Reklama

Wszystko miało być idealnie. Każdy detal – od sukienki Zosi, przez dekoracje w salonie, aż po menu – dopięłam na ostatni guzik. Przecież to jej Pierwsza Komunia. Wielki dzień, o którym marzyła od miesięcy. Czułam lekkie ukłucie niepokoju, kiedy rano układałam jej białą wstążkę we włosach. Może to było przeczucie. Może po prostu znałam Halinę aż za dobrze. W lustrze widziałam siebie – bladą, z ledwo widocznym uśmiechem. Tak bardzo chciałam, żeby ten dzień był dla Zosi wyjątkowy. Dla niej, nie dla reszty świata, a już na pewno nie dla Haliny.

Reklama

– Mamo, wyglądam ładnie? – Zosia spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami, w których mieszały się radość i odrobina lęku.

– Wyglądasz przepięknie, kochanie – powiedziałam, przytulając ją mocno, jakby ten uścisk mógł ochronić ją przed wszystkim, co złe.

Halina... Moja teściowa zawsze miała własne zdanie – i zawsze musiała je wygłosić, nawet wtedy, gdy nikt jej o nie nie prosił. "Dla dobra rodziny", jak powtarzała. Wiedziałam, że prędzej czy później znowu coś powie. Że znowu wbije szpilę. Ale modliłam się w duchu, by tym razem odpuściła. Spojrzałam na Pawła, który biegał z kubkiem kawy i ostatnim kawałkiem sernika na talerzyku.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział, łapiąc mnie za rękę.

Chciałam mu uwierzyć. Naprawdę chciałam.

Teściowa obraziła moją córkę

Goście wchodzili jeden po drugim, niosąc kolorowe torby z prezentami i wielkie bukiety kwiatów. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i waniliowych babeczek. Zosia była w centrum uwagi – drobna, śliczna, uśmiechnięta, w swojej białej sukience wyglądała jak aniołek.

– Ależ ty jesteś śliczna, kochanie! – zachwycała się ciocia Ula, wręczając jej delikatny wianek z białych stokrotek.

– Cudownie wyglądasz, Zosiu – dodał ktoś jeszcze.

Patrzyłam na córkę, jak promienieje. Moje serce rozpierała duma.

I wtedy, jak cień w słoneczny dzień, pojawiła się Halina. Weszła pewnym krokiem, z wysoko uniesioną głową, w eleganckim, kremowym kostiumie, jakby to ona była dziś najważniejsza.

– No proszę... – zaczęła, przeciągając słowa i lustrując Zosię wzrokiem. – Ładna... ale Julka – tu wskazała na swoją wnuczkę z drugiej strony sali – no, Julka to naprawdę wie, jak się zachować. Taka ułożona, taka... dziewczęca.

Śmiechy i rozmowy przycichły na moment. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Mamo... – próbował coś powiedzieć Paweł, ale Halina już przejęła scenę.

– No co? Prawda w oczy kole? Zosia jest kochana, ale trochę więcej elegancji by jej nie zaszkodziło. Tylko nie obrażajcie się, ja mówię szczerze!

Rozejrzałam się wokół. Kilka osób wymieniało między sobą zakłopotane spojrzenia. Zosia spuściła głowę. Już nie biegała radośnie między stołami. Teraz stała w kącie, przyciskając wianek do piersi. Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew. Ale jeszcze się trzymałam. Jeszcze.

Serce pękło mi na pół

Znalazłam ją w ogrodzie, za altanką. Siedziała skulona na schodkach, białe rajstopki miała już przybrudzone od ziemi, a w dłoniach miętosiła wianek, który wcześniej tak dumnie nosiła.

– Zosieńko... – uklękłam obok niej, czując, jak moje serce pęka na pół. – Dlaczego siedzisz tutaj sama, kochanie?

Spojrzała na mnie spod zmierzwionych loków. Jej oczy były wielkie i lśniące od łez.

– Babcia powiedziała, że Julka jest lepsza... – szepnęła cicho, jakby sama bała się tych słów.

Przełknęłam ślinę, próbując nie pokazać, jak bardzo mnie to zabolało.

– To nieprawda, skarbie – powiedziałam miękko, obejmując ją ramieniem. – Jesteś najcudowniejszą dziewczynką, jaką znam. Jesteś moją dumą.

