„Teściowa wciąż dopytuje się, kiedy zostanie babcią. Miałam dość i na święta zamiast wnuków, dostanie samotną wieczerzę”
„Marek zwykle śmiał się i zbywał temat żartem. Jednak ja już nie miałam siły. Uśmiech bolał mnie bardziej niż zaciśnięte zęby. W środku gotowałam się jak czajnik, któremu tylko chwilka dzieli od eksplozji pary. I w końcu podjęłam więc decyzję”.

- Redakcja
Byłam już na skraju wytrzymałości. Każda wizyta u teściów kończyła się tym samym pytaniem. A może raczej jednym wielkim przesłuchaniem w wykonaniu teściowej. Gdy tylko stawiałam nogę za ich progiem, słyszałam:
– A wy, kiedy w końcu postaracie się o dzidziusia?
Tym razem nie było inaczej. Święta zbliżały się wielkimi krokami, a moja cierpliwość malała z każdym kolejnym „delikatnym” pytaniem o dzieci. Marek zwykle śmiał się i zbywał temat żartem. Jednak ja już nie miałam siły. Uśmiech bolał mnie bardziej niż zaciśnięte zęby. W środku gotowałam się jak czajnik, któremu tylko chwilka dzieli od eksplozji pary. I w końcu podjęłam więc decyzję.
– Nie zostajemy w domu na święta – oznajmiłam pewnego wieczoru. – Lecimy do ciepłych krajów. Bez choinki, bez karpia. I przede wszystkim... bez twojej mamy.
Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo ta decyzja zmieni naszą rodzinę.
Nie miałam do niej cierpliwości
– Pomóż mi z lukrowaniem, bo zaraz te pierniczki wyschną na wiór – zawołała teściowa z kuchni.
Wzięłam głęboki oddech. Teściowa już czekała z rękawem cukierniczym i promiennym uśmiechem.
– A Marek to był taki kochany, jak był malutki – zaczęła od razu, jakby z pamięci odpalała swój ulubiony monolog. – Zawsze pomagał mi w kuchni. A jak przynosiłam sianko pod obrus, to chował w nim listy do Świętego Mikołaja.
Uśmiechnęłam się słabo i sięgnęłam po jeden z pierniczków.
– No, a jak wy sobie wyobrażacie święta bez dzieci? Kto będzie pisał listy? Kto znajdzie złotego orzecha w makowcu? – zapytała.
– Mamo… – zaczęłam spokojnie. – Może porozmawiamy o czymś innym?
– A co, temat dzieci taki drażliwy? – Teściowa przechyliła głowę jak sędzia, który już zna wyrok. – Ja tylko pytam. Tylko się troszczę. Mam już swoje lata, Anetko. Ile ja jeszcze pożyję? Chciałabym przytulić wnuka...
– Naprawdę, mamo? – odłożyłam pierniczka. – To miało być wspólne lukrowanie, a nie emocjonalny szantaż.
Zapanowała cisza. Teściowa westchnęła teatralnie.
– No nic, lukrujmy dalej. Może choć te pierniki będą słodkie, skoro atmosfera nie jest.
Czułam, że dłużej tego nie wytrzymam.
Zaskoczyłam go
– Twoja mama znowu zaczęła – powiedziałam, gdy tylko wróciliśmy do mieszkania. – Tym razem przy piernikach. O złotym orzechu. O tym, że może nie dożyje wnuków.
Mój mąż westchnął i rozpiął kurtkę.
– Wiem, ale ona nie ma złych intencji.
– Daruj sobie. To nie są intencje, tylko presja w świątecznym opakowaniu. Mam już dosyć tego, że każde nasze święta sprowadzają się do jednego tematu. Dziecko. Dziecko. Dziecko.
– No dobrze, ale co chcesz zrobić? Nie pojedziemy do nich na Wigilię?
– Właśnie o tym chciałam pogadać – spojrzałam mu w oczy. – Zarezerwowałam nam lot. Wylatujemy dwudziestego trzeciego na tydzień. All inclusive. Zero choinek. Zero pytań.
Marek zamarł. Nawet czapkę miał jeszcze na głowie.
– Ty chyba żartujesz?
– Mówię całkiem serio. Potrzebuję świąt bez udawania. Bez uśmiechania się, gdy w środku mnie skręca. Chcę rano wypić kawę na tarasie z widokiem na ocean. I nie słyszeć pytania: „Kiedy zostanę babcią?”
– A co powiemy moim rodzicom?
– Możesz powiedzieć prawdę. Albo skłamać, że wygraliśmy wycieczkę. Albo, że jesteśmy chorzy. Nie pójdę do nich. Ani na wigilię, ani na barszcz, ani na sernik twojej mamy.
Marek usiadł ciężko na kanapie.
– Ty tak na serio?
– Całym sercem.
Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę. A potem powiedział cicho:
– Wiesz co? Może to nie jest taki zły pomysł.
Spojrzała na mnie ostro
Miałam wrażenie, że trzymanie tego w tajemnicy do ostatniej chwili było aktem litości. Jednak trzeba było to w końcu powiedzieć.
– Mamo, musimy pogadać – powiedział Marek, gdy weszliśmy do salonu.
Teściowa właśnie parzyła kawę, w tle słychać było telewizor.
– Ale powiedz mi szybko, bo za chwilę zaczyna się mój serial – rzuciła wesoło.
Usiedliśmy na kanapie. Miałam zimne dłonie.
– W tym roku nie będzie nas na Wigilii – zaczął Marek.
Teściowa zatrzymała się w pół ruchu, z nożyczkami przy kokardzie.
– Jak to nie będzie was?
– Wylatujemy na tydzień. Będziemy spędzać święta pod palmami – dodał spokojnie.
– W... w ciepłe kraje? – powtórzyła, jakby to było wulgarne wyrażenie.
– Tak, mamo – wtrąciłam się, zanim zdążyła coś dodać. – Potrzebujemy odpocząć. Od wszystkiego.
– Od rodziny też? – spojrzała na mnie ostro.
– Od pytań, mamo. Od ciągłych sugestii i aluzji. Od nacisku. Tak, także od tego.
Teściowa zamilkła. A potem zrobiła coś, czego się nie spodziewałam – zaśmiała się krótko, sucho.
– Aha. Czyli to wszystko moja wina, tak? Bo pytałam, kiedy wreszcie zdecydujecie się na dziecko?
– Nie, mamo. Tylko... to, że pytasz non stop, nie sprawia, że ono się magicznie pojawi – powiedział Marek.
– Przecież ja tylko pytam – jęknęła. – Wnuki to chyba nie zbrodnia?
– Nie pytasz, a ja mam tego dość.
– No dobrze – powiedziała po długiej ciszy. – To życzę wam... pogodnych świąt.
Wybrałam siebie
Samolot wystartował punktualnie. Gdy tylko wzbiliśmy się ponad chmury, poczułam ulgę. Nie było karpia, nie było choinki, nie było pytań o dziecko.
– No i co? Nadal masz wyrzuty sumienia? – spytał Marek.
– Trochę – przyznałam szczerze. – Mimo wszystko bardziej się cieszę. To chyba coś znaczy, nie?
– Dużo – uśmiechnął się. – Wiesz, tak między nami… też już nie mogłem słuchać tych podchodów. Tylko zawsze bałem się jej sprzeciwić.
– To może teraz się nauczysz. Nikt nie ma prawa tak naciskać.
Dotarliśmy do hotelu późnym wieczorem. Pokój był przestronny, z balkonem wychodzącym na ocean. Gdy otworzyłam drzwi na taras, uderzyło mnie ciepłe powietrze. Weszłam na balkon i przez chwilę po prostu stałam, zamykając oczy. W tle Marek rozpakowywał walizkę.
– Dobrze, że tu jesteśmy – powiedział, podchodząc za mną. – Wiesz, czasem myślę, że jakbyśmy mieli dziecko, mama przeniosłaby się do nas na stałe.
Zaśmiałam się, ale coś w tym było. Telefon zawibrował mi w dłoni.
– Oho, mama – powiedziałam, czytając SMS-a. – „Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiecie, jak wiele wam odebraliście. Rodzina to nie wakacje”. I jeszcze serduszko na końcu. Ironia losu.
– Nie odpisuj. Nie psuj sobie humoru.
– Spokojnie, już mam gotową odpowiedź: „Zrozumieliśmy. Dlatego jesteśmy tu, a nie tam”.
– Aneta... – Marek pokręcił głową z uśmiechem. – Ty naprawdę masz jaja.
– Nie. Po prostu mam granice.
Pocałował mnie
W pierwszy dzień świąt, zamiast zapachu grzybowej i dźwięku sianka pod obrusem, czekał na nas szwedzki stół, widok na palmę i ocean.
– Myślisz, że karp też by tu chciał mieszkać?
– Tylko jakby mu mama nie przypominała, że czas na ikrę – mruknęłam, sięgając po plasterki mango.
Usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz. Obok starsze małżeństwo karmiło się nawzajem owocami. Aż miałam ochotę powiedzieć „ej, święta są, zachowujcie się”. I wtedy dotarło do mnie, że my przecież też nie musimy się hamować.
– Chcesz po śniadaniu zejść na plażę? – zapytał Marek. – Leżaki, napoje z palemką, zero kolęd.
– A potem do spa. I masaż. Tylko my. Bez „a kiedy dzieci”.
– To jakby... święta tylko dla dorosłych?
– Mhm. Święta dla tych, co jeszcze nie zostali rodzicami, ale nie mają ochoty przepraszać za to całym sobą.
Zamilkliśmy na chwilę, sącząc kawę. A potem Marek, z tym swoim niepokojącym uśmieszkiem, zapytał:
– A jakbyśmy tak... zostali rodzicami. Po swojemu. Kiedyś. Nie dla mamy. Dla nas?
Spojrzałam na niego uważnie. Po raz pierwszy od dawna rozmowa o dziecku nie była jak nóż w brzuch, tylko jak okno, które można otworzyć, ale nie trzeba.
– Może kiedyś. Jak nam się to znudzi.
– Czyli... nigdy?
– Właśnie.
Zamiast odpowiadać, pochylił się i pocałował mnie. W tle szumiało morze i nic więcej nie miało znaczenia.
Nie czułam się winna
Wróciliśmy dzień po świętach. Lot był spokojny, a w głowie miałam tylko jedno: że po raz pierwszy od lat nie czułam się winna, że żyję po swojemu. Z lotniska pojechaliśmy prosto do domu. W mieszkaniu nie było zapachu bigosu. Pachniało świeżością i nowym początkiem. Usiadłam na kanapie, a Marek podał mi szklankę korzennej herbaty.
– To były najlepsze święta w moim życiu – powiedziałam cicho.
– Bo były nasze – odpowiedział. – Bez udawania. Bez teatrzyku.
Zerknęłam na telefon. Trzy nieodebrane połączenia od teściowej. I wiadomość głosowa. Odsłuchałam ją.
„Anetko… nie wiem, co się z wami dzieje. Nawet nie zadzwoniliście. Tato się martwił. My wszyscy. Jednak mam nadzieję, że chociaż byliście razem. I że było cicho. Bo w święta, jak jest cicho, to znaczy, że serce spokojne. Tylko chciałam to powiedzieć. Cześć, kochani”.
Spojrzałam na Marka.
– Może... nie do końca rozumie, ale... coś poczuła?
– Może. Albo po prostu zrozumiała, że nie jesteśmy już małymi dziećmi. Tylko dorosłymi, którzy sami sobie układają świat.
Wzięłam herbaty i wtuliłam się w jego ramię.
– Myślisz, że przyszłe święta też spędzimy na plaży?
– Myślę, że przyszłe święta spędzimy tam, gdzie będzie nasz spokój.
I jakoś już nie potrzebowałam zgody teściowej, by wiedzieć, że to była dobra decyzja. I to zmieniło wszystko.
Aneta, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż niedawno przysięgał mi wierność i uczciwość małżeńską. Już podczas podróży poślubnej zapomniał, że nosi obrączkę”
- „Przed świętami zrobiłem dobry uczynek, a potem okazało się, że dobro wraca. Przekonałem się o tym w Wigilię”
- „Dałam teściowi rózgę na mikołajki, bo miałam już dość starego zrzędy. Kompletnie nie zrozumiał aluzji”