Reklama

Jeszcze niedawno myślałam, że rodzina to nasza największa siła. Że jak się wszystko wali, to zawsze można liczyć na bliskich – zwłaszcza tych, których kiedyś samemu się ratowało. Może byłam naiwna. Zbyt długo wierzyłam, że wzajemność to coś więcej niż pusty slogan. Dziś już wiem: niektórzy ludzie, gdy tylko wyjdą z dołka, zadepczą tych, którzy pomogli im z niego wyjść.

Reklama

Każda złotówka się liczy. Przedszkole, pieluchy, rachunki, jedzenie – codzienność z małym dzieckiem to nie romantyczny obrazek z reklam, tylko pasmo decyzji: czy kupić mleko w promocji, czy może jednak tańszą kaszkę. Marek pracuje, ja dorabiam na zleceniach. Żyjemy skromnie, ale nigdy nie narzekałam. Tylko czasem, wieczorami, ściska mnie w gardle, gdy widzę, jak inni mają łatwiej. Pamiętam, jak kilka lat temu wszyscy jeździliśmy mojej teściowej z zakupami, z lekami, raz nawet Marek zawiózł ją do szpitala o trzeciej nad ranem. Pomagaliśmy jej, bo była w trudnej sytuacji. Sama, po rozwodzie, z długami i ledwo zipiącym kontem. Wtedy nie myślałam o tym, jak o poświęceniu. To było naturalne.

Aż przyszedł ten dzień. Teściowa odziedziczyła po bracie wszystko – dom, papiery wartościowe, gotówkę. Nagle, z kobiety liczącej drobniaki na rachunek za prąd, stała się damą w beżowym płaszczu z najnowszej kolekcji. Inwestuje, doradza innym, jeździ na rejsy i kupuje sobie białe audi. Zmieniła się nie tylko jej sytuacja materialna. Przestała do nas dzwonić. Nie pytała, czy Ola wyrosła z butów, które jej kiedyś kupiła. Stała się wyniosła, oschła, chłodna. Jakbyśmy byli dla niej obciążeniem, wspomnieniem z czasów, które chce wymazać. Czasem zastanawiam się, co ją tak naprawdę zmieniło. Pieniądze? Czy może prawda o tym, kim zawsze była?

Udawałam, że nie słyszę

– Znowu podnieśli czesne – westchnęłam, zerkając na maila z przedszkola Oli.

– Ile teraz? – zapytał Marek, nie podnosząc wzroku znad rachunku za prąd.

– Trzysta czterdzieści więcej miesięcznie. Do tego jedzenie. W sumie prawie pięćset.

Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Marek przetarł twarz dłońmi, odchylił się na krześle i spojrzał na mnie bezradnie.

– Może zapytam mamę...?

Zamarłam z łyżką w ręku. Ola jadła obiad, ja dopijałam chłodną herbatę. Udawałam, że nie słyszę.

– Nie możemy ciągnąć tego sami. Wiesz dobrze, że się nie wyrabiamy. A ona... teraz może.

– Tak, może. Ale czy chce?

Jest moją matką. Może chociaż spróbujmy.

Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się tej rozmowy. Bałam się, że znowu poczuję się jak ktoś, kto czegoś żąda, choć nie powinien. Jak uboga krewna przy drzwiach pałacu. Zadzwoniliśmy do niej następnego dnia. Zgodziła się spotkać w kawiarni niedaleko jej nowego mieszkania. Była już tam, gdy przyszliśmy. Siedziała wyprostowana przy oknie, z filiżanką kawy i elegancką torebką na kolanach. Wyglądała tak, jakby ten lokal był jej drugim domem.

– Cześć, mamo – Marek pocałował ją w policzek, ja tylko skinęłam głową.

– Cześć, kochanie – odparła chłodno.

Usiedliśmy. Ola zajęła się kredkami, ja spojrzałam na Marka. Skinął mi niemal niewidocznie. Westchnęłam.

– Jest taka sprawa. Czesne Oli... wzrosło. Mamy trochę trudności. Chcieliśmy zapytać, czy mogłabyś...

– Rozumiem was, naprawdę... – przerwała mi, z uśmiechem, który nie sięgał jej oczu – Ale nie chcę, żebyście się ode mnie uzależnili. To dla waszego dobra.

Zamarłam. Poczułam, że mi gorąco.

– To... znaczy, że nie możesz?

Mogę, ale nie chcę. Bo jeśli teraz pomogę, jutro przyjdziecie po więcej. A przecież jesteście dorośli. Musicie sobie radzić.

– Pomagaliśmy ci – powiedziałam cicho.

– Ale wy nie potrzebujecie pomocy. Chcecie żyć ponad stan – rzuciła tonem, który miał zakończyć rozmowę.

Wyszliśmy.

Próbowałam się nie rozpłakać

Kinga przyniosła kawę w dwóch dużych kubkach i usiadła naprzeciwko mnie na ławce w parku. Był chłodny dzień, taki z tych, co sprawiają, że ręce same chowają się w rękawy. Nie miałyśmy ochoty siedzieć w dusznej kawiarni. Potrzebowałyśmy powietrza i przestrzeni, żeby powiedzieć to, co od dawna wisiało w powietrzu. W gardle czułam kluchę.

– Ponoć „żyjemy ponad stan”, jak to określiła teściowa. Bo chcemy, żeby Ola chodziła do przedszkola.

– Ona zapomniała, kto ją woził na kontrole do szpitala, kto ją wspierał, kiedy komornik zajął jej konto – głos Kingi drżał. – Zapomniała, że Marek raz prawie pobił się z jej sąsiadem, bo ten nie chciał jej oddać pieniędzy za sprzedane meble.

– A teraz? Torebka za dwa tysiące, paznokcie zrobione, nowy telefon – wyliczałam, choć nawet nie chciałam tego wiedzieć.

Próbowałam się nie rozpłakać.

– Wiesz, co jest najgorsze? Nie to, że nie daje. Tylko że udaje, że nas nie zna. Jakbyśmy były dla niej jakimiś nachalnymi ciotkami z drugiego końca rodziny.

– Albo petentkami w urzędzie.

– Zmieniła się – powiedziała Kinga. – I nie wiem, czy jeszcze kiedyś będzie taka jak dawniej.

Nie odpowiedziałam. Bo wiedziałam, że nie będzie.

Zrobiło mi się duszno

Poszłam do teściowej, bo Marek zapomniał dokumentów, a ona nalegała, żeby odebrać je jeszcze dziś. Weszłam bez dzwonienia, drzwi były lekko uchylone, jakby mnie oczekiwała. W środku panowała cisza, tylko z głębi mieszkania dobiegały urywki rozmowy. Nie chciałam podsłuchiwać, ale zatrzymałam się w korytarzu, gdy usłyszałam głosy.

– Ale może powinniśmy im powiedzieć?

– Po co? – odpowiedziała teściowa z wyraźnym zniecierpliwieniem. – Nie muszą wiedzieć wszystkiego. Jeszcze pomyślą, że coś im się należy.

– Ale to przecież rodzina – powiedział męski głos.

– I właśnie dlatego lepiej, żeby nic nie wiedzieli. Testament jest jasny. I to powinno wystarczyć.

Zamarłam. Testament. Słowo, które rezonowało w mojej głowie jak echo. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do salonu.

– O czym nie musimy wiedzieć? – zapytałam spokojnie, choć wewnątrz wszystko we mnie krzyczało.

Zamilkli. Marek odwrócił się do mnie powoli, a teściowa tylko uniosła brwi.

Nie powinnaś tego słyszeć – powiedziała chłodno.

– Ale usłyszałam. I chcę wiedzieć. Co z tym testamentem?

To nie twój interes. To są moje sprawy. Moje pieniądze. Moje decyzje.

– Uważasz, że nie mamy prawa wiedzieć, co planujesz?

– Oczywiście, że nie macie.

Zrobiło mi się duszno. Patrzyłam na nią i nie poznawałam tej kobiety.

– Pomogliśmy ci, kiedy miałaś długi. Kiedy nie miałaś co jeść. Kiedy bałaś się odebrać telefon od banku. Nie chcieliśmy nic w zamian. Ale teraz... teraz już nawet nie udajesz, że ci zależy.

– Bo nie chcę waszej wdzięczności ani waszych pretensji. To moje. Mam prawo. Wasze potrzeby to nie moja odpowiedzialność.

– Rozumiem – powiedziałam cicho. – Już wszystko rozumiem.

Wyszłam bez słowa. I pierwszy raz od dawna nie chciało mi się wracać do domu.

Serce mi pękło

Wieczorem opowiedziałam Markowi o rozmowie z teściową. Siedzieliśmy w ciszy, każde zatopione we własnych myślach. Ola bawiła się puzzlami, co chwilę zerkając na nas, jakby coś przeczuwała.

Czemu babcia już nie przychodzi? – zapytała nagle.

Zastygłam. Marek spojrzał na mnie, jakby prosząc, żebym to ja odpowiedziała.

– Czasem dorośli się oddalają. Zapominają, jak być rodziną – powiedziałam powoli. – To nie twoja wina, kochanie.

Córka spojrzała na mnie poważnie.

Nie chcę, żeby babcia była moją babcią, skoro nie chce mnie.

Zrobiło mi się ciężko. Wzięłam ją na kolana, przytuliłam mocno. Nic nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam, co. Tylko jedno było pewne – nie chciałam, żeby moje dziecko dorastało w świecie, gdzie miłość trzeba udowadniać majątkiem.

Roksana, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama