Reklama

Nie jestem typem osoby, która łatwo się poddaje. A już na pewno nie pozwalam, by ktoś mnie zadeptał tylko dlatego, że „tak wypada”, albo „bo starsi wiedzą lepiej”. Może i nie miałam perfekcyjnego wykształcenia, rodziców lekarzy ani rodowego pierścionka z szafirem. Ale miałam charakter. I właśnie ten charakter od pierwszej chwili przeszkadzał mojej teściowej.

– Jesteś zbyt… emocjonalna – mówiła z tym swoim pogardliwym uśmiechem, jakby to był najgorszy zarzut, jaki można usłyszeć. – Zbyt ekspresyjna. I zbyt... zwyczajna, Kamila. On mógł mieć każdą. Dlaczego akurat ty?

Nigdy nie zapomnę, jak patrzyła na mnie z góry. Jakby jej syn był jakimś trofeum, a ja nieudolną złodziejką, która próbowała sięgnąć po coś nie dla niej. Zaciskałam zęby. Dla niego. Dla naszego dziecka. Dla naszej rodziny. Ale życie jednak jest sprawiedliwe. Więc czekałam i się doczekałam. A potem... nie mogłam się nie uśmiechnąć.

Każde pytanie było jak przytyk

Pierwszy raz poznałam ją na obiedzie, na który nalegał mój przyszły mąż.

Chcę, żebyście się polubiły – powiedział, poprawiając kołnierzyk w lustrze. – Będzie dobrze, mama po prostu potrzebuje czasu.

Potrzebuje czasu? Jasne. Potrzebowała go tylko tyle, ile trwało zdjęcie płaszcza.

– Kamila? – spojrzała na mnie chłodno, ale z uśmiechem. – W rzeczywistości wyglądasz... bardziej swojsko niż na zdjęciach.

Swojsko. Cokolwiek to miało znaczyć, zabrzmiało jak: „Właściwie to szkoda, że przyszłaś”.

– Dzień dobry, bardzo mi miło – uśmiechnęłam się. – Dziękuję za zaproszenie.

– Ehh, no to obowiązek, nie zaproszenie – rzuciła i odwróciła się na pięcie. – Kolacja stygnie.

Podczas jedzenia zadawała pytania, które wyglądały jak grzecznościowe, ale każde było ukłuciem.

– A twoi rodzice? Czym się zajmują?

– Mama pracuje w urzędzie, tata... raczej złota rączka.

– Aha... – ciągnęła. – Czyli raczej, jak to się mówi, prosto z ludu.

Patrzyłam na Patryka, który nerwowo mieszał ziemniaki na talerzu. Nic nie powiedział. Nic. A ja już wiedziałam, że będę w tej relacji sama jak palec. Po kolacji podeszła do mnie, kiedy zmywałam.

– Powiem ci coś, moja droga. Mój syn miał inne dziewczyny. Ambitne. Stylowe. Z klasą. Z pieniędzmi. Ty... jesteś inna. Ale może właśnie o to mu chodziło. Szukał może jakiejś odskoczni.

Odłożyłam talerz i otarłam ręce w ręcznik.

– A może po prostu mnie kocha. Tego pani nie bierze pod uwagę?

Patrzyła chwilę. Z lekkim rozbawieniem.

– Och, miłość. Słowo, które tak łatwo się wyciera, gdy nie ma się nic więcej.

Uczyłam się milczeć, do czasu

Z biegiem lat nauczyłam się przewidywać jej komentarze, zanim jeszcze otworzyła usta. Jak w zegarku – niedzielny rosół, krytyka mojej fryzury, a potem przytyki o „brak ambicji” i „życie na koszt jej syna”.

– Kamila, nie zrozum mnie źle – zaczynała zawsze tym samym tonem, udając uprzejmość – ja tylko chcę dobrze dla Patrysia.

– Patryk ma trzydzieści dwa lata. Może już sam decydować, co dla niego dobre.

– Ty się chyba lubisz tak stawiać, prawda? Taki charakterek z prowincji?

Mówiła to przy naszym dziecku, które jadło kluski i patrzyło na mnie z niepokojem. Uczyłam się milczeć. Dla Patryka. Dla spokoju. Dla naszej córki. Ale cierpliwość ma granice. Pewnego dnia, gdy poszłam po córkę do przedszkola, usłyszałam, jak pani wychowawczyni mówi do mnie z niepokojem:

– Dzień dobry, pani Kamilo. Muszę wspomnieć, że teściowa ma bardzo... nietypowe uwagi podczas odbioru wnuczki. Dzieci to słyszą.

– Jakie uwagi?

– Że nie dajecie sobie rady. Że nie gotuje pani obiadów. Że wnuczka nie ma wzorca kobiety...

Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam się odezwać. Wieczorem, jak tylko Patryk wrócił z pracy, rzuciłam mu w twarz:

– Twoja matka chodzi po ludziach i opowiada, że jestem złą matką. Że dziecko nie ma ze mną żadnego wzorca.

– Ale Kamila, ona... Jest starsza, mówi, co myśli... Daj sobie spokój.

– Czyli jak nazwie mnie dziwką, też jej wybaczymy, bo „mówi, co myśli”?

Spojrzał na mnie zmieszany. Cisza. Wtedy zrozumiałam, że on nigdy jej nie postawi granic.

Prezent dla córki wyczerpał moją cierpliwość

Mijały kolejne lata. Teściowa coraz bardziej panoszyła się w naszym życiu, jakby mieszkała z nami na stałe, mimo że miała własne, wygodne mieszkanie dwie ulice dalej. Wpadała bez zapowiedzi, zawsze z czymś „lepszym” od mojego.

– Kamila, upiekłam ciasto, żebyście nie musieli się truć tym, co ty pieczesz z proszku. – Wcisnęła mi blachę w ręce i rozejrzała się po kuchni. – Ojej... a to co? Makaron z paczki?

– Tak, taki zwykły, codzienny obiad. Dziecko go lubi.

– Mój Patryś w dzieciństwie jadał tylko domowy. Ale cóż, inne czasy, inne standardy.

Zacisnęłam usta. Znowu. Bo przecież nie wolno było mi wybuchnąć. Ona potrafiła potem godzinami płakać, dzwonić do Patryka i snuć dramatyczne opowieści o moim „chłodzie emocjonalnym” i „niewdzięczności”.

Ale szczyt hipokryzji przyszedł pewnego czerwcowego dnia, kiedy przyniosła córce prezent na zakończenie roku. Srebrny medalik. Z wygrawerowanym napisem: „Bądź taka, jak tatuś. I jak nikt inny”. Otworzyłam pudełko i... zamarłam.

– To jakiś żart? – spytałam cicho.

Ależ skąd. Symboliczny prezent. Chciałam, żeby wiedziała, do kogo warto się upodabniać.

Wieczorem powiedziałam Patrykowi, że to koniec. Albo on porozmawia z matką i postawi jasne granice, albo ja przestaję się z nią widywać. I córka też.

Patryk westchnął, jakby to ja byłam problemem.

– Przesadzasz. Mama jest... starsza. Daj spokój.

– A ty jesteś żałośnie miękki. I nie wiem, czy bardziej wstyd mi za nią, czy za ciebie.

Przestałam ją wpuszczać

Odsunęłam się. Od niej. Od niego. Przestałam dzwonić, nie odbierałam, kiedy wpadała „zupę podrzucić”. Przestałam ją wpuszczać. Patryk był wściekły.

– Zachowujesz się dziecinnie – rzucił pewnego wieczoru, trzaskając drzwiami od sypialni. – Ona chce dobrze. Nie może patrzeć, jak niszczysz rodzinę.

– To nie ja przynoszę dzieciom prezenty z pasywną agresją. To nie ja robię przedstawienia w przedszkolu. To nie ja manipuluję dorosłym facetem, żeby mieć wpływ na jego życie.

– Przestań! To moja matka!

– A ja jestem twoją żoną. Byłam, Patryk. Bo już nie wiem, kim jestem.

Wtedy po raz pierwszy nie płakałam. Czułam tylko zmęczenie. Wkrótce teściowa przestała się pojawiać. Zniknęła z dnia na dzień, co, przyznam, uznałam za cichą wygraną. Ale nie na długo. Bo kilka miesięcy później, podczas zakupów w osiedlowym sklepie, spotkałam Halinę – jej dawną koleżankę.

– Kamilka! A jak teściowa? Dawno jej nie widziałam z... no wiesz, z tym swoim.

– Z kim?

Halina spojrzała na mnie, nie rozumiejąc mojego zdziwienia.

– No przecież z panem Zbyszkiem. Tym ze spółdzielni. Od lat coś tam między nimi było, nie? Wszyscy wiedzieli, tylko udawali, że nie wiedzą.

– Co proszę?

– No nie mów, że nie wiedziałaś! Zbyszek był jej wielką miłością jeszcze za czasów, gdy twój teść żył. Ciii... oficjalnie to przyjaciel, ale no... – zrobiła znaczący gest ręką.

Stałam z butelką mleka w ręku, jakbym trzymała granat.

Czyli... od lat sypiała z kimś na boku? I miała czelność mnie moralizować?

– No cóż. Ludzie są lepsi w ocenianiu innych niż samych siebie – mruknęła Halina i ruszyła w stronę kas.

Patryk dowiedział się ode mnie

Nie wiem, jak doszłam do domu. Pamiętam tylko, że w połowie drogi zaczęło padać, ale nie miałam siły ani parasolki, ani nawet kurtki. Wszystko we mnie buzowało – złość, niedowierzanie, ulga? Kiedy Patryk wrócił, czekałam już na niego w kuchni. Nie gotowałam. Nie udawałam miłej. Siedziałam. Cicho.

– Co się stało? – zapytał od progu, zdejmując buty.

– Twoja matka zdradzała ojca.

Zamarł. Spojrzał na mnie jak na obłąkaną.

– Co ty mówisz?

– Zbigniew ze spółdzielni. Od lat. Cała okolica wiedziała. Tylko ty nie. A może nie chciałeś wiedzieć?

– Kamila, przestań! To jakieś... plotki.

– Plotki? A może po prostu rzeczy, które pasowało wam przemilczeć, żeby utrzymać wygodny obrazek?

Podszedł do stołu. Oparł się o blat. Nie był już tak pewny siebie.

– Mama... miała trudne życie. Ojciec... nie był święty. Może po prostu... znalazła pocieszenie.

– A ja przez lata byłam przez nią traktowana jak brud pod paznokciem. Bo nie byłam dość dobra. Bo byłam zbyt zwyczajna. Bo nie pasowałam do jej wyobrażenia o „idealnej kobiecie dla synka”. A tymczasem ona...? Nie dokończyłam. Bo nagle zrobiło mi się żal. Nie jej. Siebie. Straconych lat. Milczenia. Walki o aprobatę kogoś, kto sam nie potrafił spojrzeć sobie w oczy. Patryk spuścił głowę.

– Nie wiedziałem... Może nie chciałem wiedzieć.

– A teraz już wiesz. I co z tym zrobisz?

Odpowiedzi nie usłyszałam. Może jej nie miał. Może to ja już jej nie potrzebowałam.

Nie mam jej czego wybaczać

Od tamtego wieczoru wiele się zmieniło, choć nie tak, jak myślałam. Teściowa przestała się odzywać. Patryk też – na swój sposób. Był w domu, robił, co trzeba, ale między nami rozciągała się cisza. Gęsta. Niewypowiedziana. Tłumiąca wszystko.

Nie rzucałam talerzami. Nie wyprowadzałam się z walizką w ręku. Po prostu... pewnego dnia zaczęłam się śmiać. Sama z siebie. Z niej. Z nas wszystkich. Bo kiedy człowiek widzi, jak długo walczył o uznanie kogoś, kto sam miał życie jak z telenoweli, to nie pozostaje nic innego jak śmiech. I wybór bez wyrzutów sumienia.

– Kamila... – zaczął Patryk pewnego wieczoru. – Chcesz, żebym porozmawiał z mamą? Wiesz... żeby jakoś to... wyprostować?

Popatrzyłam na niego, spokojnie.

– Nie musisz. Ja już nie mam z nią żadnej sprawy.

– Ale może powinnaś... jej wybaczyć?

– Nie mam jej czego wybaczać. Nie była dla mnie nikim ważnym. Tylko matką mojego męża. Ale skoro już nie jesteś moim mężem w sercu, to i ona nie jest moją teściową. Zamarł. Pierwszy raz spojrzał na mnie tak, jakby mnie naprawdę widział. Ale było za późno.

Dziś mieszkam sama z córką. Mamy spokój. Śmiech. I własne życie. Bez sztucznych uśmiechów. Czasem ktoś pyta, czy nie żałuję. Żałuję. Ale nie odejścia. Żałuję, że tyle lat próbowałam udowodnić coś komuś, kto był zajęty ukrywaniem własnych grzechów pod grubą warstwą pozorów.nDziś już nie udowadniam. Dziś po prostu jestem sobą.

Kamila, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama