Reklama

Są tacy ludzie, którzy potrzebują świadków swojej świętości. Wiesz, codzienne posty z cytatami o miłości bliźniego, zdjęcia z rodzinnych obiadów i podpisy w stylu: „Wszystko zawdzięczamy Bogu”. A potem zakładasz okulary, przewijasz dalej... i trafiasz na tę samą osobę całującą się z kimś, kto ewidentnie nie jest jej mężem. I tak, mam tu na myśli moją teściową. Właściwie zawsze mnie irytowała. Zbyt głośna, zbyt wścibska, zbyt pewna siebie. Uważała się za duchowego przewodnika całej naszej rodziny. A przecież, do cholery, nikt jej o to nie prosił. Kiedy ją przyłapałem, nie planowałem robić afery. Po prostu się zagotowałem. I powiedziałem to, co myślę.

Reklama

– To hipokryzja – rzuciłem przez zęby.

Ona tylko westchnęła. Usiadła, poprawiła włosy i spojrzała na mnie z tym swoim teatralnym smutkiem.

– To jedyny sposób, by przetrwać, kiedy nikt nie pyta, czy jesteś szczęśliwa – odpowiedziała spokojnie. Jakby to tłumaczyło wszystko.

Ale może po kolei.

Nie chciałem być wścibski

Zaczęło się niewinnie, jak to zwykle bywa. Pojechaliśmy do niej na niedzielny obiad – ja, Anka i dzieci. Rosół, schabowe, oczywiście ciasto domowej roboty, wszystko jak trzeba. W tle leciała relacja z mszy online, bo mama – moja teściowa – nie mogła iść osobiście. „Kręgosłup daje się we znaki”, mówiła. Siedziała na kanapie owinięta w pled, jakby zaraz miała umrzeć z powodu przeciągu.

– Eryk, dołóż sobie jeszcze ziemniaczków – powiedziała słodko. – Taki chudy jesteś, że aż żal patrzeć.

– Dzięki, mamo, ale już ledwo się ruszam – odpowiedziałem, uśmiechając się sztucznie.

Sztuczne było zresztą wszystko. Uśmiechy, rozmowy, zachwyty nad paprykarzem w galarecie. Udawaliśmy wszyscy. Ale to zdjęcie... Pojawiło się zupełnie przypadkiem. Siedziałem w kuchni, odkładałem naczynia, gdy jej telefon zadzwonił. Leżał na blacie. Przysięgam – nie chciałem być wścibski. Ekran się zaświecił. „Czekam na twój dotyk, piękna” – przeczytałem. Nadawca: „K.” i zdjęcie faceta młodszego może o dwadzieścia lat. Z gołą klatą. I komentarzem: „Zostawiłaś u mnie apaszkę”.

– Mamo – wszedłem do salonu, z telefonem w ręce. – Możemy porozmawiać?

Zbladła. Zobaczyła ekran i już wiedziała, że nie ma sensu udawać.

– To... to nie twoja sprawa, Eryk.

– Nie moja?! – roześmiałem się krótko. – A te wszystkie religijne wpisy na twoim profilu? Zdjęcia z wnukami, różańce, cytaty o miłości i wierności?

– To wszystko jest prawdą – odpowiedziała spokojnie. – Po prostu... nie całą.

Nie wiedziałem, co gorsze

Stała przy kuchennym blacie, ściskając filiżankę tak mocno, że aż jej palce zbielały. Patrzyła na mnie, jakby próbowała ocenić, ile wiem. A ja sam nie wiedziałem, czego bardziej się czepić – hipokryzji czy głupoty.

– Mamo, serio... – zacząłem, opierając się o framugę. – Niech mi mama powie, jak to się w ogóle ma do tych wszystkich postów, co mama wrzuca. „Rodzina to dar od Boga”, „Tylko czyste serce zna prawdziwą miłość”... A potem – facet z siłowni?

– Nie jesteś w stanie tego zrozumieć – westchnęła. – Ty masz żonę, dzieci, dom. Ja... ja mam samotność. I święta z kartonowym aniołkiem na stole.

– Samotność? – uniosłem brwi. – Mamo, wszyscy cię odwiedzają. Masz nas, wnuki cię kochają. Każdy, kto patrzy na to z zewnątrz, myśli, że jesteś królową rodu. A pani królowa ma romans z jakimś... kulturystą?

Pokręciła głową, powoli.

To nie romans. To człowiek, który przychodzi, słucha mnie, robi herbatę, kiedy płaczę. A że nie ma siwych włosów i modlitewnika w dłoni – cóż, przepraszam, że nie pasuje do świętego obrazka.

– No to po co te pozory? – zapytałem ostro. – Po co ten teatr? Z kim mama gra? Z nami?

– Ze sobą – odpowiedziała cicho. – Gdybym przestała udawać, że wszystko jest w porządku, może w końcu naprawdę bym się rozsypała. A wtedy nikogo by to nie obchodziło.

Zamilkłem. Nie dlatego, że się zgadzałem. Po prostu nie wiedziałem, co gorsze, że mnie okłamywała, czy że tak dobrze to sobie tłumaczyła.

Zrobiło mi się jej żal

– A Anka o tym wie? – zapytałem po chwili, tonem znacznie chłodniejszym.

Mama się nieco wyprostowała. Odstawiła filiżankę, jakby właśnie kończyła jakiś teatrzyk i spojrzała mi prosto w oczy.

– Myślisz, że jej nie znam? Że nie wiem, co by zrobiła, gdyby się dowiedziała?

– No właśnie się zastanawiam, czy mama się bardziej boi, że Anka się obrazi... czy że straci swoją widownię. Bo jak przestanie pani grać idealną babcię i matkę, to nie będzie lajków pod postami, nie?

Uśmiechnęła się pod nosem. Tak, dobrze wiedziała, że trafiłem.

– Eryk, ja nie jestem głupia – powiedziała, powoli, z jakąś dziwną dumą. – Ludzie widzą to, co chcą widzieć. A ja im daję dokładnie to. Piękne zdjęcia, cytaty, uśmiechnięte dzieci... To im wystarcza. Nawet nie pytają, czy naprawdę jestem szczęśliwa.

– A jesteś? – wypaliłem.

– Co?

– Czy mama jest szczęśliwa?

Zamilkła. Usiadła. Wzięła głęboki wdech.

– Nie wiem – odpowiedziała w końcu. – Może czasami. Kiedy przyjeżdżacie. Kiedy ktoś napisze: „piękna rodzina”. Kiedy ten mężczyzna mówi, że pachnę ładnie.

– No to może nie trzeba się ukrywać – rzuciłem. – Może lepiej być prawdziwym, niż zgrywać świętą i wiecznie się bać, że ktoś odkryje sekret?

– Tylko że prawdziwi ludzie są często samotni, Eryk – powiedziała cicho. – A święte, jak ty to mówisz, mają komentarze i zaproszenia na kawę.

Znów zamilkłem. Chyba pierwszy raz widziałem ją bez masek. I pierwszy raz było mi jej... żal.

Nie mogłem jej tego odebrać

Nie planowałem do tego wracać. Naprawdę. Miałem ochotę po prostu udawać, że nic się nie wydarzyło. Ale trzy dni później Anka przyniosła mi telefon.

– Popatrz, co mama wrzuciła – powiedziała, siadając obok mnie na kanapie.

Na ekranie zdjęcie z kościoła, ona w chustce, obok świeca i cytat z psalmu. Pod spodem komentarze: „Jesteś wzorem”, „Bóg cię prowadzi”, „Piękna dusza”. Poczułem, jak we mnie znowu coś się gotuje. I zanim zdążyłem pomyśleć, już dzwoniłem do niej.

– Halo? – odezwała się miękko.

– Mamo, serio, wrzucasz takie rzeczy?

– Eryk... może nie teraz, właśnie odmawiam różaniec...

– No jasne. W międzyczasie może mama jeszcze wrzuci fotkę z cytatem o wierności? Albo może z Jezusem Miłosiernym i podpisem: „Rodzina jest wszystkim”? Hipokryzja aż boli głowa.

Cisza. Długa.

– Nie rozumiesz. To nie jest o mnie – powiedziała po chwili. – To o tym, co ludzie chcą zobaczyć.

– Ale mama przecież tym ludziom kłamie. I uczy innych, że trzeba ładnie wyglądać, a nie być uczciwym. To nie jest inspiracja. To... marketing.

– Ty też kłamiesz, Eryk – wtrąciła nagle. – Udajesz szczęśliwego, kiedy twoja żona się do ciebie nie odzywa trzeci dzień z rzędu. I kiedy wiesz, że coś się psuje, ale nic z tym nie robisz. Wszyscy coś gramy.

Nie odpowiedziałem. Bo trafiła.

– To tylko... inna forma przetrwania – dodała.

A ja już wiedziałem, że jej tego nie odbiorę. Nawet jeśli się z tym nie zgadzam.

Miałem dość teatralnych gestów

Po tamtej rozmowie unikałem jej przez kilka tygodni. Nie odpisywałem na wiadomości, nie odbierałem telefonów. Anka twierdziła, że to „niemądre”, ale ja potrzebowałem tej ciszy. A może po prostu nie chciałem znów słyszeć mądrości w stylu: „Każdy ma swoją prawdę”. Przez te jej prawdy miałem dość teatru, nie tylko w mediach społecznościowych. Spotkaliśmy się dopiero na urodzinach naszego syna. Mama jak zwykle przyszła z tortem udekorowanym białym krzyżykiem i cytatem z Pisma Świętego, wypisanym lukrem.

– To trochę za poważne jak na ośmiolatka, nie sądzi mama? – rzuciłem półgłosem.

– Dzieci trzeba wychowywać z Bogiem – odpowiedziała, jakby recytowała z ulotki parafialnej.

– A z kochankiem też? – syknąłem, tak że tylko ona usłyszała.

Zamarła. Spojrzała na mnie z takim zmęczeniem, że aż zrobiło mi się głupio.

– Eryk, proszę cię – powiedziała cicho. – Nie dziś. Nie przy dzieciach.

Wzruszyłem ramionami. Później, kiedy wszyscy już rozeszli się do zabaw, a Anka sprzątała w kuchni, mama podeszła do mnie z herbatą.

– Wiem, że cię to boli. I masz prawo się złościć, ale to nie jest o tobie – powiedziała spokojnie. – To jest o mnie. I o tym, co mi zostało, kiedy nikt już nie pytał, czy mam z kim porozmawiać wieczorem. Czy ktoś mnie jeszcze przytula. Czy w ogóle jeszcze ktoś na mnie czeka.

– Mamo, ale można żyć prawdziwie. Bez tego całego cyrku.

– Może ty potrafisz. Ja nie.

I odeszła, zostawiając po sobie tylko zapach herbaty z goździkami i jakiś nieznośny ciężar w sercu.

Nie dam rady jej naprawić

Z czasem przestałem zaglądać na jej profil. Już mnie nie dziwiły zdjęcia z wnukami przy ołtarzu, cytaty z proroków czy kadry z pielgrzymek. Przestałem się złościć. Nie dlatego, że zmieniłem zdanie. Po prostu zrozumiałem, że są ludzie, którzy muszą coś grać, żeby nie czuć pustki. A ona… Ona tę pustkę znała aż za dobrze. Ostatnio, kiedy zawoziłem dzieci do niej na weekend, poprosiła mnie, żebym został na herbatę. Tym razem bez tortów, bez cytatów.

– Eryk – zaczęła, stawiając przede mną filiżankę – on już nie przychodzi. Ten mężczyzna. Zostawił mnie.

– Mamo, przykro mi – powiedziałem szczerze. – Ale... może teraz będzie mama mogła zająć się sobą? Naprawdę sobą, bez tej całej otoczki?

Uśmiechnęła się blado.

– Nie wiem, czy jeszcze wiem, kim jestem bez tej otoczki.

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Dzieci śmiały się w drugim pokoju, w tle grało radio. Pierwszy raz od dawna nie było między nami napięcia.

– Mamo... czasami lepiej, jak ktoś nie pyta, czy jesteś szczęśliwa. Bo wtedy trzeba naprawdę się nad tym zastanowić – powiedziałem cicho.

Popatrzyła na mnie i skinęła głową.

– Masz rację. I może dlatego wolę dawać ludziom odpowiedzi, niż pytać siebie samej.

Wstałem. Nie naprawię jej. Ale mogę ją prowadzić z powrotem do siebie. Tylko tyle. I aż tyle.

Eryk, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama