Reklama

Nic nie wskazywało na to, że nasz związek może się nie udać. Moja narzeczona była śliczna, bardzo inteligentna i wyrozumiała. Potrafiła pysznie gotować, a do tego darzyła mnie ogromnym uczuciem. Zresztą ja również nie miałem się czego wstydzić. Byliśmy dobrani niemalże idealnie.

Reklama

– Lepiej rzuć okiem na swoją teściową – radzili mi kumple. – Jak głosi bowiem stara mądrość ludowa: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”.

Poszedłem za radą i zwróciłem większą uwagę na przyszłą teściową

Przez dwa lata związku z Moniką nigdy nie doświadczyłem jakiś negatywnych zachowań czy braku akceptacji ze strony teściowej. Chociaż może powinienem był zastanowić się bardziej, kiedy raz po raz słyszałem od niej słowa: „Karolku, nie jesteś ani pierwszym, ani ostatnim w życiu mojej córki. Monisia miała już tylu wielbicieli, że…”. Nigdy nie kończyła jednak tego zdania, tylko wykonywała lekceważący ruch ręką, mający chyba sugerować, że kiedyś i na mnie przyjdzie pora, a wtedy Monika będzie tylko wspomnieniem. Jakoś mnie to wtedy nie zaniepokoiło.

Czas ceremonii ślubnej zbliżał się ogromnymi krokami, a ostatnie przygotowania do naszego przyjęcia weselnego właśnie zmierzały ku dobremu zakończeniu. Ja natomiast, wpatrzony w moją najdroższą, jak w obraz zupełnie nie zauważyłem, jak wyraz twarzy mojej przyszłej teściowej stawał się coraz bardziej posępny. Aż w końcu nadszedł ten moment – mogliśmy oficjalnie przypieczętować nasz związek. Godzinę później czekała nas jeszcze uroczystość w kościele, ale o tym za chwilę.

Po urzędowych ceremoniach udaliśmy się do pobliskiego pomieszczenia, aby wspólnie wznieść toast lampką szampana. Chciałem, aby jedno z pierwszych wypowiedzianych przeze mnie życzeń było skierowane właśnie do mojej teściowej. Stanąłem bliżej niej, trącając lekko kieliszek, który trzymała, swoim, rzucając radośnie:

Zobacz także

– Mama zawsze mówiła mi, że na pewno nie będę ani pierwszy, ani ostatni… No i proszę, a jednak…

W tym momencie dojrzałem w jej spojrzeniu przebłysk autentycznego gniewu.

– Cóż, przekonamy się jeszcze – mruknęła przez zaciśnięte zęby lodowatym tonem.

W jednej chwili wyparowała ze mnie cała radość. Ona zaś kontynuowała swoje:

Odebrałeś mi moją córkę. Chyba nie sądzisz, że ja, matka, będę przyglądać się temu z założonymi rękami. Raduj się tym swoim niby szczęściem, bo rychło się skończy. Już ja tego dopilnuję.

– Mamo, o co chodzi? – odezwała się zaskoczona Monika, która była w pobliżu i z pewnością usłyszała wypowiedź swojej mamy. – O czym ty w ogóle mówisz?

Matka obrzuciła Monikę pełnym złości wzrokiem, po czym, w ciszy opuściła pomieszczenie, mocno za to trzaskając drzwiami. Kiedy wyszła, nikt nic nie mówił. Wszyscy zaproszeni weselnicy oniemieli, a ja stałem osłupiały z otwartymi ustami, kompletnie nie mając pojęcia, co się właśnie wydarzyło.

Tamtego dnia już więcej jej nie zobaczyłem

Ponownie spotkałem ją dopiero następnego ranka, podczas śniadania, które jedliśmy dość późno. Zgodnie z wcześniejszymi uzgodnieniami, zamieszkałem bowiem w domu mojej żony i teściowej właśnie. Wtedy też dowiedziałem się, że mogę przebywać jedynie w pokoju Moniki, który stał się od tego czasu naszym małym królestwem. Nie otrzymaliśmy pozwolenia na korzystanie z pralki, lodówki ani nawet jakichkolwiek naczyń, garnków lub rzeczy i urządzeń, które nie były naszą własnością. Jedynym kompromisem było zezwolenie na korzystanie z toalety! Dopiero w tamtej chwili zdałem sobie sprawę, z jakiego pokroju osobą mam do czynienia.

Okazało się, że matka Moniki traktowała ją zupełnie niczym swoją prywatną własność. Nie miała nic przeciwko spotkaniom córki z facetami. Problemy zaczęły się, gdy ta próbowała się usamodzielnić – ja, czyli jej mąż byłem w oczach teściowej wrogiem numer jeden. Kiedy okazało się jeszcze, że Monika niczego nie żałuje, matka również ją zaczęła tak traktować. Niedługo potem na świat przyszła nasza córeczka.

Wcześniej korzystaliśmy z możliwości pralni osiedlowej i to nam nawet odpowiadało. Jednak wraz z pojawieniem się maleństwa, ilość rzeczy do prania drastycznie wzrosła – wszystkie body, pajacyki i pieluchy oraz kołderki nieustannie wymagały czyszczenia. Mycie ich w zlewie przestało wystarczać i nie przynosiło dobrego rezultatu, a poza tym czynność tę trzeba było powtarzać minimum dwukrotnie w ciągu jednego dnia. Maluchy mają przecież tendencję do ciągłego brudzenia się. Któregoś dnia, gdy wiedziałem, że mama Moniki wróci z pracy nieco później niż zawsze, zdecydowałem się na użycie pralki po raz pierwszy, odkąd tam zamieszkałem.

Miałem pecha, bo mama pojawiła się w progu cale dwie godziny wcześniej, zupełnie jakby tylko czyhała na ten moment, w którym mnie na czymś złym w jej mniemaniu nakryje. Usłyszawszy pracującą pralkę, wkroczyła pewnie do łazienki, zatrzymała urządzenie, a całą zawartość wyrzuciła na podłogę. Następnie poczęstowała mnie złowrogim , pełnym satysfakcji spojrzeniem i oznajmiła krótko:

– Mówiłam już, że macie bezwzględny zakaz korzystania z moich rzeczy. Jeśli to się jeszcze raz powtórzy, będziesz musiał się stąd wyprowadzić.

Razem z Moniką i naszą małą córeczką zdecydowaliśmy się wynieść od teściowej już po dwóch miesiącach. Mieliśmy serdecznie dość przebywania pod jednym dachem z osobą, która na każdym kroku okazywała nam tak ogromną niechęć.

Żona wciąż jednak starała się o kontakt z matką

Usilnie próbowała pojąć, co się tak naprawdę wydarzyło. Niestety, jedyne, na co mogła liczyć z drugiej strony to ściana zimnego milczenia. Najwidoczniej teściowa postanowiła ukarać swoje własne dziecko za to, że postawiło miłość do jakiegoś faceta ponad tę do własnej rodzicielki.

Przeprowadziliśmy się do wynajmowanego mieszkania, a nasze życie nie należało do najłatwiejszych. Ten mały pokoik, który zajmowaliśmy, w porównaniu z domem mojej teściowej wypadał naprawdę marnie, ale mimo to nie narzekaliśmy. Ja poczułem ogromną ulgę, że wreszcie ten koszmar dobiegł końca.

Jedynym kłopotem, który rzucał cień na nasze szczęście, była niechęć do nas matki Moniki. Moja żona spotykała się z nią co prawda od czasu do czasu, wciąż starając się pojąć, co wpływa na jej postępowanie. Zastanawiała się, czemu osoba, którą tak mocno kocha, nagle obróciła się całkiem przeciwko niej. Mimo ciągłych namów ze strony matki Monika nie miała jednak zamiaru wracać do rodzinnego gniazda.

Był lipiec, pewnego dnia odebraliśmy telefon. Dzwoniła sąsiadka mojej teściowej. Przekazała nam wtedy straszną nowinę – okazało się, że mama mojej żony dzień wcześniej przeszła udar i trafiła do szpitala, gdzie leży sparaliżowana. Ta informacja zupełnie zwaliła nas z nóg. Akurat szykowaliśmy się wtedy do wyjazdu w góry, planowaliśmy bowiem spędzić trochę czasu w Tatrach.

– No i jak będzie? – żona popatrzyła na mnie przestraszonym spojrzeniem.

– Zmieniamy plany – odparłem, nie zastanawiając się. – Teraz musimy pomóc twojej mamie.

Nie powiem, żebym był ideałem faceta, czy nie miał wad. Popełniałem błędy, jak każdy. Ale wiem też, co jest słuszne, a co wręcz naganne. Nie chcę w nieskończoność rozpamiętywać krzywd. Powinniśmy się bowiem radować każdym dniem, a nie całkiem pogrążać w niechęci do innych.

Zaopiekowaliśmy się nią, bo tak należało uczynić

Na dobre przenieśliśmy się do domu, gdzie mieszkaliśmy tuż po ślubie, ponieważ matka mojej ukochanej potrzebuje wsparcia przez całą dobę. Od czasu do czasu musimy ją podnosić, przesuwać albo odwracać na drugi bok. Zawsze staram się to czynić bez zwłoki, z wyczuciem wobec seniorki. Pewnego razu, kiedy chwyciłem ją, żeby ułożyć na świeżo posłanym łóżku, dotarł do mnie ledwo słyszalny głos:

Dziękuję...

Postanowiłem udawać, że niczego nie usłyszałem. Razem z żoną poczuliśmy jednak wtedy ulgę, bowiem doktor stwierdził, że jeżeli chora odzyskuje mowę, to jest szansa, że niedowład ustąpi. Być może sytuacja wróci jeszcze do normy, a nasza pociecha będzie miała drugą babunię?

Reklama

Karol, 28 lat

Reklama
Reklama
Reklama