nie odpowiedział. Ale kilka dni później zadzwonił do matki i powiedział, że na kolejne święta nie przyjedziemy. Że mamy inne plany. Że dzieci muszą odpocząć od ciągłych porównań. Nie protestowała. Nawet nie zapytała dlaczego. Jakby wiedziała. Albo – co gorsza – wcale jej to nie obchodziło.

Spokój, ale nie zapomnienie

Minął prawie rok. W święta pojechaliśmy w góry – sami. Bez gwaru rodzinnych zebrań, bez napięć i łez. Dzieci lepiły bałwany, uczyły się jeździć na nartach i śmiały się do rozpuku przy kominku, kiedy czytałam im książki. To były jedne z pierwszych świąt, podczas których czułam się naprawdę spokojna. Teściowa czasem dzwoniła. Nigdy nie zapytała wprost, dlaczego się odsunęliśmy. Wysyłała dzieciom kartki na imieniny i urodziny – z życzeniami, ale bez kopert. I chociaż niby „coś się zmieniło”, to nie wróciła już do naszej codzienności.

Antek coraz rzadziej wspominał babcię. Lenka przestała się pytać, czemu Maja ma lepsze rzeczy. Nasze życie zaczęło toczyć się własnym rytmem, bez porównań i poczucia bycia gorszym. Oczywiście, czasem żal wracał – żal, że dzieci zostały pozbawione tej szczególnej więzi, którą wnuki mogą mieć z babcią. Ale jednocześnie wiedziałam, że chronię je przed czymś znacznie gorszym niż brak prezentu – przed poczuciem, że są mniej warte.

Mój mąż... cóż, wciąż miał w sobie cień niepewności, gdy rozmawialiśmy o jego mamie. Ale zaczął dostrzegać, jak wiele bólu kosztowało nas milczenie. Czasem siadał przy dzieciach, grał z nimi w planszówki i mówił:

– Wszystko, co robimy, robimy po to, żebyście wiedzieli, jak bardzo jesteście ważni.

I wtedy wiedziałam, że podjęliśmy dobrą decyzję. Nawet jeśli nie była łatwa. Nawet jeśli kosztowała nas więcej, niż się spodziewaliśmy. Bo czasem największym prezentem, jaki możesz dać dziecku, jest poczucie, że nikt nigdy nie postawi go w kącie, tylko dlatego, że urodziło się w „niewłaściwej” gałęzi rodziny.

Reklama

Edyta, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama