Reklama

Mówią, że prawdziwe życie zaczyna się po trzydziestce. U mnie zaczęło się w dzień, kiedy Kamil wręczył mi klucz do swojego mieszkania i powiedział:

Reklama

– Od teraz to też twój dom.

Na początku wszystko było jak z katalogu: wspólne kolacje z winem, nocne rozmowy na balkonie, poranne całowanie w półśnie i ciche „kochanie, nie zapomnij o mleku”. Różniliśmy się, jasne – ja potrzebuję ciszy, on grał w gry z kumplami do drugiej w nocy. Ja robiłam listy zakupów i czytałam etykiety, on łapał pierwszy lepszy keczup z półki i wpychał do koszyka. Ale dogadywaliśmy się. Wiedzieliśmy, czego chcemy – wolności, bliskości, własnych zasad.

A potem zaczęła odwiedzać nas teściowa. Na początku byłam jej nawet wdzięczna – przynosiła domowe kotlety, zostawiała słoiki z ogórkami i kartki typu: „Zjedzcie, zanim się zepsuje!”. Troskliwa, pogodna. Myślałam: „To pokolenie moich rodziców, chcą dobrze. Nie znają pojęcia granic”. Ale potem zaczęło się to, co teraz nazywam erą magnesów.

Paragony przyczepiane do lodówki. Z Biedronki, z Rossmanna. Z datą, godziną, nazwą produktu. I podpisane: „Zostawione dla was – Mama”.

– Mama była. Zostawiła zupę i… jakieś nowe ręczniki.

– I paragon – odpowiedziałam sucho, odrywając go z lodówki.

– No, tak dla naszej informacji – uśmiechnął się.

– Informacji o czym? Że kupiła nam szynkę?

– Martuś, nie przesadzaj… Przecież chciała dobrze.

Przychodziła codziennie

Pamiętam, że się uśmiechnęłam. Nawet zażartowałam, że jeszcze trochę, a będziemy mieć księgową w kuchni. Ale od tamtej pory coraz mniej było mi do śmiechu. Bo pani Danuta miała klucz i najwyraźniej czuła się u nas jak u siebie.

Zaczęło się od małej rzeczy. Wróciłam do domu, a na stole leżała reklamówka z napisem „Zostawiłam wam, zjedzcie, bo świeże – Mama”. W środku pierogi, bigos i nowa ściereczka. Spojrzałam na Kamila, który rozsiadł się wygodnie z telefonem w dłoni i nawet nie spojrzał w moją stronę.

– Kiedy ona była? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

– Około czternastej. Zostawiła to, pogadała chwilę. Nic wielkiego.

– Nic wielkiego? – odłożyłam torbę na blat. – Ona tu była sama. Znowu.

– Przecież ma klucz – rzucił lekko.

– No właśnie. Ma klucz. A ja już nie wiem, czy to mieszkanie to jeszcze nasze, czy raczej twojej mamy.

Spojrzał na mnie jak na kogoś, kto dramatyzuje. I to było jak zapalnik.

– Mam dość tych ciągłych wizyt, zapisków, jedzenia na siłę… – ugryzłam się w język – tych paragonów przyczepianych jak raporty na lodówce.

Byłam wściekła

– Ona chce tylko pomóc – uniósł głos. – Przestań widzieć w tym coś złego.

– Pomóc?! Nie można zapytać: „Mogę wam coś podrzucić?”. A nie wchodzić bez zapowiedzi, robić porządki, przeglądać szafki i jeszcze zostawiać paragony jak notatki służbowe. Ty tego nie widzisz, bo to twoja mama. A ja się czuję, jakbym tu mieszkała kątem.

Zamilkł. Po raz pierwszy chyba naprawdę słuchał. Ale nie odezwał się. To mnie jeszcze bardziej rozsierdziło.

– Dlaczego ona ma klucz, a ja mam się czuć jak intruz? Czy ja jestem twoją partnerką czy sublokatorką z ograniczonym dostępem do prywatności?

– Marta, nie przesadzaj. To tylko moja mama. Nie robi niczego złego.

– To może się z nią zamieszkaj! Skoro tak ci dobrze! – podniosłam głos, pierwszy raz od dawna. – Albo ona, albo ja!

Po tym wieczorze długo nie mogłam zasnąć. Kamil zaszył się w salonie, nie powiedział nawet „dobranoc”. Leżałam w łóżku i rozważałam wszystko od początku. Czy on naprawdę chce być ze mną, czy tylko spełnia jej oczekiwania? Czy to ja przesadzam, czy po prostu próbuję bronić granic, których on nie widzi? Miałam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która w tym mieszkaniu pamięta, jak miało wyglądać nasze wspólne życie. I że jeśli tego nie powstrzymam, to zamiast domu zbudujemy coś na kształt przystanku między jedną kontrolą a drugą.

Chcieliśmy odpocząć

Pomysł z wyjazdem pojawił się kilka dni po naszej kłótni. Oboje chodziliśmy jak cienie, prawie się nie odzywaliśmy. Kamil robił kawę, ja sprzątałam po śniadaniu, ale wszystko odbywało się bez słów. W końcu to on pierwszy zaproponował, że może powinniśmy wyjechać, oderwać się, zmienić klimat.

– Jedźmy gdzieś. Zaszyjmy się, chociaż na tydzień – powiedział.

Popatrzyłam na niego i mimo że wszystko we mnie jeszcze buzowało, pokiwałam głową. Może to była ostatnia deska ratunku, a może po prostu nie miałam już siły się spierać. W milczeniu wybraliśmy miejsce – małe miasteczko nad morzem, z domkiem z dala od centrum.

Na miejscu rzeczywiście było lepiej. Spacerowaliśmy po pustych plażach, wieczorami graliśmy w planszówki, piliśmy czerwone wino, śmialiśmy się. Przez kilka dni naprawdę byłam w stanie uwierzyć, że zaczynamy od nowa.

Któregoś wieczoru siedzieliśmy przy kolacji – jedliśmy pieczoną rybę z pobliskiej smażalni, pachniało koperkiem i czosnkiem, za oknem padał drobny deszcz. Kamil opowiedział jakiś głupi żart o naszej sąsiadce, która zawsze wkłada odświętne buty i wychodzi przed blok. Roześmiałam się, ale zaraz potem powiedziałam:

– Wiesz co? Wróćmy dzień wcześniej.

Miarka się przebrała

Zawahał się, spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.

– Chcę wrócić do mieszkania, które pachnie ciszą, kawą i tym, że jesteśmy w nim tylko my.

Kamil się zgodził. Wróciliśmy w niedzielę rano, dzień wcześniej niż planowaliśmy. Kamil niósł walizkę, ja pudełko z jedzeniem. Byłam podekscytowana. Już na klatce schodowej poczułam znajomy zapach naszego mieszkania i przez chwilę wszystko wydawało się dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam.

Zamek kliknął, drzwi się otworzyły i zobaczyłam teściową. Stała w naszej sypialni, ubrana w sweter Kamila, z pościelą w rękach. Przeglądała coś w szufladzie. Może szukała zapasowej poszewki, a może sprawdzała, co ostatnio czytałam. Zamarłam.

– Mamo?! – Kamil wszedł tuż za mną i zamarł tak samo jak ja.

Pani Danuta odwróciła się z przestrachem, potem przeszła do defensywy.

– Chciałam tylko pomóc, zmienić pościel, poodkurzać, żeby było czysto, jak wrócicie. Tylko tyle.

Wymienił zamki następnego dnia. Zrobił to sam, bez słowa, jakby to było coś oczywistego. Ale kiedy wrócił z narzędziami i nowym kompletem kluczy, w jego oczach nie było ulgi. Raczej zmęczenie.

Postawiłam ultimatum

Od tamtej pory mieszkanie było inne. Cichsze, ale nie tak, jak chciałam. Cisza nie pachniała już kawą i świeżym chlebem, tylko czymś ciężkim, zawieszonym między nami. Kamil chodził zamyślony, zamykał się w łazience na dłużej niż zwykle. Ja z kolei coraz częściej spoglądałam na drzwi wejściowe, jakby zaraz miały się znów otworzyć.

Pani Danuta nie odpuszczała. Telefon dzwonił kilka razy dziennie. Czasem błagała, czasem groziła. Pisała wiadomości – długie, pełne emocji. Raz oskarżyła mnie, że rozbijam rodzinę, innym razem zapytała, czy śpimy jeszcze razem, czy już osobno.

– Jeśli ją znowu wpuścisz, ja wychodzę.

– Nie wiem, czy potrafię z nią zerwać – powiedział.

Nie rozmawialiśmy o tym więcej. Kocham go, ale wiem, że nie chcę walczyć z kimś, kto w tej walce nie wie, po której stronie stoi. Może kiedyś się zdecyduje, może nie, ale ja już nie zamierzam oddawać siebie po kawałku, żeby komuś było wygodniej.

Marta, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama