„Teściowa upokarzała mnie publicznie, więc postanowiłam się zemścić. Szkoda, ze nie wiedziała, z kim ma do czynienia”
„Teściowa swoje dokumenty wysłała prosto do mnie. W ogłoszeniu nie użyłam swojego nazwiska, dlatego ona niczego nie skojarzyła. Pani „kierownik zespołu” z poważnej oferty pracy to przecież nie mogła być ta głupiutka Kaśka od jej syna, prawda?”.

- listy do redakcji
Z Anną, moją teściową, nigdy nie miałyśmy ciepłych relacji. Od początku dała mi do zrozumienia, że nie jestem dla jej syna wystarczająco dobra. Za ładna – to pewnie pusta. Za cicha – pewnie nudna. Za niezależna – pewnie będę mu rządzić w domu. Z własnym hobby – pewnie nie będę miała czasu dbać o jej synka zajęta swoimi własnymi sprawami. Ona potrafiła nawet zaletę przekuć w wadę, która, jej zdaniem, przemawiała na moją niekorzyść.
Wbijała mi szpilki od początku
Jak niby można dogadać się z taką kobietą? Słowo daję, że naprawdę próbowałam. Do dzisiaj pamiętam, jak długo wybierałam elegancką sukienkę i marynarkę na nasze pierwsze spotkanie. I dopytywałam się swojego chłopaka, co podarować jego mamie, która zaprosiła nas na niedzielny obiad.
– Myślisz, że czekoladki i jej ulubiona kawa będą w porządku? A może wybrać wino? Lub zapachowe świeczki? Sam mówiłeś, że twoja mama je uwielbia i pali przy każdej możliwej okazji. Przeglądałam nawet ofertę sklepu internetowego oferującego ręcznie robione świece sojowe. No wiesz, takie ekologiczne. Z wosku sojowego nasączonego olejkami eterycznymi – dopytywałam się Pawła.
On jednak zupełnie nie rozumiał mojego przejęcia. Twierdził, że jego mama jest spoko i każdy drobiazg na pewno ją ucieszy. Jasne, może podarowany przez niego. Wtedy to tak, oczywiście. Ja mogłabym dać jej gwiazdkę z nieba, a ona i tak byłaby niezadowolona.
W końcu zdecydowałam się na drogie czekoladki zamówione w manufakturze. W pięknie zdobionym pudełku. Do tego ten zestaw świeczek o jej ulubionym zapachu orchidei. Ponoć właśnie taki akord wymieniła, gdy Paweł pytał ją, jaki najbardziej chciałaby dostać.
– Czekoladki? Hm, wiesz, jestem na diecie. Kobieta w końcu musi dbać o linię – rzuciła, obrzucając mnie taksującym wzrokiem i zatrzymując się dłużej na moich biodrach.
Zupełnie jakby ta uwaga była skierowana do mnie. Owszem, miałam typową figurę klepsydry z krągłymi biodrami i wyraźnym wcięciem w talii. Paweł jednak twierdził, że to jego ideał. Żadnej nadwagi, przynajmniej z punktu widzenia wskaźnika BMI, nie miałam. No, ale Anna wyraźnie dała mi odczuć, że najpewniej sama objadam się tymi czekoladkami. Do tego świece również okazały się nietrafionym prezentem.
– Och, orchidea? No może być, ale najbardziej lubię wanilię z lekką domieszką ambry.
Zawsze naśmiewała się z mojej pracy
Serio? Przecież wyraźnie powiedziała Pawłowi o tej orchidei. Podczas obiadu starałam się, jak tylko umiałam, zrobić na niej dobre wrażenie. Wychwalałam pieczeń wieprzową i ciasto, uśmiechałam się, opowiadałam o swoich studiach. Wszystko jednak na nic. Pani Ania mnie nie polubiła i na każde moje słowo reagowała wbiciem drobnej szpileczki. I tak już zostało na zawsze. A że robiła to bardzo dyskretnie, mój chłopak, narzeczony, a później mąż, niczego nie zauważał.
Dla niego matka była oczywiście życzliwa, dobrze wychowana i niezwykle sympatyczna. A ja ponoć byłam do niej uprzedzona. Naprawdę? Paweł nawet nie miał pojęcia, jak bardzo starałam się trzymać nerwy na wodzy podczas każdego naszego spotkania. I w końcu nie odpyskować jego matce na jej kolejne uwagi pełne złośliwej wyższości nade mną.
– Co ty właściwie robisz w tej swojej firmie? Kawę podajesz czy papierki przekładasz? – pytała ze śmiechem podczas każdego rodzinnego spotkania.
W ogóle nie zwracała uwagi na to, że zachowuje się po prostu niegrzecznie, a ludzie spoglądają w jej stronę z zażenowaniem. Ja udawałam, że tego nie słyszę. Bo niby co miałam robić? Pokazać jej swoją umowę z wypisanymi obowiązkami zawodowymi? Przynieść kopię PIT-u z urzędu skarbowego, żeby potwierdzić swoje zarobki? A może tłumaczyć, że moja praca jest naprawdę odpowiedzialna? Siedziałam więc cicho, nic nie mówiłam, niczego nie komentowałam. Ale wewnątrz aż kipiałam.
Pracowałam w dużej międzynarodowej korporacji. Zarabiałam naprawdę dobrze i mogłam liczyć na fajne premie. Ale byłam w dziale, który zajmował się optymalizacją procesów. Brzmi nudno? Dla teściowej – idealny materiał do żartów. Ona zupełnie nie rozumiała, na czym polega moja praca i na jakim stanowisku ja w ogóle jestem zatrudniona.
– Pracuj, pracuj, może kiedyś awansujesz. Ale nie zapomnij ugotować rosołu w weekend, bo przecież po pracy taka zmęczona jesteś, że ledwo ziemniaki obierasz – rzuciła kiedyś przy wszystkich, znowu wywołując śmiechy przy stole.
Nie odpowiedziałam. Ale tego dnia przestałam się tłumaczyć. Przestałam się uśmiechać i zaczęłam działać.
„Jeszcze jej udowodnię, ile jestem warta. Zobaczy, że nie można się ze mnie tak bezkarnie naśmiewać przy każdej możliwej okazji”– zżynałam się w duchu.
Nawet nie wiedziała, gdzie trafi
Kilka tygodni później moja firma otwierała nowy oddział – w mieście, gdzie mieszkała moja teściowa. Zgłosiłam się do zespołu wdrożeniowego. W tajemnicy. Nie powiedziałam nic mężowi, nie chwaliłam się nikomu.
Tymczasem Anna właśnie… szukała pracy. I kiedy dowiedziała się, że nowy oddział firmy zatrudnia osoby do działu administracyjnego – oczywiście złożyła CV. I wiecie, co było najśmieszniejsze? Ano to, że los wreszcie zrobił mi niespodziankę i stworzył idealną okazję, żeby odegrać się za te wszystkie przytyki i żarty podczas rodzinnych spotkań.
Co się stało? Otóż, ona swoje dokumenty aplikacyjne wysłała prosto do mnie. W ogłoszeniu nie użyłam swojego nazwiska. Po prostu był podany kontakt na firmowym mailu. Tak więc ona niczego nie skojarzyła, bo zwyczajnie nie miała jak. Pani „kierownik zespołu ds. wdrożeń i jakości” z poważnej oferty pracy to przecież nie mogła być ta głupiutka Kaśka od jej syna, prawda?
„Ależ się ta moja teściowa zdziwi, gdy mnie zobaczy za stołem” – myślałam mściwie. – „Ciekawe, czy dalej będzie naśmiewać się z mojej pracy, polegającej niby na zwyczajnym przekładaniu papierków w jakimś biurze, które tak naprawdę nie wiadomo, co na co dzień robi”.
Eh, dla mnie to była wprost wymarzona okazja na słodką zemstę.
Jej mina była bezcenna
Weszłam do sali konferencyjnej, ubrana w elegancki garnitur i czarne czółenka, z włosami spiętymi w koka, pewna siebie i spokojna. Teściowa, Anna siedziała z resztą osób, które właśnie zostały zatrudnione. Umowę podpisywała z Karoliną z działu HR. Mnie więc do tej pory jeszcze tutaj nie widziała. Ale to właśnie miało się zmienić. Od razu zauważyłam, że jej wzrok skupił się na mnie. Dosłownie zamarła. Szkoda, że nie mogłam zrobić zdjęcia jej zaskoczonej miny, bo na pewno przez długi czas będę upajać się tą chwilą drobnego triumfu nad tą złośliwą kobietą.
– Dzień dobry, nazywam się Katarzyna Z. Jestem tutaj kierownikiem ds. wdrożeń i jakości i będę państwa bezpośrednią przełożoną – powiedziałam, patrząc prosto w jej oczy.
Wytrzymała moje spojrzenie, ale oczywiście nie odezwała się ani słowem. Bo niby co miała zrobić? Byłam pewna, że wreszcie poczuła się dokładnie tak, jak ja podczas jej przytyków podczas świąt, jubileuszy, imienin i innych rodzinnych spotkań, gdy bezwstydnie szydziła przy wszystkich z mojej pracy.
Przez resztę dnia chodziła po biurze jak cień. Nie odezwała się do mnie ani razu. Ale reszta zespołu szybko mnie polubiła – bo traktowałam ich normalnie. Sprawiedliwie, uczciwie i bez pokazywania wyższości wynikającej z mojego stanowiska.
Spotkania rodzinne zmieniły ton
Pierwsza kolacja po jej zatrudnieniu była... cicha. Do momentu, aż mąż zapytał:
– Mamo, jak ci idzie w nowej pracy? Polubiłaś to miejsce? Jak tam zespół? – Paweł był niczego nieświadomy, a ja musiałam zagryzać usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Dobrze – odpowiedziała krótko.
– No, ale masz fajnego szefa? Zawsze to dobrze mieć wyrozumiałego przełożonego, z którym idzie się dogadać – dopytywał dalej.
Zachłysnęłam się winem. Teściowa spojrzała na mnie, potem na syna i powiedziała:
– Mam bardzo kompetentną... przełożoną.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to usłyszę. Ale wiecie co? Smakowało lepiej niż mój ulubiony deser lodowy z mnóstwem bitej śmietany, świeżymi wiśniami i karmelową posypką. Takie słowa płynące z jej ust dla mnie były niczym boska ambrozja.
Teściowa nie stała się nagle aniołem. Nadal czasem krzywi się, gdy mówię o planach zawodowych. Ale nie śmieje się już z mojej pracy. I co najważniejsze – nie odważyła się już nigdy nazwać mnie „sekretarką od kawy”.
Ta sytuacja nauczyła mnie jednego. Zawsze warto robić swoje. Cicho, skutecznie, z klasą. A potem patrzeć, jak ci, którzy się z nas śmiali – zaczynają się bać, że jesteś jednak lepsza, niż myśleli.
Katarzyna, 30 lat
Czytaj także:
- „Teściowa mnie nienawidziła, ale w lawendowej szklarni znalazłam ukryty list. Wyjawiła w nim wszystkie swoje sekrety”
- „Teściowa celowo uwikłała moją żonę w romans. Może nie jestem zięciem na medal, ale bez przesady”
- „Teść ma 2 lewe ręce, a udaje złotą rączkę. To ja muszę pozbawić go złudzeń, bo mąż trzęsie portkami przed tatą”