„Teściowa udawała męczennicę, bo nie tańczyliśmy, jak nam zagrała. Myślała, że za wózek kupi sobie naszą wdzięczność”
„Nie mogłam uwierzyć, że dorosła kobieta potrafi tak bardzo obrazić się na dziecko. Na to, że nie nosi imienia, które ona sobie wymarzyła. Na to, że nie spełniła czyjejś wizji. Pewnego wieczoru, kiedy Frania już spała, usiadłam z Piotrkiem w kuchni. Powiedziałam mu, że nie chcę, żeby nasza córka była wychowywana w atmosferze szantażu emocjonalnego”.

- Redakcja
Macierzyństwo to moment, w którym wiele kobiet definiuje się na nowo. Nie byłam wyjątkiem. Gdy na świat przyszła córka, moje serce eksplodowało. Nie tylko z miłości, ale i z lęku – jak poradzimy sobie z Piotrem, skoro już teraz nasze relacje z jego rodziną są... napięte? Przed narodzinami Feli moja relacja z teściową była chłodna, ale poprawna. Nigdy nie byłyśmy sobie bliskie, ale starałam się być uprzejma, bo wiedziałam, że ona też próbuje jakoś odnaleźć się w tej nowej dla siebie roli. Problem w tym, że teściowa miała opinię kobiety pomocnej, „zawsze gotowej”, tylko że ta pomoc... miała swoją cenę. Najbardziej przerażające w tym wszystkim było to, że mąż przez większość czasu tego nie widział. Zawsze stał między nami, jak zasłona dymna – niby wspierał mnie, ale nie chciał zrazić matki. To było jak życie między dwoma żywiołami. I właśnie wtedy, gdy myślałam, że najgorsze mamy za sobą, wszystko się posypało.
Czułam się nieswojo
– Na wózek, jakbyście nie mieli – powiedziała teściowa, podając nam kopertę, a ja odruchowo spojrzałam na Piotra.
Uniósł brwi, uśmiechnął się z wdzięcznością, ale i z lekkim zażenowaniem. Sposób, w jaki to powiedziała, zakuł mnie jak drzazga pod paznokciem. Nie „z radością coś dla wnuczki”, nie „chciałam się dorzucić” – tylko jakbyśmy byli ubogimi krewnymi, którym trzeba dyskretnie pomóc. Chwilę później usiedliśmy przy stole razem z resztą rodziny. Teściowa szybko przejęła inicjatywę, mówiąc o tym, jak „pomaga młodym”. Wspomniała o tej kopercie trzy razy, za każdym razem zaznaczając, że „na wózek”, „porządny, składany, nowoczesny”. Nawet wspomniała o amortyzatorach, jakby to był zakup auta. A potem nagle zmieniła temat.
– Tylko mam nadzieję, że wnuczka będzie mieć dobre imię. Trzeba pamiętać o przodkach – powiedziała, odkładając widelec i patrząc na mnie tak, jakby chciała sprawdzić moją reakcję.
Zrobiło się cicho. Udawałam, że nie wiem, o co chodzi. Ale wiedziałam.
– Mamy już wybrane. Felicja – odpowiedział Piotr, zanim zdążyłam coś powiedzieć.
Teściowa nie odpowiedziała. Tylko uśmiechnęła się krótko i wróciła do rozmowy o czymś zupełnie innym. Tego dnia po raz pierwszy poczułam się, jakbym coś komuś była winna. Jakby ta koperta była biletem wstępu do decyzji, które powinniśmy podejmować sami. Gdy wracaliśmy do domu, powiedziałam Piotrowi, że coś mi tu nie gra. Że czuję się nieswojo. Odpowiedział, że przesadzam, że to tylko gest, że ona lubi się pochwalić. Nie chciałam robić awantury. Jednak zaczęłam rozumieć, że to wcale nie był prezent – to był depozyt. I ktoś oczekiwał odsetek.
Zrobiło mi się gorąco
Minęło kilka miesięcy. Córka zaczęła przesypiać noce, ja czułam się coraz pewniej jako matka, ale atmosfera w domu była dziwnie napięta. Piotr niby był przy mnie, ale widziałam, że coś go nosi. Był rozkojarzony, chował telefon, wychodził do drugiego pokoju, kiedy ktoś dzwonił. Pewnego wieczoru, kiedy karmiłam małą, usłyszałam, jak rozmawia z kimś przez telefon w kuchni. Głos miał cichy, ugodowy. Wychwyciłam kilka zdań.
– Mamo, ja rozumiem, ale przecież to tylko imię... – szeptał. – No nie wiem, porozmawiam z Ulą.
Zamknęłam oczy. Nagle zrobiło mi się gorąco. Położyłam córkę do łóżeczka i poszłam do kuchni. Udawałam, że nic nie słyszałam.
– Kto dzwonił? – zapytałam zwyczajnie.
– Mama... – odpowiedział i spojrzał na mnie jak uczeń przyłapany na ściąganiu.
Nie czekałam na tłumaczenia. Usiadłam naprzeciwko niego.
– O co chodzi z tym imieniem?
Westchnął, spuścił wzrok.
– Ona chce, żeby mała dostała imię po jej babce. Franciszka. Mówi, że to ważne, że to tradycja.
– Nie mogę się zgodzić na coś, tylko dlatego, że ktoś dał nam pieniądze – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – To nasza córka. Nie inwestycja.
– Ale to tylko imię... – odparł. – Może zmienimy małej imię, póki nie jest za późno?
– Jej nie chodzi o imię. Jej chodzi o to, kto ma ostatnie słowo – powiedziałam.
Nie odpowiedział. Wstał, nalał sobie wody i długo pił, zanim znów na mnie spojrzał.
– Może ją zabolało, że nie zapytaliśmy. Może poczuła się pominięta. Wiesz, jaka ona jest.
– Tak, wiem – odparłam. – I właśnie dlatego muszę się temu przeciwstawić. Nasza córka nie może być kartą przetargową.
Tego wieczoru nie kłóciliśmy się, ale już nie rozmawialiśmy. To nie była awantura. To była cisza, w której każde z nas siedziało po swojej stronie. Czułam, że bronię czegoś ważnego. On... chyba jeszcze nie wiedział, po której stronie powinien stanąć.
Nie mogłam w to uwierzyć
Telefon zadzwonił, kiedy byłam sama w domu. Na ekranie zobaczyłam numer teściowej. Przez chwilę się wahałam, ale odebrałam.
– Ula? – zaczęła spokojnie. – Masz chwilę?
– Tak, słucham.
– Chciałam tylko powiedzieć... Nie rozumiem, co masz do imienia Franciszka. Przecież to nasza rodzinna tradycja. To nie kaprys, to historia. To szacunek do przodków.
Zacisnęłam palce na telefonie.
– To nie chodzi o samo imię – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Chcę, żeby moja córka miała coś od siebie. Nie coś, co ktoś jej narzucił w zamian za kopertę.
– Kopertę? – powtórzyła z wyraźnym chłodem. – To nie było „w zamian”. Chciałam dobrze.
– Rozumiem – przerwałam jej. – Ale dobrze to nie znaczy za nas.
Zamilkła. Przez chwilę słychać było tylko cichy szum w słuchawce.
– Jeśli tak do tego podchodzisz, nie mam nic więcej do powiedzenia – powiedziała po dłuższej chwili.
Rozłączyła się. Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Nie zadzwoniła, nie zapytała, jak się czujemy. Nie przyszła zobaczyć wnuczki, choć mieszkała kilka minut drogi od nas. Jakby ktoś odciął ją od naszego życia nożyczkami, cicho, bez zapowiedzi. Piotrek najpierw próbował to racjonalizować. Mówił, że mama pewnie czeka, aż damy jej znak. Że może czuje się dotknięta. Ale z czasem i on zaczął zauważać, że to coś więcej niż urażona duma. To była demonstracja. Prawdziwy cios przyszedł, kiedy zorganizowaliśmy drugie urodziny małej. Zaprosiliśmy najbliższych – moją mamę, siostrę Piotra z dziećmi, sąsiadów. Teściowej nie było. Przyszła paczka: kolorowe klocki i książeczka. Tyle. Wieczorem zadzwoniła do mnie znajoma z pracy, która znała teściową.
– Wiesz, co powiedziała ostatnio na spotkaniu u znajomych? „Nie po to pomagam, żeby mnie pomijano”.
Nie mogłam uwierzyć, że dorosła kobieta potrafi tak bardzo obrazić się na dziecko. Na to, że nie nosi imienia, które ona sobie wymarzyła. Na to, że nie spełniła czyjejś wizji. Pewnego wieczoru, kiedy Fela już spała, usiadłam z Piotrkiem w kuchni. Powiedziałam mu, że nie chcę, żeby nasza córka była wychowywana w atmosferze szantażu emocjonalnego.
– Ona ma prawo do kontaktu z babcią, ale nie za cenę zgody na każdą jej zachciankę – powiedziałam cicho.
Piotr nie odpowiadał od razu.
– Może mamie było przykro. Może czuła, że została zignorowana – rzucił w końcu.
– A mnie nie jest przykro, że ignoruje swoją wnuczkę? Że traktuje ludzi jak pionki? – zapytałam. – Bo jeśli to ma tak wyglądać, to wolę, żeby mała miała mniej prezentów, a więcej spokoju.
Piotr spuścił wzrok. Zrozumiał. Ale to wcale nie znaczyło, że było nam łatwiej. Czułam, że jesteśmy w rozkroku – między tym, co słuszne, a tym, co wygodne. I chyba tylko ja byłam gotowa wybrać pierwsze.
Postawiłam granicę
Od tego czasu teściowa się do nas nie odezwała, nie pojawiała się u nas, ale prezenty przychodziły nadal – regularnie, jak przesyłki z katalogu. Tylko paczki. Jakby to wystarczało, żeby być obecnym w czyimś życiu. Pewnego dnia Piotrek wrócił od teściowej. Miał minę, jakby wracał z rozmowy kwalifikacyjnej, która poszła mu źle.
– Mama powiedziała, że już nigdy więcej do nas nie przyjdzie – zaczął, nie patrząc mi w oczy. – Stwierdziła, że skoro jest nieważna, to nie będzie się narzucać.
– A zapytała o wnuczkę?
Piotr zawahał się.
– Nie.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu.
– Ona traktuje ludzi jak przedmioty – powiedziałam w końcu. – Jeśli nie spełniają oczekiwań, przestają się liczyć.
Piotrek nie zaprzeczył. Chyba pierwszy raz przyznał to przed sobą.
– Wiem, że chciałeś mieć spokój, żeby wszyscy się lubili. Ale to nie zawsze się da – dodałam. – Albo uczymy naszą córkę, że trzeba stawiać granice. Inaczej będziemy wychowywać ją w wiecznym poczuciu winy.
To był jeden z tych wieczorów, które zapadają w pamięć nie przez dramaty, tylko przez prostą, twardą prawdę, którą ktoś wreszcie wypowiada na głos.
Nie kłamałam
Nie wiem, jak dalej potoczą się nasze relacje rodzinne. Może kiedyś się zbliżymy, może już nie. Teściowa nie pojawiła się w święta, nie przyszła na trzecie urodziny wnuczki, nie odebrała zaproszenia na dzień babci z przedszkola. Ale prezenty wciąż przychodziły. Czasem książka, czasem zabawka, czasem coś dziwnie niepasującego do wieku dziecka – jakby kupowane w pośpiechu, bez zastanowienia. Dla otoczenia Maria dalej grała rolę babci, której „nie pozwolono być bliżej”. Ludzie lubią te proste wersje historii. Córka rośnie. I choć jeszcze nie rozumie, to już zauważa, że niektóre osoby są tylko na zdjęciach. Że babcia z taty strony jest „gdzieś tam”, ale nigdy tu. Czasem o nią pyta. Odpowiadam wtedy:
– Babcia nas bardzo kocha, ale czasem dorośli mają w sobie smutki, które nie pozwalają im być blisko.
Nie kłamię. Ale też nie ukrywam, że nie wszystko jest tak, jak powinno. Nie jestem pewna, czy postąpiłam dobrze. Wiem tylko, że chciałam uchronić córkę przed tym, czego sama się uczyłam za późno – że jeśli ktoś mówi: „pomogę, ale...”, to nie jest pomoc. To jest kontrola.
Ula, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka zachowuje się tak, jakby pieniądze rosły na drzewach. Codziennie kurier przyjeżdża do niej z jakąś nową paczką”
- „Moja synowa latała z wnuczkiem do swojej mamy, a mnie odganiała jak natrętną muchę. Nie dam się zołzie zepchnąć na margines”
- „Pojechałam nad morze ze znajomymi i z nudów odbiłam przyjaciółce męża. Za chwilę słabości zapłaciłam wysoką cenę”