„Teściowa twierdzi, że kobieta nie powinna hańbić się pracą. Tyle że bez mojej pensji nie miałaby co do garnka włożyć”
„Spojrzałam na nią. Siedziała z podkulonymi nogami na kanapie, w pełnym makijażu, popijając herbatkę z porcelanowej filiżanki. W zlewie piętrzyły się talerze, a na stole stał talerzyk po cieście. Pewnie zjadła ostatni kawałek sernika, który schowałam na jutro”.

- Redakcja
Zawsze uważałam się za osobę dość cierpliwą. Może nie świętą, ale na pewno wytrwałą. Potrafiłam z uśmiechem przyjąć fakt, że mąż znów zapomniał wyjąć prania, że dzieci nie wyniosły śmieci, że sąsiadka z góry podlewała swoje pelargonie tak entuzjastycznie, że mój balkon przypominał Amazonię. Ale to, co potrafiła zrobić moja teściowa w ciągu piętnastu minut swojego pobytu u nas, spokojnie mogłoby zasilić scenariusz telenoweli.
Mieszkaliśmy razem od ponad roku – w teorii tymczasowo, w praktyce… no cóż. Miała przyjść na dwa miesiące, „na czas remontu”. Remont dawno się skończył, ale jej obecność – nie. Twierdziła, że jest zbyt schorowana, żeby mieszkać sama. Niby nie miała siły i energii, ale wystarczało jej, żeby codziennie wygłaszać tyrady o tym, jak to kobieta powinna znać swoje miejsce, być uległa i nigdy – ale to przenigdy – nie zarabiać więcej od męża. A ja akurat zarabiałam. I to całkiem nieźle.
Próbowałam zachować spokój
– Mamo, czy mogłabyś przestać krytykować mój strój? – zapytałam, próbując zawiązać apaszkę przed lustrem w przedpokoju.
– A co, prawdy nie można już powiedzieć? – westchnęła, nie odrywając wzroku od krzyżówki. – Kobieta w biurowym uniformie wygląda jak sekretarka. A nie jak żona porządnego mężczyzny.
– Jestem specjalistką do spraw logistyki, nie sekretarką – odpowiedziałam spokojnie.
– No właśnie. To wstyd. Kobieta nie powinna się tak hańbić – mruknęła z dezaprobatą, jakby mówiła o jakiejś plamie na dywanie, a nie mojej karierze zawodowej.
– Mamo, nie żyjemy w latach sześćdziesiątych. Dziś kobiety pracują. I nie robią z tego tragedii – odpowiedziałam, sięgając po torebkę.
– No ale po co? Przecież mój syn zarabia. Powinnaś siedzieć w domu, gotować mu obiad i prać mu skarpety – pokręciła głową. – Gdzie są twoje zasady?
– Mój syn, mój syn… – powtórzyłam po niej cicho, zamykając oczy. – Mamo, gdyby nie moja pensja, nie miałabyś nawet na ten jogurt, co jesz codziennie rano.
Zamilkła. Na chwilę. Potem odchrząknęła i wróciła do swojej krzyżówki.
– I tak uważam, że kobieta, która pracuje, nie zna swojej wartości – rzuciła jeszcze za mną, zanim zamknęłam za sobą drzwi.
Wyszłam z mieszkania z poczuciem, jakbym nie szła do pracy, tylko na wojnę.
Traktowała mnie jak śmiecia
Wracałam zmęczona z pracy. Otworzyłam drzwi i usłyszałam znajomy dźwięk – serial w telewizji, a w tle brzęk talerzy. Czyli obiad zjedzony, naczynia rzucone do zlewu, a mama... no cóż, królowa kanapy wciąż na tronie.
– O, przyszłaś – powiedziała bez entuzjazmu, ledwo odwracając głowę od ekranu. – Dobrze, bo skończył się papier toaletowy w łazience. Trzeba kupić.
– Jasne, mamo. Bo przecież nikt inny nie potrafi go kupić oprócz mnie – odpowiedziałam, zdejmując buty.
Wzruszyła ramionami.
– Ja mam iść? Mam chore biodro.
Spojrzałam na nią. Siedziała z podkulonymi nogami na kanapie, w pełnym makijażu, popijając herbatkę z porcelanowej filiżanki.
– Jakoś cię wczoraj nie bolało, gdy przestawiłaś torbę z zakupami – zauważyłam.
– Oj, dziecko, nie bądź złośliwa – ucięła szybko. – I tak powinnaś być wdzięczna, że masz mnie w domu. Przynajmniej ktoś dba o porządek.
Rozejrzałam się. W zlewie piętrzyły się talerze, a na stole stał talerzyk po cieście. Pewnie zjadła ostatni kawałek sernika, który schowałam na jutro.
– Mamo, kiedy ostatnio coś ugotowałaś? – zapytałam spokojnie.
– Nie mam obowiązku. Ty pracujesz, to masz też pieniądze. Od czego są cateringi? – wzruszyła ramionami.
Nie odezwałam się więcej. Bałam się, że jeśli otworzę usta, powiem coś, czego potem nie cofnę.
Byłam na nią wściekła
Była sobota rano. Zamiast spać choćby do ósmej, obudziło mnie intensywne stukanie łyżeczką o filiżankę. Wiedziałam, że to nie przypadek. Mama robiła tak zawsze, kiedy chciała mi coś „przypadkiem” przekazać.
– Dagmarko – zaczęła teatralnie, kiedy zeszłam do kuchni w piżamie – wczoraj rozmawiałam z sąsiadką. Powiedziała, że jej synowa rzuciła pracę, żeby zająć się domem. No i teraz mają wreszcie porządek i ciepły obiad codziennie.
– A sąsiadka nie powiedziała, czy jej synowa też opłaca kredyt i utrzymuje teściową? – uśmiechnęłam się słodko, sięgając po kubek.
– Oj, nie przesadzaj. Ja ci życie ułatwiam – odparła. – Gdyby nie ja, kto by dzieciom zrobił śniadanie?
– Mamo, dzieci mają jedenaście i trzynaście lat. Same potrafią zrobić tosty – powiedziałam spokojnie, ale czułam, jak gotuje się we mnie.
– No ale sprzątam! – wykrzyknęła nagle, jakby broniła honoru własnego nazwiska. – Ty tego nie widzisz, ale ja tu całe dnie coś ogarniam.
– Naprawdę? To ciekawe, bo łazienka wyglądała jak po zawodach w błocie – spojrzałam na nią wymownie.
– Ja swoje już w życiu zrobiłam – obraziła się. – Pracowałam ciężko przez dwadzieścia lat! A teraz należy mi się odpoczynek.
– Mamo, przez ostatnie dziesięć lat byłaś na rencie. Nie udawaj, że harowałaś w kopalni – westchnęłam.
– Jesteś niewdzięczna – syknęła, wstając z krzesła. – I jeszcze się mnie czepiasz. A ja tu z dobrego serca...
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu.
Trafiłam w sedno
Pod koniec miesiąca zawsze siadałam z notesem i laptopem, żeby ogarnąć rachunki. Mąż był w tym całkowicie bezużyteczny. A mama? Mama lubiła za to komentować każdą złotówkę.
– Tyle pieniędzy na prąd? – zapytała, zerkając mi przez ramię. – Pewnie przez tę twoją suszarkę do włosów. Kiedyś kobiety naturalnie suszyły włosy.
– Mamo, to nie przez suszarkę, tylko przez to, że telewizor gra u nas dwanaście godzin dziennie – odparłam, nie odrywając wzroku od tabelki.
– No to przepraszam bardzo, a co mam robić całymi dniami? Patrzeć w ścianę? – uniosła głos.
– Może pójść na spacer? Albo do biblioteki? – zaproponowałam. – Są darmowe audiobooki. Mniej prądu, więcej kultury.
– Ty zawsze wszystko przeliczysz na złotówki – burknęła. – Ale jak przychodziło do płacenia, to kto dawał na wasze wesele? Kto wam kupił pralkę?
– Mamo, to było piętnaście lat temu – powiedziałam spokojnie. – I wiesz co? Dziękujemy, naprawdę. Tylko przez ostatnie lata to ja płacę za wszystko – zakupy, opłaty, leki. Nawet za twój abonament telefoniczny.
– Bo wy nie pozwalacie mi pracować! – oburzyła się. – A przecież mogłabym, nie wiem… opiekować się dziećmi!
– Nasze dzieci już nie potrzebują opiekunki. Potrzebują przestrzeni – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy. – A ja potrzebuję trochę szacunku.
– No tak, szacunek... – mruknęła pod nosem. – Jakby pieniądze były ważniejsze od rodziny.
– Nie są – odparłam cicho. – Ale bez nich nie byłoby ani tego mieszkania, ani jedzenia, ani twoich leków. Więc może przestań mnie pouczać, mamo.
Zamilkła. Pierwszy raz od dawna.
Uciszyłam ją
Tego dnia wróciłam z pracy wcześniej. Wzięłam urlop na żądanie, bo od rana się źle. Gdy tylko otworzyłam drzwi, zobaczyłam mamę w kuchni – przy stole, z kartką i długopisem. Na moim miejscu.
– O, dobrze, że jesteś – powiedziała, nie podnosząc wzroku. – Zrobiłam listę rzeczy, które warto by poprawić w twoim funkcjonowaniu.
– Moim funkcjonowaniu? – zapytałam, ściągając płaszcz.
– No tak. Gospodyni powinna wiedzieć, co robi źle. Na przykład: obiad podany za późno. Dzieci jedzą za dużo mrożonek. Łazienka zbyt często zamykana na klucz – wyliczała.
– Mamo – przerwałam jej, siadając naprzeciwko. – To jest mój dom. Nie firma, którą można oceniać i audytować.
– Ale ja tu mieszkam! Mam prawo głosu – oburzyła się.
– Masz prawo do herbaty i spokoju. A nie do tego, żeby rządzić moim życiem. Od roku próbuję być miła, cierpliwa. Tłumaczę. Proszę. A ty ciągle swoje – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.
– Nie podoba ci się, że mówię, co myślę? – zapytała z chłodnym uśmiechem.
– Nie podoba mi się, że zachowujesz się, jakbyś tu była kierowniczką. Albo... królową – powiedziałam.
– Bez mojej pomocy nie dalibyście sobie rady – rzuciła.
– Mamo, właśnie dlatego rozmawiałam dziś z mężem. Znalazłam ci mieszkanie. Niewielkie, w pobliżu parku – powiedziałam spokojnie.
Zamarła. A potem wstała i wyszła z kuchni bez słowa. Tego dnia nikt nie włączył telewizora.
Postawiłam się
Minęły dwa tygodnie. Mama się wyprowadziła. Na początku było dziwnie – cicho, spokojnie, wręcz nienaturalnie. Nikt nie komentował moich butów, nikt nie narzekał na zapach brokułów, nikt nie ustawiał pilota pod odpowiednim kątem. A jednak... w tej ciszy zaczęłam oddychać. Pewnego wieczoru zadzwoniła. Nie spodziewałam się. Jej głos brzmiał cicho, bez dawnego tonu wyższości
– Chciałam tylko powiedzieć, że... doceniam. To mieszkanie jest ładne. I... spokojne.
– Cieszę się, mamo – odpowiedziałam szczerze.
– Wiesz, ja myślałam, że... że robię dobrze, jak cię pilnuję. Ale może przesadziłam – przyznała.
– Może? – uniosłam brwi, choć wiedziała, że tego nie widzi.
– No dobrze, przesadziłam. Nie chciałam źle – dodała.
– Wiem – westchnęłam. – Ale dobre intencje nie usprawiedliwiają złych zachowań.
– Prawda. A ty… ty jesteś mądrzejsza, niż myślałam. I silniejsza – powiedziała cicho.
– Dzięki, mamo. A ty… jesteś odważna, skoro to przyznałaś – uśmiechnęłam się lekko.
– Chcesz może jutro na herbatę? – zapytała niespodziewanie.
– Z przyjemnością. Przyniosę ci ciasto. I mleko do herbaty – odpowiedziałam.
Rozłączyłyśmy się bez dramatów. Bez łez. Po prostu… po ludzku.
Dagmara, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka ma 30 lat i wciąż bierze ode mnie pieniądze. Chciałam, żeby miała wszystko, a zrobiłam z niej ofiarę losu”
- „Nasze małżeństwo było przewidywalne jak schabowy w niedzielę. To niewinny flirt w pracy przywrócił mi smak życia”
- „Zdradziłam męża z kochankiem z młodości i przez chwilę było miło. Nie dał mi jednak tego, czego naprawdę potrzebowałam”