Zosia tylko pokiwała głową, ale nie ruszyła się z miejsca. We mnie kotłowała się wściekłość. Jak Halina mogła tak potraktować ośmioletnią dziewczynkę?! W jej najważniejszy dzień! Przecież wiedziała, ile to dla niej znaczy! Usłyszałam kroki. Paweł stał niedaleko od nas.

– Olga, zostaw, ona zaraz zapomni – rzucił szeptem. – Mama taka już jest... nie chciała źle.

Wstałam powoli, jakby każdy mięsień w moim ciele musiał walczyć z naporem złości.

– "Nie chciała źle"? – powtórzyłam półgłosem. – Czy ty siebie słyszysz?

Paweł westchnął i odwrócił wzrok, jakby szukał gdzieś ratunku, którego nie było. Przytuliłam Zosię jeszcze mocniej, czując, że coś we mnie pęka. Coś, co przez lata tłumiłam, tłumacząc sobie, że "dla świętego spokoju" lepiej milczeć. Ale dziś... dziś nie zamierzałam milczeć.

Musiałam sama zawalczyć o Zosię

Zostawiłam Zosię pod opieką cioci Uli i ruszyłam do salonu. Halina stała przy stole, poprawiając sobie broszkę na marynarce, jakby właśnie zdobyła trofeum. Podeszłam bliżej, czując, jak rośnie we mnie niebezpiecznie poziom gniewu.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam, głosem lodowato uprzejmym.

Uniosła brwi, zaskoczona moją stanowczością, ale skinęła głową. Odsunęłyśmy się w kąt salonu, za kredens, by reszta gości nie słyszała.

– Czy naprawdę musiałaś to powiedzieć przy wszystkich? – zaczęłam, ledwo panując nad drżeniem głosu.

Halina prychnęła, jakby właśnie usłyszała coś absurdalnego.

– Mówię prawdę, Olgo. Dzieci muszą znać swoje miejsce. Świat ich nie będzie głaskał po głowie.

– To był jej dzień! – syknęłam, zaciskając pięści. – Jej Komunia, jej święto! A ty sprawiłaś, że siedzi za altanką i płacze!

Halina wzruszyła ramionami.

– Może i płacze, ale wyrośnie na twardszą. Dzisiejsze dzieci są rozpieszczone jak księżniczki. Trochę krytyki nikomu nie zaszkodziło.

Poczułam, jak pieką mnie oczy. Nie z bezsilności. Z wściekłości.

– Może i twoje pokolenie tak wychowywało dzieci. Ale ja nie pozwolę, żebyś niszczyła moją córkę.

Halina zmrużyła oczy.

– Oj, nie przesadzaj, dziewczyno. Jesteś za miękka. Przez ciebie Zosia będzie miała w życiu pod górkę.

W tej chwili podszedł Paweł, słysząc podniesione głosy.

– Co się dzieje? – zapytał, rozglądając się nerwowo po twarzach gości.

– Nic – warknęła Halina. – Próbuję tylko nauczyć twoją żonę trochę rozsądku.

Spojrzałam na Pawła. Szukałam w jego oczach wsparcia. Ale zobaczyłam tylko zmieszanie i bezradność. W tej chwili wiedziałam już jedno: nie mogłam na niego liczyć. Musiałam sama zawalczyć o Zosię.

Wiedziałam już, że nie będę udawać

Wyszłam przed dom. Powietrze było zimniejsze niż sądziłam, ale nawet to mnie nie otrzeźwiło. Czułam, jak cała drżę — nie z zimna, ale z bezsilnej wściekłości. Oparłam się o balustradę tarasu, starając się uspokoić oddech. Co ja zrobiłam? Czy powinnam była wywoływać tę rozmowę? Czy powinnam była się odezwać? Patrzyłam w ciemniejące niebo, a w głowie kotłowały mi się myśli. Paweł nie stanął po mojej stronie. Goście na pewno wszystko słyszeli. Wszyscy będą plotkować, że Olga zrobiła scenę na Komunii własnej córki...

Przełknęłam łzy, które same cisnęły się do oczu. A potem przyszło to inne uczucie – mocniejsze. Ochrona. Wściekłość. Miłość. Nie, nie zrobiłam sceny. Zrobiłam to, co matka powinna zrobić. Broniłam mojego dziecka, kiedy ktoś próbował je zranić. Nawet jeśli tym kimś była teściowa. Spojrzałam w stronę ogrodu. Słyszałam śmiech dzieci. Zosia bawiła się teraz ostrożnie z Julką i kilkoma innymi dziećmi, ale jej śmiech brzmiał inaczej. Był pusty, wymuszony.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Wiedziałam jedno: muszę ją chronić. Muszę być dla niej tarczą, nawet jeśli cały świat miałby mi za to zarzucić brak "dobrej miny do złej gry" i "grzeczności wobec starszych". Za moimi plecami trwało przyjęcie. Dorośli śmiali się głośno, jakby nic się nie wydarzyło. Udawali. Jak zawsze. A ja? Ja już nie chciałam udawać. Nie w tym domu, nie w tej rodzinie. Wróciłam do środka powoli, z podniesioną głową. Wiedziałam, co teraz muszę zrobić.

Liczyła się tylko moja córeczka

Wróciłam do salonu z nową siłą. Widziałam kątem oka, jak Halina śmieje się głośno z jakiegoś dowcipu cioci Uli, jakby przed chwilą nie wydarzyło się absolutnie nic złego. Paweł stał przy stole, z rękami w kieszeniach, wpatrzony w kieliszki. Nie spojrzałam na niego. Nie teraz. Zamiast tego przeszłam przez zatłoczony salon i odnalazłam Zosię. Stała przy oknie, wpatrując się w ogród.

– Kochanie – przykucnęłam przy niej – chodź ze mną na chwilę.

Wzięłam ją za rączkę i wyszłyśmy do bocznego pokoju. Usiadłyśmy na małej kanapie, otulone ciszą.

– Zosiu – zaczęłam cicho, szukając w sobie najwłaściwszych słów – chcę, żebyś coś wiedziała.

Spojrzała na mnie ze smutkiem i nieśmiałością.

– Nie musisz się zmieniać dla nikogo. Nie musisz być taka, jak ktoś inny ci każe. Jesteś cudowna taka, jaka jesteś. Rozumiesz?

W jej oczach błysnęły łzy, ale tym razem nie ze smutku. Przytuliła się do mnie mocno, całym swoim drobnym ciałkiem.

Kocham cię, mamo – szepnęła.

A ja w tej jednej chwili podjęłam decyzję. Koniec z wiecznym udawaniem, z tłumaczeniem teściowej, że "tak już ma". Koniec z pozwalaniem, by moje dziecko cierpiało dla "dobrych manier". Halina mogła sobie gadać, ile chciała. Mogła oceniać, porównywać, wyśmiewać. Ale ode mnie i od mojej córki odbije się jak od skały. Tego dnia, symbolicznie, przestałam rozmawiać z Haliną. Od tamtej chwili moją jedyną rozmową był uśmiech i szczera obecność przy Zosi. Tylko to się liczyło. Tylko ona.

Będę walczyć o nią i o nas

Gdy ostatni goście wyszli, a dom powoli wypełniła cisza, usiadłam na kanapie w salonie. Trzymałam w dłoniach wianek Zosi – lekko zmierzwiony już, ale dla mnie piękniejszy niż wszystkie róże świata. Paweł wrócił z kuchni z dwiema herbatami. Postawił filiżankę przede mną i usiadł ciężko naprzeciwko. Przez chwilę tylko milczeliśmy. Widziałam, jak unika mojego spojrzenia, kręci łyżeczką w filiżance, jakby tam mógł znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania. Wreszcie westchnęłam głęboko.

– Musimy porozmawiać o twojej matce. I o naszej córce – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Paweł podniósł wzrok. W jego oczach zobaczyłam zmęczenie. I... cień wstydu.

– Wiem, że mama... przesadziła – zaczął niepewnie.

– Nie tylko dzisiaj. Ona tak się zachowuje od dawna. A ja już nie zamierzam dłużej udawać, że to w porządku – przerwałam mu spokojnie. – Nie pozwolę, żeby Zosia czuła się gorsza. Nawet jeśli to oznacza, że będzie nam trudniej w rodzinie. Paweł wziął łyk herbaty. Przez chwilę myślałam, że znowu spróbuje to bagatelizować. Ale nie. Skinął powoli głową.

– Masz rację – powiedział w końcu.

Czułam, że to tylko pierwszy krok. Że rozmów, napięć i trudnych decyzji będzie więcej. Że Halina nie zmieni się z dnia na dzień. I że nasze życie nie stanie się od razu łatwiejsze. Ale patrząc na Zosię, która zasnęła wtulona w swojego pluszowego misia, wiedziałam jedno: jestem gotowa walczyć. O nią. O nas. Nawet jeśli cały świat mówiłby mi, że przesadzam.

Olga, 40 lat


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama