Reklama

Niektóre spotkania rodzinne kończą się ciastem i herbatą, inne – lekkim bólem głowy. To było jedno z tych, po których długo nie mogłam zasnąć. Niby nic wielkiego się nie wydarzyło. Zwykła wizyta, rozmowy przy stole, kilka uwag rzuconych od niechcenia. A jednak coś we mnie pękło – może drobna rysa, ale wystarczająco głęboka, by nie dało się już tego zignorować. Nie planowałam żadnej konfrontacji, nie miałam przygotowanych mów ani scenariuszy. Właściwie to chciałam tylko przeżyć ten dzień z uśmiechem. Jednak są takie chwile, kiedy człowiek dochodzi do granicy i choćby bardzo chciał, nie potrafi już udawać, że wszystko jest w porządku. To była właśnie taka chwila.

Reklama

Z trudem powstrzymałam grymas

– Kochanie! – zawołała teściowa już od progu, gdy tylko weszłam do kuchni. – Patrz, co ci przywiozłam ze wsi! Prawdziwe rarytasy!

Z trudem powstrzymałam grymas. W dłoniach trzymała wiklinowy koszyk, jakby właśnie wyszła z targu. Uśmiechnęłam się uprzejmie, choć miałam złe przeczucia.

– O, to miłe. Co tam masz?

– Pomidory! Takich nie kupisz w żadnym sklepie. Prosto z ogródka mojej kuzynki. Naturalne, bez żadnych chemii – podkreśliła, wręczając mi koszyk.

Spojrzałam do środka i… no cóż. Kilka pomidorów miało wyraźne ślady pleśni, jeden nawet zaczynał się rozkładać.

– Och… dziękuję… – wydusiłam. – Wyglądają… bardzo swojsko.

– No pewnie! – zaśmiała się. – U nas się nic nie marnuje. A jak coś trochę przywiędło, to się odkrawa i resztę się zjada. Ty to jeszcze młoda, to nie wiesz.

– Racja, chyba jeszcze nie dorosłam do takiej kuchni – próbowałam obrócić to w żart.

– Jeszcze się nauczysz – rzuciła z uśmiechem, po czym zaczęła grzebać w swojej torebce. – Ale mam jeszcze coś lepszego!

Lepszego niż pomidory? – uniosłam brwi.

– No ba! – wyciągnęła książkę z błyszczącą okładką. – To ci się przyda. Wychowałaś się w innych czasach, ale ta książka ci powie, jak utrzymać porządek w małżeństwie. Sama przeczytałam dwa razy.

Zaniemówiłam. Zerknęłam na tytuł i już wiedziałam, że to nie będzie zwykłe rodzinne spotkanie.

Byłam zażenowana

Wróciłam do domu z książką i pomidorami pod pachą. Maciek siedział w salonie przed telewizorem z pilotem w dłoni.

– Wróciłaś! Co mama dała ci tym razem? – zapytał bez odrywania wzroku od ekranu.

Pomidory i poradnik małżeński – rzuciłam, stawiając koszyk na stole.

– Co? – teraz już na mnie spojrzał. – Żartujesz?

– Chciałabym. Oto twoja mama w całej okazałości – powiedziałam, podnosząc książkę i pokazując mu okładkę.

Maciek parsknął śmiechem.

– No cóż… może chciała dobrze?

– A może uważa, że sobie nie radzę? – usiadłam na krześle i westchnęłam. – Najpierw spleśniałe pomidory, potem to. Naprawdę mam dość jej „życzliwości”.

– Ej, no… nie bierz tego tak do siebie – powiedział, podchodząc i kładąc mi dłoń na ramieniu. – Wiesz, jaka ona jest. Wszystko wie najlepiej. Ale przecież to nic nie znaczy.

– To się powtarza, a ty jej nie powiesz ani słowa.

– Bo to nie ma sensu. Ona i tak będzie robić swoje – wzruszył ramionami.

– No właśnie. A ja mam tylko udawać, że wszystko jest w porządku?

Milczał. Wiedziałam, że tej rozmowy nie dokończymy. Spojrzałam jeszcze raz na książkę. Może powinnam ją jednak przeczytać skoro i tak już ją mam.

Wkurzyłam się na nią

Następnego dnia, kiedy Maciek poszedł do pracy, usiadłam z kubkiem kawy i książką, którą podarowała mi teściowa. Już na pierwszej stronie autorka radziła, żeby „nie oczekiwać zbyt wiele od mężczyzny”. Serio?

– Super – mruknęłam sama do siebie. – Czyli mój mąż to pies.

Zamknęłam książkę. Wystarczyło na jeden dzień. Wieczorem, przy kolacji, nie wytrzymałam.

– Czy twoja mama naprawdę uważa, że jestem jakąś histeryczką, która nie umie się dogadać z mężem?

Maciek spojrzał znad talerza.

– Co znowu?

– Czytałam tę książkę. Wiesz, co tam jest? Że kobieta powinna siedzieć cicho, uśmiechać się i gotować rosół, nawet jeśli ma ochotę wrzeszczeć.

– No ale przecież ty nie siedzisz cicho – zażartował.

I to cię śmieszy? – spojrzałam na niego ostro.

– Przecież nie ja ci to dałem. Wiem, że moja matka ma… specyficzne poglądy. Czemu się tak tym przejmujesz?

Bo mam dość udawania. Ona mnie nie traktuje serio. Wszystko pod płaszczykiem „dobrych rad”.

Więc powiedz jej to – rzucił.

Zamilkłam. Bo tak naprawdę… nigdy jej nic nie powiedziałam.

Powiedziałam, co myślę

W sobotę pojechaliśmy do teściów na obiad. W aucie czułam, jak narasta mi gula w gardle. Serce waliło mi szybciej niż zazwyczaj, a dłonie miałam zimne. Maciek coś opowiadał o korkach, ale nie słuchałam. Wiedziałam, że muszę w końcu powiedzieć, co myślę. Kiedy weszliśmy, teściowa jak zwykle rzuciła się do uścisków i zaczęła opowiadać o nowym przepisie na schabowego, który „na pewno mi się przyda”.

– Mamo – przerwałam jej, zanim zdążyła wejść na wyższe obroty. – Możemy porozmawiać chwilę na osobności?

Z uśmiechem skinęła głową. Weszłyśmy do jej małej kuchni, pachnącej cebulą i koperkiem.

– Coś się stało, dziecko? – zapytała, opierając się o blat.

– Tak. Chciałam porozmawiać o… o tej książce, którą mi dałaś – zaczęłam, próbując mówić spokojnie. – Wiem, że miałaś dobre intencje. Ale poczułam się… niezbyt miło.

– Ja tylko chciałam pomóc! Przecież te rady nie są dla każdego, ale mogą otworzyć oczy.

Nie chcę, żebyś myślała, że sobie nie radzę. Albo, że muszę się zmienić, żeby zadowolić Maćka.

Zmrużyła oczy.

Czy Maciek coś mówił?

– Nie. Sama do tego doszłam. Ale proszę, nie dawaj mi już książek o tym, jaką powinnam być żoną. Wystarczy, że jestem sobą.

Nie odpowiedziała od razu. W końcu westchnęła i skinęła głową.

– Dobrze. Skoro tak chcesz.

Spojrzałam na nią uważniej

Po tej rozmowie atmosfera przy obiedzie była... dziwna. Nie napięta, ale taka, jakby wszyscy czuli, że coś się wydarzyło. Teściowa uśmiechała się nieco sztywno, Maciek patrzył na mnie z ukosa, a teść jadł w milczeniu, jakby miał nadzieję, że nikt go nie wciągnie w żadne emocjonalne rozgrywki.

– Jak wyszły ziemniaczki? Dobre? – zapytała teściowa, podając mi półmisek.

– Tak, dziękuję. Bardzo – odpowiedziałam i naprawdę to myślałam.

Przez chwilę jadłyśmy w milczeniu. A potem, nagle, jakby nigdy nic, powiedziała:

– Wiesz, może masz rację. Czasy się zmieniły. Nie zawsze radziłam sobie z moją teściową, chociaż wtedy nikt nie rozmawiał o emocjach. Wszystko się trzymało w sobie.

Zaskoczyła mnie tym. Spojrzałam na nią uważniej.

To musiało być trudne.

– Było. Dlatego może za bardzo chcę wszystko kontrolować. Zwłaszcza jeśli chodzi o Maćka. On zawsze był taki... cichy. Bałam się, że w życiu się pogubi. Ale widzę, że dobrze mu z tobą.

– Cieszę się, że to mówisz – uśmiechnęłam się. – Naprawdę.

Po obiedzie, kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, podeszła do mnie jeszcze raz, tym razem już sama.

– Słuchaj... tamta książka... możesz ją wyrzucić. Albo oddać do biblioteki. Ja już swoje przeczytałam.

– Dzięki. Ale może ją jednak zachowam. Na pamiątkę. Dla wnuków – zażartowałam.

Zaśmiała się krótko.

Ty to masz język.

To był początek czegoś nowego między nami.

Doceniłam to, co mam

Książka ostatecznie trafiła na najwyższą półkę w salonie, gdzie nikt nie sięga. Zostawiłam ją tam, nie dlatego, że chciałam kiedyś do niej wrócić, ale jako przypomnienie, że czasem warto powiedzieć, co się naprawdę czuje – nawet jeśli komuś może się to nie spodobać. Maciek zauważył ją kilka dni później.

– Myślałem, że ją wyrzucisz – rzucił, siadając obok mnie na kanapie.

– Miałam taki plan. Ale potem pomyślałam, że może mi jeszcze posłuży.

– Jak?

– Jako przestroga. Albo jako dowód, że nawet z twoją mamą można się dogadać. Wiesz, jak się człowiek naprawdę postara.

– Albo jak się uprze – uśmiechnął się.

– Tak, może raczej to – zaśmiałam się cicho.

Nie wszystko się zmieniło. Teściowa wciąż czasem rzuca „dobre rady” przy niedzielnym obiedzie, ale nauczyłam się odpowiadać spokojnie albo po prostu się uśmiechnąć i zmienić temat. Nie udaję już, że wszystko mi pasuje. Ale też nie muszę walczyć o każdy szczegół. Ona też się trochę zmieniła. Mniej ocenia, więcej słucha.

– A tak w ogóle – dodałam, opierając głowę o ramię Maćka – masz szczęście, że nie musisz czytać poradników o kobietach.

– Mam już jeden poradnik – odpowiedział. – Ty jesteś jego autorką.

Pokręciłam głową z uśmiechem. I dobrze. Bo właśnie tak miało być.

Iwona, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama