Reklama

Wigilia miała być wyjątkowa. Nasz dom błyszczał czystością. Choinka, którą wybrałam z tygodniowym wyprzedzeniem, pachniała lasem. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nawet mój mąż zgodził się założyć sweter w renifery, który rok temu nazwał „żenującym”. Szykowałam się od rana. Robiłam to z sercem, z myślą o tym, że będzie to pierwsza prawdziwie rodzinna Wigilia, odkąd wyszłam za Kacpra. Zaprosiłam jego mamę, bo chciałam, żeby w końcu mogła poczuć się u nas jak u siebie. I przestała traktować mnie jak wroga. Kiedy weszła do salonu, rozejrzała się krytycznie i rzuciła tylko:

– No, no… na bogato. Pewnie znowu wszystko na kredyt.

A to był dopiero początek.

Uśmiechnęłam się nerwowo

– Ja to jednak nie przywykłam do takich luksusów – powiedziała mama Kacpra, zdejmując płaszcz i ostentacyjnie zerkając na moje paznokcie. – Ty to nawet do sprzątania się malujesz, co?

Uśmiechnęłam się nerwowo.

– To Wigilia, mamo. Chciałam, żeby było wyjątkowo – odparłam, starając się nie dać sprowokować.

– No, wyjątkowo to na pewno będzie – prychnęła i ruszyła do salonu. – A ten renifer na swetrze Kacpra… to taki dowcip?

Mamo, daj spokój – wtrącił Kacper, całując ją w policzek. – Jowita się postarała. Nie zaczynaj.

W kuchni gotowały się pierogi. Dzieci biegały po korytarzu, śmiejąc się głośno. Czułam, jak napięcie narasta z każdą minutą. Teściowa usiadła przy stole, wyjęła z torebki okulary i zaczęła lustrować potrawy.

Barszcz z torebki? – zapytała bez cienia wstydu. – Bo jak domowy, to za czerwony.

– Z buraków, pieczonych – powiedziałam chłodno. – Sama robiłam.

– Aaa, to pewnie dlatego taki słodki. No, ale każda gospodyni ma swój styl. Nie każdy musi gotować jak moja mama.

Wbiła widelec w karpia, skrzywiła się teatralnie.

– Trochę suchy, ale jak się nie umie smażyć ryby, to trudno, nie każdy wszystko potrafi – westchnęła z rezygnacją.

Spojrzałam na Kacpra, ale udawał, że nie słyszy. Nagle zrobiło mi się gorąco, ręce zaczęły mi drżeć.

– Może ktoś chce opłatek? – spytałam, łamiąc ciszę.

– Opłatek? – Teściowa zmarszczyła brwi. – Zanim zaczniemy składać sobie życzenia, chciałabym coś powiedzieć.

Spojrzała na mnie, a w jej oczach był błysk, którego nie rozumiałam. Jeszcze.

Zamarło mi serce

– No więc… – zaczęła teściowa, poprawiając się na krześle. – Chciałam powiedzieć, że ja tej całej sztuczności nie kupuję.

Zamarłam z opłatkiem w dłoni.

Sztuczności? – zapytałam zdezorientowana.

– No przecież widać, że to wszystko na pokaz. Obrus z koronką, porcelana jak z wypożyczalni… Pewnie pół dnia spędziłaś na Instagramie, żeby ściągnąć pomysły, co?

Mamo, proszę cię – wtrącił Kacper, patrząc na nią z niepokojem. – Czy naprawdę musisz?

– Tak, muszę. Bo ktoś tu musi powiedzieć prawdę – oznajmiła z dumą. – Rodzina to nie są talerze i sztućce z katalogu. To nie są dzieci w jednakowych sweterkach. I nie karp z natką pietruszki.

– A co to według mamy jest rodziną? – spytałam, nie kryjąc już irytacji.

– Na pewno nie to, co tu zastałam. Wy tu udajecie, że jesteście szczęśliwi, a ja dobrze widzę, że między wami iskrzy.

– Mamo, dość! – Kacper wstał gwałtownie. – Jowita się starała, chciała, żeby było miło. Możesz chociaż przez jeden wieczór nie robić awantury?

– To nie jest awantura, tylko rozmowa – rzuciła zimno. – A jeśli już przy tym jesteśmy… Jowita, może cię to zainteresuje, że w zeszłym tygodniu Kacper był u swojej byłej.

Zamarło mi serce.

– Co? – szepnęłam.

– Nie wiedziałaś? A tak ładnie cię oszukuje. Przecież mówiłam – nie wystarczy udekorować stół. Trzeba jeszcze pilnować męża.

Kacper zbladł. Ja też. Dzieci wbiegły z kuchni, ale nagle ucichły, jakby wyczuły napięcie. A Wigilia dopiero się zaczynała.

Ścisnęło mnie w żołądku

Zrobiło się cicho. Spojrzałam na Kacpra. Oparł się o framugę, ale milczał. Nie zaprzeczył.

To prawda? – spytałam, ledwo słysząc własny głos.

– To nie tak – zaczął, ale nie dokończył.

– A jak? – uniosłam głos. – Bo jak dla mnie wygląda to bardzo jednoznacznie: twoja mama twierdzi, że byłeś u byłej, a ty nawet nie próbujesz tego zdementować!

– Spotkaliśmy się przypadkiem w galerii. Wymieniliśmy dwa zdania. Nie chciałem ci mówić, bo wiedziałem, że zrobisz z tego dramat.

– No to gratuluję instynktu, kochanie – prychnęłam. – Tylko to nie ja zrobiłam z tego dramat. To twoja mama urządziła tu przedstawienie.

– Przynajmniej nie boję się prawdy – rzuciła teściowa z wyższością. – Lepiej wiedzieć wcześniej, że coś się sypie, niż udawać świętą rodzinę.

Mamo, przestań! – Kacper w końcu uderzył dłonią w stół. – Mam dość słuchania tych bzdur!

– Ach tak? – zmrużyła oczy. – A wiesz, co ci jeszcze powiem, synku?

Nie chcę nic więcej słyszeć – warknął.

– To szkoda, bo planowałam ci dziś coś powiedzieć. I Jowicie też. Coś, co zmieni wszystko.

Wszyscy zamarliśmy.

– Ale może najpierw dokończmy kolację – dodała spokojnie, sięgając po pieroga.

A mnie aż ścisnęło w żołądku. Wiedziałam, że jeszcze nie padło najgorsze.

Wiedziałam już wszystko

Nie mogłam przełknąć ani kęsa. Wpatrywałam się w teściową, a ona wyglądała na zrelaksowaną, popijała kompot i oblizywała łyżeczkę.

– Więc? – Kacper nie wytrzymał. – Co niby masz do powiedzenia?

– O, teraz jesteś ciekaw? – uśmiechnęła się szyderczo. – No to posłuchajcie. Rok temu, jak byłeś u mnie na święta... przyszedłeś późno. Pamiętasz?

– No... tak. Zawiozłem Jowitę i dzieci do jej rodziców, a potem…

– A potem został u mnie na noc – weszła mu w słowo, patrząc na mnie.

– Tak było – potwierdził niepewnie Kacper. – Ale co to ma do rzeczy?

– To, że tej nocy zadzwoniła do niego jego była. Wyszedł z mojego mieszkania po dwudziestej drugiej, wrócił nad ranem.

Spojrzałam na Kacpra. Oczy miał wielkie. Usta mu się poruszały, ale nie wydobył ani słowa.

– To nieprawda – powiedział w końcu cicho. – Wyszedłem na spacer. Potrzebowałem… oddechu.

– Spacer – powtórzyłam. – W Wigilię. O dwudziestej drugiej?

Milczenie. Znowu to milczenie, które potrafiło boleć bardziej niż jakiekolwiek słowa.

– Mamo… czemu to robisz? – zapytał Kacper drżącym głosem.

– Bo lepiej, żeby się dowiedziała ode mnie niż od kogoś innego. Słyszałam, jak ta twoja była mówiła, że nie odpuści. Że prędzej czy później cię odbije.

Odłożyłam widelec. Wiedziałam już wszystko. Moje marzenia o ciepłej, rodzinnej Wigilii właśnie się skończyły. A może nigdy nie miały prawa się zacząć.

Nie płakałam

Wstałam od stołu. Czułam, jak coś się we mnie tłumi, jak zbiera się fala, której nie powstrzymam. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Po prostu wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:

– Wiesz co, mamo… Dziękuję. Serio. Bo dzięki tobie zrozumiałam jedną bardzo ważną rzecz.

– Proszę bardzo – odpowiedziała, poprawiając serwetkę. – Lepiej późno niż wcale.

– Tak. Lepiej zobaczyć, że wszystko, co próbowałam zbudować, było iluzją. Rodzina, święta, bliskość. Ty tego nigdy nie chciałaś.

– Myślałaś, że jak zrobisz ładne zdjęcie choinki, to już będziesz częścią naszej rodziny? – zapytała kpiąco. – Że mnie kupisz makowcem?

– Nie chciałam cię kupić. Chciałam cię polubić – odparłam spokojnie. – Ale już nie muszę.

Odwróciłam się do Kacpra.

– Jeśli to wszystko prawda, a sądzę, że jest, to mam tylko jedno pytanie: czy chociaż raz planowałeś mi o tym powiedzieć?

Zamilkł. A potem spuścił wzrok.

– To nic nie znaczyło...

– Nie dla mnie – przerwałam mu. – Skończmy kolację. Dzieci zasługują na odrobinę świąt.

Reszta Wigilii to już była tylko cisza, pustka i sztuczny uśmiech dla dzieci. A po kolacji, kiedy poszły do swoich pokoi, zdjęłam ten głupi, czerwony sweterek, usiadłam w kuchni i napiłam się zimnego barszczu. Sama. Choinka świeciła dalej. Udawała ciepło. Jak my wszyscy.

Jowita, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama