Reklama

Bycie matką było jednym z największych wyzwań w moim życiu. Był jednak ktoś, kto sprawiał, że to wyzwanie stawało się jeszcze trudniejsze – moja teściowa. Janina była kobietą z silnym charakterem i ustalonymi poglądami. Nigdy nie ukrywała, że ma swoje zdanie na temat wychowania dzieci.

Reklama

Codziennie zmagałam się z jej komentarzami na temat moich decyzji dotyczących szkoły czy diety dzieci. Nierzadko łapałam się na tym, że z napięciem czekałam na moment, kiedy wytknie mi błąd. Czasami wydawało mi się, że teściowa zapominała, że to ja byłam matką, a nie ona. To nieustanne podważanie moich wyborów powodowało, że czułam się coraz bardziej sfrustrowana. A mój mąż był w tym wszystkim zagubiony. Starał się nie opowiadać po żadnej ze stron, co czasami tylko zaostrzało sytuację. Czasem odnosiłam wrażenie, że bardziej martwił się o uczucia swojej matki niż o moje.

Nie wiedziałam, jak długo jeszcze dam radę tak funkcjonować. Czułam się jak na polu minowym, gdzie każdy ruch mógł wywołać eksplozję. Marzyłam o chwili, kiedy będę mogła wychowywać dzieci według własnych zasad, bez nieustannej krytyki.

Czułam się jak zła matka

– Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie pozwalasz dzieciom jeść słodyczy – zaczęła, zerkając na mnie z lekkim uśmiechem, który ledwo ukrywał krytykę.

– Staram się, żeby jadły zdrowo. To ważne dla ich rozwoju – odpowiedziałam, starając się zachować spokój.

– Zdrowo... – prychnęła. – Myślę, że odrobina czekolady jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Dawaliśmy Tomkowi czekoladę i jakoś żyje.

W mojej głowie zaczęła się wewnętrzna walka. Z jednej strony chciałam odpowiedzieć spokojnie, z drugiej – czułam, że tracę cierpliwość. W końcu to ja byłam matką, to ja podejmowałam decyzje.

– Wiem, ale teraz dużo więcej mówi się o zdrowym żywieniu. Chcę dla nich jak najlepiej – wyjaśniłam, chociaż już czułam, że moje argumenty wpadają w próżnię.

Janina wzruszyła ramionami.

– No cóż, może po prostu jesteś przewrażliwiona.

Te słowa były jak igła. Przewrażliwiona. Ile razy już to słyszałam? Miałam ochotę wstać, wyjść, ale wiedziałam, że to nie pomoże. Zamiast tego wzięłam głęboki oddech.

– Naprawdę doceniam, że chcesz pomóc, ale proszę, szanuj moje decyzje.

Jej twarz przybrała surowy wyraz, ale nic nie powiedziała. Moja frustracja rosła. Wiedziałam, że ten temat wróci. Zawsze wracał. I zawsze powodował, że czułam się jak zła matka, chociaż w głębi serca wiedziałam, że robię to, co najlepsze dla moich dzieci.

Poczułam się opuszczona

Było sobotnie popołudnie, a ja czułam się wykończona. Kolejny raz starcie z teściową odbiło się na moim samopoczuciu. Tomek wrócił z pracy później niż zwykle i od razu zauważył, że coś wyczuwa w powietrzu.

– Co się stało? – zapytał, kiedy usiadł przy stole, gdzie jeszcze stała niedopita filiżanka herbaty z porannego spotkania z jego matką.

– Nic nowego – westchnęłam. – Kolejna rozmowa o tym, jak powinnam wychowywać nasze dzieci.

Tomek potarł skronie.

– Wiesz, że mama się martwi. Ona po prostu chce pomóc.

Nie mogłam uwierzyć, że to znowu słyszę.

– Pomóc? To nie jest pomoc, to jest ciągła krytyka! Mam wrażenie, że nigdy nie jestem wystarczająco dobra w jej oczach.

Widziałam, jak jego twarz przybrała wyraz zrezygnowania.

– Proszę, nie zaczynajmy tego znowu. Jestem między młotem a kowadłem.

To było jak dolanie oliwy do ognia.

– Może w końcu czas wybrać, po czyjej stronie stoisz? – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Wiedziałam, że to nie fair, ale czułam się tak samotna w tej walce. Tomek westchnął ciężko, jego wzrok skierował się na stół.

– Nie o to chodzi. To nie jest wybór między tobą a nią. Chodzi o to, żebyśmy wszyscy byli razem, jako rodzina.

– Rodzina – powtórzyłam z goryczą. – Jak możemy być rodziną, kiedy ja muszę ciągle bronić się przed twoją matką?

Milczał przez chwilę, a ja miałam nadzieję, że coś powie, coś, co sprawi, że poczuję się mniej opuszczona. Ale nic nie mówił.

– Naprawdę się staram, ale potrzebuję wsparcia – dodałam cicho.

– Wiem, ja też się staram – odpowiedział, ale jego słowa były puste, jakby był gdzieś indziej, nie tutaj, ze mną.

Wstałam od stołu, czując, że to rozmowa donikąd. Może któregoś dnia zda sobie sprawę, jak bardzo go potrzebuję. Na razie jednak pozostałam z tym sama.

Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec

Słońce delikatnie wpadało przez okna salonu, kiedy teściowa po raz kolejny odwiedziła nasz dom. Dzieci bawiły się w ogrodzie, a ja przygotowywałam kawę w kuchni, kiedy usłyszałam jej głos.

– Czy mogę z tobą porozmawiać? – jej ton był neutralny, ale znałam go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że kryło się za tym coś więcej.

– Oczywiście. Coś się stało? – odpowiedziałam, choć intuicja podpowiadała mi, że to znowu będzie rozmowa o moich metodach wychowawczych.

Usiadła przy stole i spojrzała na mnie z powagą.

– Martwi mnie to, co Ela mówiła ostatnio o szkole. Wydaje się, że ma dużo zajęć dodatkowych. Może to dla niej za dużo?

Poczułam, jak moje serce przyspiesza.

– Ela świetnie sobie radzi i lubi te zajęcia. Sama wybrała, co ją interesuje – próbowałam wyjaśnić, mając nadzieję, że nie zabrniemy w kolejny spór.

– Wiem, ale dzieci też potrzebują czasu na zabawę, odpoczynek. Kiedy Tomek był w jej wieku, zawsze miał czas na zabawy na świeżym powietrzu – kontynuowała teściowa.

Starałam się zachować spokój.

– Czasy się zmieniły. Teraz szkoły mają inne wymagania, a dzieci potrzebują różnych umiejętności. Poza tym Ela uwielbia te zajęcia, naprawdę – dodałam, mając nadzieję, że tym razem uda mi się zakończyć temat bez większych emocji.

Teściowa westchnęła, a ja wiedziałam, że to jeszcze nie koniec.

– Rozumiem, ale czasami warto się zastanowić, czy nie wymagamy od nich za dużo. Nie chciałabym, żeby Ela była zestresowana.

– Ona nie jest zestresowana. Jest szczęśliwa. Rozmawiamy z nią i zawsze pytamy, czy chce kontynuować. Po prostu ma więcej energii niż my wszyscy – uśmiechnęłam się, próbując wprowadzić trochę lekkości do rozmowy.

Spojrzała na mnie z mieszanką zrozumienia i zawodu.

– Chcę, żeby wiedziała, że jest kochana.

– Oczywiście, że wie – odpowiedziałam, choć w duchu czułam, że ta rozmowa była jak kolejna bitwa w niekończącej się wojnie.

Czułam, że nasza dyskusja nie ma sensu. Wiedziałam, że temat wróci, to tego dnia udało mi się zachować wewnętrzny spokój. Przynajmniej na chwilę.

Zapaliła mi się czerwona lampka

Impreza urodzinowa syna trwała w najlepsze. Kolorowe balony zdobiły salon, a dzieci biegały wesoło. Obserwowałam to z lekkim uśmiechem, starając się nie myśleć o teściowej, która jak zwykle znajdzie sposób, by mi dopiec.

Pod koniec przyjęcia, kiedy wszyscy goście już się zbierali, teściowa podeszła do Marcinka z błyszczącą kopertą w dłoni. Syn rozerwał kopertę, a jego oczy rozszerzyły się z niedowierzaniem.

– Babciu, naprawdę? – zawołał z zachwytem.

Zajrzałam przez jego ramię i zobaczyłam znaczną sumę pieniędzy. Zdecydowanie zbyt dużą jak na prezent dla dziecka. W moim umyśle od razu zapaliła się czerwona lampka.

Nie sądzisz, że to trochę za dużo? – starałam się powiedzieć to spokojnie, choć w środku aż się gotowałam.

Janina uśmiechnęła się niewinnie.

– To tylko prezent. Chcę, żeby miał coś wyjątkowego. Niech kupi sobie coś, o czym marzy.

– Rozumiem, ale to naprawdę duża suma – kontynuowałam, starając się, by moje słowa nie brzmiały jak atak.

Teściowa spojrzała na mnie z lekceważeniem.

– To jego urodziny. Chcę mu sprawić radość. To moje pieniądze, więc chyba mogę zrobić z nimi, co zechcę.

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Czułam, że tracę kontrolę nad sytuacją. Tomek, który do tej pory przyglądał się sytuacji z boku, w końcu podszedł i delikatnie położył rękę na moim ramieniu.

– Może porozmawiamy o tym później, dobrze?

Poczułam, że jest to jakiegoś rodzaju kompromis, ale wiedziałam, że sprawa nie jest zakończona. Te pieniądze mogły być symbolem większego problemu, który narastał od dawna. Po raz kolejny teściowa znalazła sposób, by podważyć moje metody wychowawcze.

W jego oczach toczyła się walka

Po zakończeniu przyjęcia, kiedy dzieci już spały, usiadłam z Tomkiem w kuchni.

– Musimy porozmawiać o tym, co zrobiła twoja mama – zaczęłam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.

Spojrzał na mnie z lekkim zmęczeniem, jakby przewidywał, co zamierzam powiedzieć.

– Rozumiem, że to było za dużo, ale ona miała dobre intencje.

Westchnęłam, próbując opanować narastającą frustrację.

Dobre intencje, które podkopują nasze zasady wychowawcze. Nie chcę, żeby Marcinek myślał, że pieniądze są rozwiązaniem na wszystko.

Mąż pokiwał głową, ale widziałam, że w jego oczach toczy się walka.

– Zrozum, ona po prostu chce być częścią życia wnuków. Może czasami przekracza granice, ale jej zależy.

– Wiem, że jej zależy, ale my jesteśmy rodzicami i musimy stawiać granice. Nie chcę, żeby nasze dzieci rosły z przekonaniem, że wszystko im się należy bez pracy – powiedziałam z determinacją.

Jego twarz złagodniała, jakby nagle coś zrozumiał.

– Masz rację. Może powinniśmy wspólnie porozmawiać z mamą. Wyjaśnić jej, jakie są nasze oczekiwania.

Był to mały krok, ale czułam, że jest to początek czegoś, co mogło przynieść zmiany. Ten moment pokazał, że Tomek jest gotów walczyć o nasze zasady razem ze mną.

Reklama

Marta, 40 lat

Reklama
Reklama
Reklama