Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się to wszystko, ale wiem jedno: od początku czułam się nie na miejscu. Może to przez te jej spojrzenia — niby życzliwe, ale jednak nie do końca. Może przez komentarze, które Marcin zbywał śmiechem, a mnie paliły od środka. Z zewnątrz wszystko wyglądało idealnie. Ślub jak z bajki, śliczne dziecko, dom z ogródkiem. Teściowa zawsze z prezentem w ręce. Właśnie — z prezentem. I każdy z nich mówił coś innego, ale nigdy nic wprost. Jakby chciała mi przekazać bez słów, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. A Marcin? On był jak dziecko rozdarte między dwiema matkami. Słuchał, kiwał głową, czasem mnie bronił, ale nigdy na tyle zdecydowanie, żebym mogła poczuć się bezpiecznie. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałyśmy z Olą przy kawie.

Reklama

– Wiesz, co to jest? – zapytałam, pokazując jej prezent od teściowej – Poradnik „Jak odzyskać sylwetkę sprzed ciąży”.

Uśmiechnęła się, jakby to było zabawne. Ale nie było.

– Ona cię sabotuje. To nie są prezenty. To są komentarze. Szykana w złotej kokardce – powiedziała Ola, a mi nagle zrobiło się zimno. Bo zaczęłam wierzyć, że może mieć rację.

I wtedy coś się we mnie zaczęło zmieniać. Nie wiedziałam jeszcze, co z tym zrobię. Ale wiedziałam, że dłużej tak nie chcę żyć.

Zgrzytałam zębami

Zbliżały się moje urodziny, a teściowa zapowiedziała się z wizytą już tydzień wcześniej.

– Wpadnę tylko na chwilkę, nie będę wam przeszkadzać – zapowiedziała przez telefon, tonem, który u niej oznaczał dokładnie odwrotność tego, co mówiła.

Marcin się ucieszył.

– Fajnie, że mama pamięta. Może upiekę sernik, co? Twój ulubiony.

Zgrzytałam zębami. Tak, sernik. Wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko nie to, że teściowa zawsze przynosiła swój. „Bezglutenowy, na erytrytolu, Karolinko, dla twojego zdrowia. Przecież wiesz, że ci się przyda”. W zeszłym roku zamiast kwiatów przyniosła mi bon do gabinetu medycyny estetycznej i opakowanie tabletek na włosy. Ale tego dnia przebiła samą siebie. Weszła w długim płaszczu, perfumy uderzyły w nos jak armata. Wręczyła mi ozdobną torbę z szerokim uśmiechem.

Mam nadzieję, że się nie obrazisz. To z myślą o tobie, kochanie.

Zajrzałam do środka. Książka. Nie jakaś tam beletrystyka. Tytuł wręcz mnie walnął po oczach: „Jak wrócić do formy po porodzie. Kompleksowy plan dla każdej mamy”. Stanęłam jak wryta. Minęły trzy lata, odkąd urodziłam Tymka. Trzy lata. Moje ciało się zmieniło, to prawda, ale nie sądziłam, że ktoś inny nadal to widzi jako „problem do naprawienia”. A już na pewno nie kobieta, która niby mnie akceptuje.

– Dziękuję – powiedziałam przez zęby. – Naprawdę... nie musiałaś.

Teściowa spojrzała na mnie tym swoim wzrokiem „co z tobą jest nie tak, że nawet się nie cieszysz”.

– Oj tam, Karolinko. Sama kiedyś mówiłaś, że chcesz wrócić do biegania. To tylko motywacja.

Później, gdy odjechała, wybuchłam. Marcin siedział przy stole, jakby nic się nie stało.

– No i co znowu? – spytał, gdy zobaczył moją minę.

– Serio, nie zauważyłeś, co mi dała? – podsunęłam mu książkę. – Bo ja już mam dość! Mam dość tych jej „życzliwych” aluzji!

Nie przesadzaj. To tylko książka...

