Reklama

Kiedy pakowałam walizkę na majówkę u rodziców Adama, byłam pełna nadziei. Może w tym roku będzie inaczej – myślałam. Może Grażyna wreszcie spojrzy na mnie jak na kogoś, kto jest częścią rodziny, a nie tylko kimś obcym, kto zajął miejsce "lepszych". Przecież zawsze się starałam: przynosiłam własnoręcznie upieczone ciasta, uśmiechałam się, chociaż czasem bolało. Tylko że teściowa patrzyła na mnie jak na intruza.

Reklama

– No, chociaż spróbuj, Natalko – mówił Adam, kiedy przed wyjazdem przytulał mnie w drzwiach. – Mama naprawdę cię lubi, tylko nie umie tego okazać.

Uśmiechnęłam się, jak zwykle. On naprawdę w to wierzył. A ja, jak co roku, udawałam, że też wierzę. Choć dobrze pamiętałam wszystkie poprzednie święta, obiady, imieniny, kiedy byłam ledwie cieniem przy stole, kiedy każde wspomnienie o byłych dziewczynach Adama było jak ukłucie szpilką pod paznokieć. Mimo wszystko miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Może teściowa dojrzała, może ja zmądrzałam. Może wreszcie, po tylu nieudanych próbach, poczuję się tam jak w domu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta majówka rozłoży mnie na łopatki.

Łudziłam się, że to się zmieni

Już przy obiedzie wiedziałam, że to będzie długa majówka. Bardzo długa.

– Ola to była taka gospodarna – rzuciła Grażyna z uśmiechem, kiedy podałam surówkę. – Zawsze miała jakieś domowe przetwory na stół. Pamiętasz, Adasiu?

– Mhm – mruknął Adam, wbijając wzrok w talerz.

Udawałam, że mnie to nie rusza. Pokroiłam pomidora, jakby nic się nie stało, choć ręce lekko mi zadrżały.

– A Aneta... ach, ta to piekła serniki, że palce lizać! – ciągnęła teściowa, jakby opowiadała o jakichś mitycznych boginiach kuchni.

Ktoś się zaśmiał. Adam chyba. Albo jego siostra. Mój uśmiech stał się martwą maską.

– Te czasy to były... – westchnęła Grażyna z rozrzewnieniem, nalewając sobie kompotu.

Próbowałam coś powiedzieć, zażartować, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego tylko przytaknęłam, zerkając ukradkiem na Adama. Nie reagował. Nawet nie próbował. Siedziałam więc wśród tych ludzi, niby swoja, a jednak jak gość bez zaproszenia. Niewidzialna. Potem przy kawie było jeszcze lepiej.

– Pamiętasz, Adasiu, jak Anetka upiekła dla ciebie tort urodzinowy? Sama wszystko zrobiła! – Grażyna śmiała się, poklepując Adama po ramieniu.

Adam coś bąknął, odwracając wzrok. A ja poczułam, jak maleńka igiełka wbija się prosto w moje serce. Wtedy jeszcze próbowałam wytłumaczyć sobie, że może przesadzam. Że to tylko niezręczności, że przecież nie warto robić afery o kilka wspomnień. Jeszcze wtedy łudziłam się, że to się zmieni. Jeszcze wtedy...

Stał po cichu po stronie matki

Zamknęłam za sobą drzwi sypialni i usiadłam na łóżku. Dopiero tam, w odosobnieniu, pozwoliłam sobie na głęboki wdech. I wydech. Żołądek miałam zaciśnięty tak, jakby ktoś trzymał go w pięści.

– Ej, co jest? – Adam wszedł za mną po chwili. – Coś się stało?

– Ty serio pytasz? – zapytałam cicho, nie patrząc na niego. – Twoja matka przez cały obiad opowiadała, jakie cudowne były twoje byłe. A ty… nawet się nie zająknąłeś.

– Oj, przestań. To tylko takie wspominki. Mama tak ma. Nie bierz tego do siebie.

– "Nie bierz do siebie"? – powtórzyłam, śmiejąc się nerwowo. – Adam, ona mnie traktuje jak pomyłkę. Jakbyś się zapomniał i ożenił z byle kim.

– Przesadzasz. Wymyślasz sobie jakieś rzeczy...

Nie, ty je bagatelizujesz. Bo to ciebie nie dotyczy. Bo to nie ciebie porównuje do tych ideałów sprzed lat. Bo ty nie siedzisz obok i nie czujesz się niewystarczający z każdą jej anegdotką.

Westchnął. Pokręcił głową, jakby miał do czynienia z kimś przewrażliwionym.

– Po prostu się nie przejmuj. To tylko kilka dni.

Spojrzałam na niego – swojego męża. Mężczyznę, który kiedyś mówił, że mnie zawsze obroni, że jesteśmy drużyną. A teraz? Teraz stał po cichu po stronie swojej matki. Nie było krzyku. Nie było łez. Tylko ten cichy, twardy kawałek czegoś, który musiałam boleśnie przełknąć.

Upokorzyła mnie przy wszystkich

Przy grillu panował śmiech, zapach przypieczonej kiełbasy mieszał się z dymem i aromatem ogórków kiszonych. Z boku wyglądało to jak scena z reklamy rodzinnej sielanki. Ale ja czułam się jak statystka – taka, której nie dali ani kwestii, ani nawet miejsca przy stole. Zaoferowałam się, że pomogę przy mięsie. Chciałam się czymś zająć, poczuć potrzebna.

– A ty, Natalko, usiądź sobie. Ola to potrafiła się z grillem uwijać w mig, ale ty chyba nie jesteś z tych, co lubią się brudzić – rzuciła Grażyna z lekkim uśmieszkiem, odwracając się do mnie plecami.

Ktoś zachichotał. Ktoś inny szybko zmienił temat.

– Pomogę, jak tylko... – zaczęłam, ale nikt już mnie nie słuchał.

Zatrzymałam się, patrząc, jak Grażyna z dumą odwraca kiełbaski, komentując przy okazji, że „Anetka to jeszcze szaszłyki sama robiła, nie takie gotowce z marketu”. Adama nie było obok. Kręcił się gdzieś z wujkiem, śmiejąc się z jakiegoś żartu. Nie widział. Nie słyszał. Może nie chciał widzieć, ani słyszeć. Usiadłam z boku, obok pustego plastikowego krzesła. Obok mnie przechodziły talerze, rozmowy, śmiechy. Byłam w tej scenie tylko tłem. W końcu wstałam. Cicho, bez słowa. Poszłam do pokoju gościnnego i zaczęłam się pakować. Powoli, metodycznie, jakby spakowane rzeczy miały ułożyć mi w głowie to, czego nie rozumiałam. Choć chyba rozumiałam aż za dobrze. W tym domu nigdy nie byłam jego częścią. Tylko dodatkiem do wspomnień, z którym nikt nie wiedział, co zrobić.

Nie chciałam tego znosić przez resztę życia

Zamek w torbie zaskoczył z cichym kliknięciem. Chciałam już tylko wyjść. Uciec. Choćby pieszo. Choćby w kapciach.

– Co ty wyprawiasz? – Adam wpadł do pokoju, jakby ktoś mu powiedział, że pakuję się w histerii. Ale nie było histerii. Tylko zimna cisza.

– Wracam do domu – powiedziałam spokojnie, chowając ładowarkę.

– Natalia, no błagam cię. Przecież nic się nie stało.

Spojrzałam na niego. Po raz pierwszy naprawdę bez żadnej nadziei.

– Właśnie w tym rzecz, Adam. Dla ciebie naprawdę się nic nie stało. Twoja matka przez trzy dni urządzała mi pokaz pogardy, a ty... stałeś obok i rozmawiałeś z wujkiem o grillu.

– Przesadzasz. Przecież mama tylko... ma swój sposób bycia.

– Nie – przerwałam mu. – Ona mnie nie akceptuje. Nigdy nie zaakceptowała. A ty... ty zawsze stoisz z boku.

– To co? Mam się z nią pokłócić o to, że wspomina przeszłość?

– Nie. Ale mogłeś powiedzieć „dość”, kiedy to przestaje być wspominaniem, a zaczyna być obrażaniem.

Chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język.

– Natalia, może... może po prostu musimy przeczekać. To tylko kilka dni.

– A potem co? Kolejne święta? Kolejne "A Ola to... A Aneta tamto"? Mam to znosić przez resztę życia?

Milczał.

Zapięłam kurtkę. Plecak na ramię. Adam stał, jakby nie wiedział, czy mnie zatrzymać, czy odpuścić.

Nie płakałam. Już nie.

– Nie wrócę tu. I nie wrócę do tego, co było, dopóki nie zobaczę, że chociaż jeden człowiek w tym układzie chce mnie obronić.

I wyszłam.

Wysiliła się na sztuczne przeprosiny

Zeszłam na dół, z torbą w ręku. Adam milczał, siedział w salonie z twarzą schowaną w dłoniach. Nikt mnie nie zatrzymał. Prawie.

– Natalia – usłyszałam cichy głos za sobą. Odwróciłam się. Stała w drzwiach kuchni, z ręcznikiem w dłoni. Grażyna. Nawet nie podeszła bliżej.

– Słyszałam, że chcesz wyjechać. Tak się nie robi, dziecko. To przecież rodzinna majówka. Wszyscy się staraliśmy, żeby było miło.

Patrzyłam na nią bez słowa.

– Jeśli coś powiedziałam... nie tak... – zaczęła, wyraźnie z trudem dobierając słowa – to nie miałam nic złego na myśli. To przecież tylko wspomnienia. Ja lubię wracać do przeszłości. Tyle dobrych chwil...

– Takich, w których mnie nie było – przerwałam jej spokojnie. – I najwyraźniej nie powinno być.

Grażyna się uśmiechnęła. Ten uśmiech był jak sztywna taśma klejąca – miał coś zasłonić, nie naprawić.

– Oj, Natalka... Ty to wszystko tak emocjonalnie bierzesz. A przecież wiemy, że jesteś trochę... wrażliwa. Ja rozumiem, ale nie można się tak od razu obrażać. Trzeba mieć dystans.

„Dystans”. Tak. Tego właśnie brakowało – jeszcze więcej dystansu między nami.

– Dziękuję za te „przeprosiny” – powiedziałam cicho. – Ale nie potrzebuję uspokajającej zasłony dymnej na sumienie. Potrzebuję szacunku.

Obróciłam się i wyszłam. Za plecami słyszałam jeszcze jej westchnienie, coś w rodzaju: „No tak, niektórym się nigdy nie dogodzi”. I może miała rację. Może niektórym naprawdę się nie da dogodzić – zwłaszcza jeśli nie chcą być tylko gościem w cudzych wspomnieniach.

Natalia, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama