Reklama

Żyjemy razem w jednym domu: mąż, ja, nasza córka Marysia i matka mojego męża. Ona zajmuje dawny salon, teraz przerobiony na jej pokój dzienny „z modlitewnym kącikiem”, jak to określa. O szóstej rano już słychać Radio Maryja. Na lodówce przyczepia święte obrazki i krzywi się, jak tylko Marysia wejdzie do kuchni w bluzie z kapturem albo z pomalowanymi rzęsami.

Reklama

Miała zasady

Moja córka ma szesnaście lat. Jest dość cicha, zamknięta w sobie. Zawsze była wrażliwa, ale ostatnio mam wrażenie, że coś w niej przygasło. Już nie mówi, co czuje. Zamyka się w pokoju, słucha muzyki, maluje w zeszycie, którego nie pozwala mi dotknąć. Coraz rzadziej się śmieje.

Widzę, jak babcia ją obserwuje. Czeka na moment, żeby znów wypowiedzieć swoje „kazanie”. Jakby wychowanie Marysi było jej misją. Próbuję być ich rozjemczynią, ale coraz częściej łapię się na tym, że nie mam już siły.

Teściowa siedziała na swoim miejscu przy stole, ze srogim wyrazem twarzy, który zwiastował burzę. Mieliśmy właśnie podać zupę, gdy nagle podniosła wzrok i powiedziała donośnym tonem:

– A ja dziś coś znalazłam w pokoju Marysi.

Moja córka zamarła, spojrzała na mnie przelotnie.

– Szminkę. Czerwoną. I perfumy, takie, co to się nimi panienki z nocnych lokali skrapiają.

– Mamo… – zaczęłam ostrożnie, próbując załagodzić sytuację. – Może po prostu chciała sobie coś przetestować. Dziewczyny w tym wieku

– W tym wieku to się człowiek uczy, modli i pomaga rodzicom, a nie smaruje się jak ladacznica – przerwała mi bez cienia wahania.

Była nieprzejednana

Marysia zacisnęła dłonie na kolanach. Jej twarz była blada, wzrok wbity w obrus. Nie odezwała się ani słowem, tylko siedziała, jakby miała nadzieję, że zaraz wszyscy znikniemy.

– A potem się dziwicie, że dziewczyny w ciąży chodzą po osiedlu. Tak się zaczyna. Szminka, perfumy, a potem grzech i wstyd. Takie czasy. Sodoma i Gomora – ciągnęła babcia, jakby wygłaszała kazanie na ambonie.

Czesiek milczał. Spojrzałam na niego z nadzieją, ale tylko wzruszył ramionami i wziął łyżkę zupy do ust.

– Mamo, może już wystarczy? – powiedziałam cicho.

– Wystarczy to będzie, jak się dziewczyna opamięta. Jak sięgnie po różaniec, a nie po malowidła. To nie są żarty, szatan jest sprytny. Kusi przez wygląd.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Marysia nagle wstała. Nie powiedziała nic, po prostu wstała i wyszła bez słowa. Drzwi do jej pokoju zamknęły się cicho. Przez resztę obiadu nikt się nie odezwał.

Krytykowała ją

W sobotę Marysia wróciła późno. Mówiła, że idzie do kina z Zosią i rzeczywiście wyszła razem z nią. Gdy przekroczyła próg, zegar wybił dwudziestą drugą. Zrzuciła adidasy i już chciała wymknąć się do swojego pokoju, kiedy z ciemności korytarza odezwał się głos teściowej:

– I gdzie ty tak późno chodzisz? Uczciwe dziewczyny wracają przed zmrokiem.

Marysia odwróciła się powoli. Zobaczyłam ją dopiero, kiedy stanęłam w kuchennych drzwiach. Wyprostowana, z rękami spuszczonymi wzdłuż ciała, wyglądała na dużo starszą niż te swoje szesnaście lat.

– Byłam w kinie – powiedziała spokojnie.

– W kinie? – teściowa podeszła bliżej. – W tym wieku to się tylko cudzołoży, nie chodzi do kina. Zwłaszcza wieczorami. – Wyciągnęła z kieszeni mały święty obrazek. – Masz. Może ci przypomni, co naprawdę się liczy i co czeka tych, którzy żyją w grzechu.

Czułam się niezręcznie

Marysia nie wzięła obrazka. Patrzyła przed siebie bez mrugnięcia, jakby ta scena działa się obok niej. W końcu odeszła bez słowa. Babcia została z wyciągniętą ręką. Cofnęła ją powoli i westchnęła ciężko, teatralnie.

– Dzisiejsza młodzież. Brak wstydu, brak pokory, tylko bunt i pycha. A potem płacz i pretensje, jak się życie rozsypie.

Poszłam za Marysią. Siedziała na łóżku w swoim pokoju, z ramionami owiniętymi wokół kolan. Gdy weszłam, nie spojrzała na mnie.

– Nie słuchaj jej – powiedziałam cicho.

– Ja już nikogo nie słucham – odpowiedziała. – Chciałam obejrzeć film. I kupiłam sobie nowy błyszczyk za swoje kieszonkowe, ale chyba lepiej, żebym go wyrzuciła. Może jeszcze nie pójdę do piekła.

Usiadłam obok niej. Przez chwilę milczałyśmy.

– Nie wyrzucaj, to nic złego. Każda dziewczyna chce się czuć ładna – powiedziałam, chociaż brzmiało to niezręcznie.

Nie widział problemu

– A tata? On coś mówi?

Zamilkłam. Wcześniej próbowałam z nim rozmawiać. Uważał, że nie ma o co robić zamieszania. Jego matka zawsze była surowa, a że Marysia powinna mieć „twardszą skórę”.

– To przecież moja matka. Nie rób awantury – powtarzał. – Poza tym dziewczynie nie zaszkodzi trochę dyscypliny.

Patrzyłam teraz na moją córkę i miałam ochotę krzyczeć. Zamiast tego położyłam jej dłoń na ramieniu i tylko powiedziałam:

– Nie jesteś sama.

Marysia się nie poruszyła, tylko powieki jej drgnęły, jakby coś starała się powstrzymać.

Następnego dnia teściowa podeszła do mnie, kiedy wrzucałam do pralki rzeczy Marysi.

– Ty jej pozwalasz na wszystko. Maluje się, łazi po nocy, teraz pewnie jeszcze chłopaka sobie znajdzie. Niedługo nam z brzuchem wróci!

– Marysia ma szesnaście lat. To nie grzech, że chce się ładnie ubrać albo pójść do kina.

– Nie grzech? To ty nie wiesz, co mówi Pismo? Kto gorszy młodego, lepiej, żeby mu kamień u szyi przywiązać! Ty jej nie wychowujesz, ty ją prowadzisz na zatracenie.

Patrzyłyśmy na siebie chwilę w milczeniu. Pierwszy raz nie spuściłam wzroku.

– Nie pozwolę, żebyś traktowała ją jak upadłą kobietę tylko dlatego, że się uśmiecha i używa perfum. Ona ma prawo być sobą.

Chciałam ją chronić

Teściowa zrobiła się czerwona.

– Jak nie chcesz słuchać, to dobrze. Ja ten dom przepiszę na parafię. Bo rodzina, która toleruje grzech, nie zasługuje na nic.

Nie odpowiedziałam. Wróciłam do pokoju Marysi. Usiadłam obok i powiedziałam tylko:

– Pakuj się. Jutro się wyprowadzamy.

Milczała chwilę, po czym zaczęła składać ubrania. Powoli, starannie, jakby każde zagięcie miało znaczenie. Spakowała książki, szkicownik, kosmetyczkę, kilka zdjęć.

Wychodziłyśmy po cichu, w niedzielne popołudnie. Babcia była w kościele, Czesiek siedział w garażu. Zostawiłam klucz na kuchennym stole. Marysia miała torbę na ramieniu, ja trzymałam walizkę.

W samochodzie długo nie mówiłyśmy nic. Wreszcie powiedziałam półgłosem:

– Przepraszam, że tak długo czekałam.

Marysia nie odpowiedziała, ale położyła mi dłoń na kolanie. Trzymała ją tak aż do nowego mieszkania.

Alicja, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama