Reklama

Nie wiem, co dokładnie zrobiłam w poprzednim życiu, ale musiało to być coś spektakularnego, skoro los nagrodził mnie taką teściową. Naprawdę, nie każdemu dane jest codziennie obserwować ludzką wersję pogody z frontem niskiego ciśnienia i ciągłym zachmurzeniem. Jej mina? Wiecznie skwaszona, jakby przed chwilą połknęła cytrynę i zapomniała, że nie lubi kwaśnego. A jednak mimo wszystko – próbuję. Próbuję się przypodobać, przypochlebić, przemycić, choć cień sympatii na tej kamiennej twarzy. Po co? Sama już nie wiem. Może to jakiś instynkt samozachowawczy? A może liczę, że kiedyś ta lodowa skorupa pęknie i wyjrzy z niej ciepły człowiek? Póki co wygląda to tak, jakbym próbowała rozpalić ogień w zamrażarce. Przynoszę jej sernik – „znowu za słodki”. Pytam, jak się czuje – „a co, źle wyglądam?”. Komentuję jej nowy płaszcz – „nie twój gust, to się nie wypowiadaj”. A mimo to nie składam broni.

Reklama

Czułam się jak gość we własnym domu

W niedzielę teściowa przyjechała wcześniej. Za wcześnie. Otworzyłam drzwi w dresie, z włosami związanymi na czubku głowy w kok.

– Aha, no tak... jeszcze się nie ogarnęłaś – rzuciła z uśmiechem, który mógłby z powodzeniem reklamować chłodziarki.

– Dzień dobry, zapraszam, kawa już się robi – powiedziałam, bo przecież nie powiem: „wejdź i psuj atmosferę jak zwykle”.

W kuchni uniosła pokrywkę garnka.

– Gulasz? Znowu? Nie znudziło się wam?

– Lubimy. A poza tym, szybkie danie – odpowiedziałam spokojnie.

Usiadła przy stole, popatrzyła na okno.

– O, masz nowe firanki? Ciekawe. Takie... odważne.

– To znaczy?

– No wiesz... Niby białe, ale takie jakby nie do końca.

W tym momencie w kuchni pojawił się mój mąż. Spojrzałam na niego z nadzieją, ale on tylko zapytał:

– Mamo, napijesz się herbaty?

– Jeśli nie z torebki, to chętnie – odparła teściowa i już wiedziałam, że to będzie długi dzień.

Ugryzłam się w język

– Zrobiłam dziś krem z brokułów – powiedziałam z uśmiechem, stawiając talerz przed teściową. – Wiem, że lubisz.

– Lubiłam. Przed zatruciem z zeszłego roku – odparła, marszcząc nos.

Mój mąż, jak zwykle w sytuacjach kryzysowych, udawał, że czyta gazetę. Teściowa uniosła łyżkę, powąchała zupę i westchnęła tak ciężko, jakby niosła na barkach grzechy całego świata.

– Wiesz, za moich czasów zupy miały smak. Teraz wszystko takie... bez wyrazu.

– Może trzeba dodać trochę więcej pieprzu – próbowałam ratować honor zupy i siebie.

– Pieprz nie pomoże, jak ktoś nie ma ręki do gotowania – skwitowała.

Zawiesiłam wzrok na mojej łyżce, a teściowa już mówiła dalej.

– No, ale przynajmniej się starasz. I to się chwali. Nawet jeśli efekt jest... no, jaki jest.

Już chciałam jej coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język.

Krytykowała mnie na każdym kroku

Po obiedzie usiedliśmy w salonie. Marzyłam o odpoczynku na tapczanie, ale teściowa nie zna pojęcia „poobiedni relaks”. Zerknęła na półkę z książkami i już wiedziałam, że nadciąga inspekcja.

Czytasz poradniki o wychowaniu? – zapytała, wskazując jeden palcem, jakby miał brudzić.

– Tak, czasem. Dają ciekawe wskazówki.

– Hmm... – mruknęła, przekartkowując go z miną, jakby właśnie natknęła się na instrukcję obsługi czajnika po chińsku. – Za moich czasów dzieci po prostu się wychowywało. Bez ekspertów. Bez psychologów.

– Może i tak. Ale teraz świat jest trochę inny.

– Taaa... Wszystko teraz „inne”. Tylko dzieci jakby mniej wychowane – rzuciła, odkładając książkę i poprawiając obrus.

Nie wiem dlaczego, ale on zawsze jej przeszkadza.

– Chcesz herbaty? – zapytałam, łudząc się, że zmieni tor myślenia.

– O ile nie będzie w kubku z jednorożcem.

– Jest w klasycznym. Bez zwierząt.

– To poproszę – uśmiechnęła się, jakby właśnie zatriumfowała w walce o estetykę.