– No właśnie! Tylko książka! Jak zawsze „tylko coś”. Tylko suplementy, tylko poradnik, tylko rozmiar M, kiedy noszę L. Może twoja mama powinna być twoją żoną, skoro wszystko, co robi, jest takie idealne! – wyrzuciłam z siebie, prawie krzycząc.

Marcin się skrzywił.

– Przestań. Nie musisz być złośliwa.

– A co mam być? Pokorna? Z wdzięcznością brać każdy upokarzający „prezent”?

Wyszłam do kuchni. Z rękami opartymi o blat próbowałam się uspokoić. Ale we mnie buzowało. Bo wiedziałam, że to nie był przypadek. Że ten prezent, jak wszystkie wcześniejsze, miał przekaz. Tylko nikt poza mną go nie słyszał.

Miałam mętlik w głowie

Postanowiłam, że porozmawiam z teściową. Wprost. Bez uśmiechów i udawanej wdzięczności. Wzięłam dzień wolny i pojechałam do niej.

– Jaka niespodzianka! – uśmiechnęła się, otwierając drzwi. – Przyszłaś po przepis na ten sernik?

Usiadłyśmy w salonie. Patrzyła na mnie, jakby niczego się nie domyślała. Zacisnęłam palce na filiżance.

– Chciałam porozmawiać o tych prezentach, które mi dajesz. One... czasem sprawiają, że czuję się oceniana.

Zmarszczyła brwi.

– Oceniana? Ależ przecież ja się staram. Zawsze myślę o tobie. O tym, co może ci się przydać...

– Właśnie – przerwałam jej. – I za każdym razem to coś, co niby "mam poprawić". Sylwetka, włosy, wychowanie dziecka...

Uśmiech zgasł jej z twarzy. Zrobiła teatralny gest zdziwienia.

– Naprawdę tak to odbierasz? Wiesz, zawsze wydawało mi się, że skromność to piękna cecha. Nie każda kobieta ją ma.

Zamrugałam. To było celowe. Zawoalowana złośliwość w eleganckim opakowaniu. Nie powiedziała nic więcej. Po chwili rozmawiałyśmy już o pogodzie, jakby nic się nie stało. Wracając do domu, miałam mętlik w głowie. Znowu wyszłam stamtąd jak z pola minowego – cała, ale roztrzęsiona.

Byłam wściekła

W weekend zabrałam się za porządki w szafie Marcina. Układałam jego bluzy, gdy z tylnej półki spadła stara książka. „Mężczyzna i jego misja. Jak być liderem w rodzinie”. Pamiętałam ją — dostał ją kiedyś od matki. Chciałam ją odłożyć, ale coś mnie tknęło. Otworzyłam pierwszą stronę. Dedykacja. Eleganckie pismo teściowej:

„Dla mojego syna, którego wychowałam na porządnego mężczyznę. Nigdy nie zadowalaj się byle kim. Zasługujesz na kobietę z klasą, nie na przeciętność. Kochająca Mama”.

Przeczytałam to trzy razy. Ręce mi się trzęsły. „Nie na przeciętność”? To o mnie. To musiało być o mnie. To już nie była aluzja. To było czarno na białym. Zamarłam. To nie była tylko moja paranoja. Ona naprawdę mnie nienawidziła. Usiadłam na podłodze, trzymając książkę jak dowód rzeczowy. Nagle wszystkie tamte „prezenty” zaczęły układać się w logiczną całość — to nie były pomyłki. To było celowe podważanie mojej wartości. Byłam wściekła. I smutna. Ale najbardziej — zawiedziona. Bo przez tyle lat wmawiałam sobie, że może przesadzam. Tymczasem prawda leżała na półce. Zakurzona. I brutalnie szczera.

Głos mi drżał

Włożyłam książkę do torby. Nie chciałam o tym pisać, nie chciałam tłumaczyć. Musiał zobaczyć.

– Co to? – Marcin spojrzał zaskoczony, gdy mu ją podałam.

– Otwórz na pierwszej stronie – powiedziałam spokojnie, ale głos mi drżał.

Czytał. Milczał. Zbladł.

– To... nie może być... – wyjąkał. – Przecież mama... ona... nie miała nic złego na myśli...

– Serio? – przerwałam mu. – To jest „nic złego”?

Zamilkł. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć. Jakby całe życie ktoś mu mówił, że jego mama to wzór, a tu nagle — pęknięcie.

Może miała gorszy dzień, może to... – próbował, ale bez przekonania.

– Przestań ją bronić – powiedziałam. – Bo jeśli teraz tego nie zrozumiesz, to nie wiem, czy mamy jeszcze o czym rozmawiać.

Chwilę później wyszłam z domu. Nie krzyczałam, nie trzaskałam drzwiami. Po prostu musiałam od niego odpocząć. Od jego ślepoty. Od tego, że od lat pozwala, by jego matka wchodziła mi na głowę.

Podjęłam decyzję

– Musisz coś z tym zrobić – powiedziała Ola, gdy opowiedziałam jej wszystko. – Albo wyznaczysz granice, albo ona cię zniszczy.

Siedziałyśmy na balkonie, owinięte kocami. Noc była chłodna, ale rozmowa gorąca.

– A co, jeśli Marcin nie stanie po mojej stronie? – zapytałam, bardziej do siebie niż do niej.

– To wtedy będziesz wiedziała, że jesteś w tym sama. Ale przynajmniej nie dasz się więcej poniżać – odpowiedziała bez cienia wahania.

Milczałam. Ola miała rację. Od lat dawałam teściowej przyzwolenie. Każdym „dziękuję” za prezent, który wbijał szpilę. Każdym milczeniem, gdy chciałam krzyczeć.

– Może powinniśmy pójść na terapię rodzinną? – zapytałam cicho.

– Możecie. Ale najpierw ty musisz postawić granice. Powiedzieć, gdzie kończy się jej władza nad twoim życiem.

Ola spojrzała mi prosto w oczy:

– Może nie możesz zmienić teściowej, ale możesz zdecydować, ile miejsca jej dasz w swoim życiu.

To zdanie we mnie zostało. Powtarzałam je jak mantrę przez kolejne dni. A potem – zadzwoniłam do teściowej i umówiłam się na rozmowę. Tym razem nie zamierzałam się cofać.

W końcu jej wygarnęłam

Spotkałyśmy się u niej. Bez Marcina, bez świadków. Same. Teściowa zaprosiła mnie do salonu z tą swoją herbatą z cytryną i miodem, jakbyśmy miały rozmawiać o pogodzie.

– Nie przyszłam tu na herbatę – zaczęłam od razu. – Przyszłam, żeby powiedzieć, że nie chcę więcej takich prezentów. Nie chcę książek o tym, jak mam wyglądać, ani rzeczy, które mają mnie naprawiać.

Patrzyła na mnie bez słowa. To był nowy ton. Zdecydowany. Niewygodny dla niej.

– Wiem, co napisałaś Marcinowi. Twoją dedykację. Wiem, co o mnie myślisz. I nie zamierzam już udawać, że tego nie widzę.

Uniosła brew, ale nadal milczała. Może się tego spodziewała. Może nie.

– Nie mówię, że musimy się kochać. Ale ja wyznaczam granice. Od teraz, jeśli nie potrafisz traktować mnie z szacunkiem, nie będę się z tobą kontaktować. Nawet jeśli to oznacza ochłodzenie relacji z Marcinem.

Wyszłam, zanim odpowiedziała. Zostawiłam jej przestrzeń. I sobie – spokój. Marcin był rozdarty. Ale powiedziałam jasno: musi się określić, po czyjej stronie stoi. Ja swoją część zrobiłam. I nie wiem, czy będziemy rodziną. Ale wiem, że odzyskałam kawałek siebie. Może pierwszy raz od lat.

Karolina, 38 lat

Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama