„Teściowa uznała, że ostatni raz zrobiła wieniec adwentowy. Sądziłam, że ma fochy, ale potem nie było mi do śmiechu”
„– To moje ostatnie święta z wami – powiedziała nagle. Zapanowała cisza. – Co ty mówisz, mamo? – Paweł odłożył kieliszek. – Jestem chora – odpowiedziała spokojnie. – Lekarze nie dają mi wiele czasu”.
- Redakcja
Pierwsze miesiące po ślubie z Pawłem były dla mnie trudne. Nie chodziło o niego – Paweł zawsze starał się być wsparciem – ale o jego rodzinę, a konkretnie o jego matkę. Halina była kobietą z klasą, którą podziwiali wszyscy w miasteczku. Zawsze elegancka, zawsze z perfekcyjnym makijażem, znała odpowiedź na każde pytanie i miała opinię o wszystkim. Przy niej czułam się jak rozczochrana dziewczyna, która zawsze ma coś nie tak. Jednak wbrew moim obawom, Halina nigdy nie była dla mnie złośliwa. Raczej dystansowała się, jakby testowała, czy w ogóle warto nawiązywać głębszą relację.
Teściowa mnie zaskoczyła
Rok po naszym ślubie postanowiłam bardziej się starać. Przez Pawła wiedziałam, że w ich rodzinie tradycja jest wszystkim, a jedną z najważniejszych tradycji Haliny było robienie wieńca adwentowego. Zawsze piękny, zawsze perfekcyjny, z czterema świecami ułożonymi tak równiutko, że przypominały wystawę sklepową. Tamtego wieczoru, kiedy zastałam ją w kuchni pochyloną nad gałązkami świerku i wstążkami, nieśmiało zaproponowałam, że mogę pomóc.
– To będzie mój ostatni wieniec – powiedziała cicho, układając iglaste gałązki w idealny okrąg.
– Ostatni? Dlaczego? Przecież za rok też możesz zrobić coś pięknego – odpowiedziałam zdziwiona.
Halina uniosła wzrok i uśmiechnęła się lekko, ale w jej oczach było coś dziwnego, jakby smutek, jakby nostalgia.
– Raczej nie... – powiedziała, zanim odwróciła się do mnie plecami.
Nie drążyłam tematu, choć jej słowa zapadły mi w pamięć. Przez resztę wieczoru patrzyłam, jak pieczołowicie dobiera dekoracje i wstążki, a w głowie huczały mi jej słowa. Co mogła mieć na myśli?
Wyglądała na zmęczoną
Następnego dnia znów byliśmy u Haliny. Paweł twierdził, że po prostu chciała, żebyśmy pomogli jej przy drobnych przygotowaniach do zbliżających się świąt, ale w powietrzu czułam coś więcej. Halina wyglądała na zmęczoną, choć starała się to ukryć za perfekcyjnie nałożonym makijażem. Jej ruchy były wolniejsze niż zwykle, a drobne gesty zdradzały, że coś ją trapi.
Przy stole, gdy popijała herbatę, zaczęła opowiadać o świętach, kiedy Paweł i jego brat Krzysztof byli dziećmi. Mówiła o porankach pachnących pomarańczami i wieczorach pełnych śmiechu, ale w jej głosie było coś, co przypominało tęsknotę. Jakby te wspomnienia były dla niej ostatnią przystanią.
– Pamiętam, jak Krzysiek zerwał łańcuch z choinki, żeby zrobić z niego koronę – powiedziała, śmiejąc się cicho. – A Paweł obraził się, bo nie dostał pociągu.
Paweł wzruszył ramionami.
– Byłem dzieckiem. Teraz nie potrzebuję pociągów – rzucił żartem, ale ja widziałam, że coś w nim drgnęło.
Później, gdy byliśmy już sami, poruszyłam temat.
– Twoja mama wygląda na zmęczoną. Myślisz, że wszystko w porządku? – zapytałam, siadając obok niego na kanapie.
– Mama zawsze przesadza z przygotowaniami. To cała ona – odparł. – Lubi robić z tego wielkie widowisko.
Nie mogłam się z tym zgodzić. Halina była dokładna, tak, ale widziałam w jej oczach coś więcej.
– Może, ale mam wrażenie, że coś jest inaczej – powiedziałam cicho.
Paweł westchnął i spojrzał na mnie z lekkim rozdrażnieniem.
– Nie szukaj problemów tam, gdzie ich nie ma, Marysiu.
Nie odpowiedziałam. Słowa Haliny o ostatnim wieńcu nie dawały mi spokoju, ale Paweł najwyraźniej nie chciał tego roztrząsać. Więc zamknęłam to w sobie – na razie.
Zaprosiła nas na kolację
Tydzień później Halina zaskoczyła nas nietypowym zaproszeniem. Zadzwoniła rano, prosząc, byśmy przyszli na niedzielną kolację. Było to dziwne, bo zazwyczaj cała rodzina spotykała się tylko przy większych okazjach, jak Wigilia czy Wielkanoc.
– Czy coś się stało? – zapytałam, gdy pomagałam jej w kuchni. Na blacie leżały składniki na pieczeń, a w powietrzu unosił się zapach cynamonu.
Halina spojrzała na mnie uważnie, ale jej uśmiech niczego nie zdradzał.
– Rodzina powinna być razem, zwłaszcza w ważnych chwilach – odpowiedziała, krojąc marchewkę z chirurgiczną precyzją.
– Jakich chwilach? – drążyłam.
Odłożyła nóż i poprawiła fartuch.
– Zobaczysz, kochanie. Cierpliwości.
Jej słowa wywołały we mnie niepokój, ale nie naciskałam. Wiedziałam, że Halina powie tylko tyle, ile sama uzna za stosowne.
W niedzielę, podczas przygotowań do kolacji, jej twarz wydawała się jeszcze bardziej zmęczona. Zwróciłam uwagę, że co chwilę przystawała, jakby brakowało jej sił, ale nadal próbowała zachować swoje zwykłe opanowanie. Paweł zdawał się niczego nie zauważać, zajęty rozmową z ojcem o drobnych naprawach w domu.
Kiedy Halina ustawiła na stole swój wieniec, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to nie tylko dekoracja, ale też jakiś symbol. Coś ważnego miało się wydarzyć.
Wszyscy zamilkli
Kolacja zaczęła się od śmiechu i ciepłych rozmów. Krzysztof, który zazwyczaj unikał rodzinnych spotkań, tym razem przyjechał. Halina wyraźnie promieniała na jego widok, choć w jej uśmiechu dostrzegłam cień smutku. Wszyscy zgromadzili się przy stole, przy którym unosił się zapach pieczeni i korzennych przypraw.
Halina wstała, stukając delikatnie widelcem o kieliszek, by zwrócić na siebie uwagę.
– Kochani, chciałam wam podziękować, że dziś jesteście razem. To dla mnie ważny wieczór – zaczęła, spoglądając na każdego z nas.
Paweł, z kieliszkiem w dłoni, uśmiechnął się do niej.
– Mamo, nie musisz nam dziękować. Jesteśmy tutaj dla ciebie – powiedział.
Halina pokiwała głową, ale jej oczy spoczęły na Krzysztofie, który milczał z lekko zaciętą miną.
– To moje ostatnie święta z wami – powiedziała nagle.
Zapanowała cisza.
– Co ty mówisz, mamo? – Paweł odłożył kieliszek.
– Jestem chora – odpowiedziała spokojnie. – Lekarze nie dają mi wiele czasu.
Krzysztof wstał gwałtownie, odsuwając krzesło, a Paweł wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś?! – wykrzyknął.
– Bo chciałam, żebyście pamiętali mnie w dobrych chwilach – odpowiedziała łagodnie.
Czułam, jak moje gardło ściska. Wiedziałam, że ten moment zmieni wszystko.
Było mi jej żal
Po kolacji wróciłam do domu przytłoczona. Słowa Haliny odbijały się echem w mojej głowie. W salonie Paweł nerwowo krążył w tę i z powrotem, aż w końcu wybuchnął.
– Jak mogła to ukrywać? – powiedział, wbijając wzrok w podłogę.
– Nie wiedziałeś? – zapytałam cicho, choć już znałam odpowiedź.
– Oczywiście, że nie! Myślisz, że pozwoliłbym jej tak to zostawić? Że nie zrobiłbym wszystkiego, żeby jej pomóc? – jego głos brzmiał ostro, a ja widziałam, jak walczy ze łzami.
– Paweł, ona wybrała. Chciała to zrobić na swoich warunkach – próbowałam go uspokoić, choć sama czułam wściekłość, że Halina postanowiła sama dźwigać ten ciężar.
Później, gdy Paweł poszedł się uspokoić, zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Haliny. Chciałam zrozumieć.
– Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? – zapytałam, gdy usiadłyśmy razem w jej salonie następnego dnia.
– Kochanie, to nie o mnie chodzi. Nie chciałam, żeby moje odejście przysłoniło wam resztę czasu, który mamy.
– Ale moglibyśmy pomóc! – wybuchłam.
Halina uśmiechnęła się delikatnie.
– Pomagasz mi każdego dnia, będąc tutaj. To, co robię, to moje pożegnanie – po swojemu.
Gdy mówiła, wzięła moją dłoń.
– W przyszłym roku, Maria, chciałabym, żebyś to ty zrobiła wieniec. Taki, który zjednoczy rodzinę.
Łzy spływały mi po policzkach, ale skinęłam głową. Rozumiałam, co chciała mi przekazać – i co mi powierzała.
Będę kontynuować tradycję
Następnego dnia Halina zaprosiła mnie do siebie. Powiedziała, że chce spędzić ze mną trochę czasu, co wydało mi się nietypowe – zwykle takie propozycje dotyczyły całej rodziny.
– Maria, czas, żebyś się czegoś nauczyła – powiedziała, wchodząc do salonu z koszem pełnym gałązek świerku, wstążek i świec. Na stole stały jej ulubione narzędzia do robienia wieńców.
– Ale ja nigdy... – zaczęłam, ale przerwała mi gestem dłoni.
– Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć. Siadaj.
Posłusznie usiadłam obok niej i obserwowałam, jak sprawnie układała gałązki, tłumacząc mi każdy ruch.
– Wieniec to nie tylko dekoracja – zaczęła. – To symbol. Każda gałązka musi być dokładnie dobrana, każda świeca ma swoje miejsce.
Próbowałam naśladować jej ruchy, ale moje ręce były niezdarne.
– Spokojnie, Maria. W tym nie chodzi o perfekcję, tylko o serce – powiedziała, poprawiając jedną z moich wstążek.
W pewnym momencie Halina odłożyła gałązki i spojrzała na mnie uważnie.
– Maria, pamiętasz, co mówiłam o przyszłym roku?
Kiwnęłam głową, czując, jak ciężar tej rozmowy powraca.
– Chciałabym, żebyś w przyszłym roku zrobiła wieniec. Ale nie po to, żeby był jak mój. Chcę, żeby był twój.
Zamurowało mnie.
– Mój? – wykrztusiłam. – Ale jak ja mogę…?
Halina ujęła moje dłonie, jeszcze ubrudzone żywicą.
– Możesz, bo to nie jest kwestia umiejętności. Chodzi o to, żebyś pamiętała o tym, co naprawdę ważne – o rodzinie, miłości i tradycji, która łączy pokolenia.
Zaszkliły mi się oczy. Poczułam, że nie tylko nauczyłam się dziś robić wieniec, ale także stałam się częścią czegoś większego.
– Obiecuję – powiedziałam cicho.
Halina uśmiechnęła się, jakby dokładnie tego oczekiwała. Wróciłyśmy do pracy, a ja czułam, że każde moje niedoskonałe wiązanie i każda lekko krzywa gałązka stawały się czymś więcej – obietnicą, że tę tradycję będę pielęgnować.
Maria, 32 lata