Z kuchni słyszałam dźwięk czajnika i czułam, jak poziom mojej cierpliwości osiąga punkt zenitu.

A twoje dzieci... – zaczęła, ale na szczęście mój mąż zawołał:

– Mamo, podejdziesz tu na chwilę?

I wtedy pomyślałam, że może jednak go kiedyś ucałuję.

Zachowałam spokój

We wtorek na śniadanie przygotowałam jajka na twardo, położyłam na stole chleb razowy i ogórki kiszone. Teściowa weszła do kuchni z miną, jakby siedziała przy stole w sali przesłuchań.

Chleb nieco suchy, nie uważasz? – zapytała, przekrawając kromkę z taką precyzją, jakby to była operacja na otwartym sercu.

– Takiego akurat miałam – rzuciłam, smarując masłem kanapkę. – Ale można podgrzać w tosterze.

– Tostery. Same wynalazki. Kiedyś chleb to się jadło, nie podgrzewało.

Zachowałam spokój. Choć przyznam, że miałam ochotę rzucić masłem o ścianę.

– A dzieci znowu z tabletami – zauważyła po chwili, patrząc w stronę salonu. – Za moich czasów bajki były raz dziennie. I starczało.

– Teraz bajki są na życzenie. Takie czasy – odpowiedziałam, popijając kawę jak antidotum.

– Tak, tak... Czasy się zmieniają. Tylko szkoda, że nie wszystko na lepsze.

Teściowa uśmiechnęła się kwaśno i powiedziała:

– Nie czujesz się czasem zmęczona tym wszystkim?

– Zdarza się – przyznałam. – Ale mam swoje sposoby.

– Mam nadzieję, że nie chodzi o tę kawę – uniosła brwi. – Bo serce ma się jedno.

Uśmiechnęłam się. Właśnie dlatego kawa była moim najlepszym przyjacielem. Z nią przetrwam wszystko. Nawet siedem dni z teściową.

Byłam bliska furii

W czwartek wieczorem usiedliśmy wszyscy w salonie. Dzieci oglądały bajkę, mój mąż coś tam klikał w laptopie, a teściowa... No cóż, teściowa jak zwykle siedziała wyprostowana, z dłońmi splecionymi na kolanach i miną, która mówiła: „Zaraz coś powiem i popsuję ci humor”.

Ty to się chyba rzadko malujesz, prawda?

Podniosłam wzrok znad książki, którą próbowałam czytać od czterech dni.

– Maluję się, kiedy mam czas – odpowiedziałam spokojnie.

– Aha, bo ja to tak tylko z ciekawości. Zawsze uważałam, że kobieta powinna troszkę zadbać o urodę. Nie tylko dla męża, ale też dla siebie.

– Dziękuję za troskę – rzuciłam i wróciłam wzrokiem do książki, choć nie przeczytałam ani słowa.

– Bo widzisz, kiedyś kobiety miały inne podejście. Elegancja, gracja... A teraz dresy i klapki.

– Mam klapki, bo w nich wygodnie – odparłam, próbując nie cedzić słów przez zęby.

Wygoda to nie wszystko – dodała sennym tonem, jakby dawała mi błogosławieństwo na przyszłość.

W tym momencie dzieci zaśmiały się głośno. Teściowa skrzywiła się lekko.

– Co ich tak rozbawiło?

– Bajka – odpowiedziałam. – Czasem warto się pośmiać, nawet jak się ma kwaśny dzień.

Spojrzała na mnie, apotem mruknęła:

– Może masz rację.

Czułam niedosyt

W niedzielę teściowa szykowała się do wyjazdu. Walizka stała w korytarzu, mój mąż pomagał jej z zamkiem, a ja – zaskakująco – poczułam coś na kształt… żalu? Może lekkiego niedosytu. Przy całej tej jej kwaśności, złośliwościach i spojrzeniach pełnych niemej krytyki – była w tym jakaś konsekwencja. Może nawet… urok?

– Ten twój krem z brokułów... – powiedziała, zakładając płaszcz – nie był taki zły. Zjadłam całą miseczkę.

– Dziękuję – uśmiechnęłam się, jakby właśnie wręczono mi medal za odwagę.

– I te firanki. Może i nie w moim stylu, ale przy dzieciach przynajmniej nie widać każdej plamki.

To był jej sposób na komplement. Naprawdę się postarała. A ja? Poczułam coś, co można nazwać dumą. Przetrwałam tydzień z kobietą, której mina odstraszała ptaki z balkonu i nie zwariowałam. Czy ją lubię? Nie wiem. Ale zaczynam rozumieć. Może jesteśmy bardziej do siebie podobne, niż bym chciała. Tylko ja piję kawę, a ona zbożówkę. I tak sobie myślę – następnym razem może sama zaproszę ją na obiad.

Urszula, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama