Reklama

Nie wiem, czy ktokolwiek w naszej rodzinie kiedykolwiek pomyślałby, że Elżbieta zrobi coś takiego. Była ostoją wszystkiego – opoką mojej żony, Magdy, babcią na każde zawołanie, organizatorką świąt, mistrzynią rosołu i niezłomną strażniczką rodzinnych tradycji. Była zawsze. Aż nagle oznajmiła, że wyjeżdża do Hiszpanii. Na stałe.

Reklama

Początek tego absurdu miał miejsce w zupełnie zwyczajny sposób – przy niedzielnym obiedzie. Dzieci jeszcze kłóciły się o ostatniego klopsa, Marek, brat Magdy, przechwalał się nową inwestycją, a ja czekałem, aż teściowa jak zwykle zacznie narzekać na polityków lub sąsiadkę spod piątki. Ale tym razem było inaczej.

– Kochani – powiedziała, odkładając widelec. – Muszę wam coś powiedzieć. Sprzedałam mieszkanie i przeprowadzam się do Hiszpanii.

Zapadła cisza tak głucha, że nawet bulgoczący jeszcze w garnku rosół wydawał się słyszalny. Spojrzałem na Magdę, ona na mnie. Marek uniósł brwi.

– Żartujesz, prawda? – wydusiła Magda.

Ale po twarzy Elżbiety widać było, że nie.

Wręcz przeciwnie. Nigdy nie byłam bardziej poważna.

Świat nam się zawalił

Magda trzymała łyżkę w połowie drogi do ust. Olek i Zosia przestali się przepychać o ostatniego klopsa. Nawet Marek, który zazwyczaj więcej mówił, niż słuchał, wyglądał na zbitego z tropu.

– Mamo – Magda odchrząknęła, jakby chciała się upewnić, że dobrze usłyszała – Hiszpania? Na stałe?

Teściowa skinęła głową, spokojna, jakby właśnie oznajmiła, że zamawia sobie prenumeratę „Twojego Stylu”, a nie że porzuca wszystko i leci na drugi koniec Europy.

– Tak. Do Malagi. Mieszkanie już sprzedane, bilet kupiony. Wylatuję za trzy tygodnie.

Marek prychnął.

– A co z nami? – zapytał, odkładając sztućce. – Przez całe życie byłaś przy nas, przy wnukach… I nagle po prostu się pakujesz i wyjeżdżasz?

Elżbieta spojrzała na niego z uśmiechem, który znałem aż za dobrze. To był ten wyraz twarzy, który przybierała, gdy wiedziała, że ma rację i żadna siła na świecie jej nie przekona, że jest inaczej.

– Wychowałam was. Macie swoje życie, swoje rodziny, swoje obowiązki. Ja też chcę mieć coś swojego.

Magda pokręciła głową.

– Ale dlaczego teraz? Skąd to w ogóle przyszło ci do głowy?

Elżbieta upiła łyk wina i rozsiadła się wygodniej, jakby czekała na to pytanie.

– Bo pierwszy raz od lat mogę. Bo mam dość zim, kolejek u lekarzy, marudnych sąsiadek. Bo zawsze chciałam spróbować życia na własnych zasadach.

Spojrzałem na Magdę, ale ona unikała mojego wzroku. Wiedziałem, że w środku cała się gotuje. Ja sam byłem rozdarty. Z jednej strony – jej matka miała prawo żyć, jak chciała. Z drugiej – przecież wszyscy zawsze mogliśmy na nią liczyć. Ja sam nie raz dziękowałem losowi, że dzieciaki mają babcię, która chętnie się nimi zajmie, kiedy trzeba.

– To egoistyczne, mamo – powiedział Marek, uderzając dłonią w stół.

Elżbieta westchnęła.

– Synu, gdybym była egoistką, zrobiłabym to dwadzieścia lat temu.

Zapadła cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Miałem wrażenie, że świat, do którego byłem przyzwyczajony, właśnie wali się w posadach. A teściowa tylko się uśmiechała, jakby właśnie wygrała los na loterii.

Nie wiedzieliśmy, jak dalej żyć

Magda krzątała się po kuchni, nerwowo szorując talerze, choć zmywarka stała tuż obok. Znałem ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie chodziło o czystość naczyń, tylko o to, że nie umiała sobie poradzić z emocjami.

– Mieliśmy plany, Kamil – powiedziała nagle, odstawiając talerz na suszarkę z takim impetem, że aż się zachwiał. – Myślałam, że jak dzieci podrosną, to będziemy je zostawiać u babci na weekendy, że będzie nam pomagać, że... że po prostu będzie.

Westchnąłem.

– Ja też nie rozumiem, czemu akurat teraz. Ale Magda, ona całe życie była dla was, dla wnuków, dla wszystkich. Może po prostu chce w końcu coś zrobić dla siebie?

Spojrzała na mnie, a jej oczy zaszkliły się lekko.

– A my? My się nie liczymy?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, do kuchni wpadł Marek, cały wściekły.

– Wiecie, co jest najgorsze? – zaczął, siadając ciężko na krześle. – Ona to wszystko sobie zaplanowała. Bez konsultacji, bez ostrzeżenia. Sprzedała mieszkanie, kupiła bilet… Po prostu postanowiła, że się od nas odcina.

Magda zacisnęła usta, a ja tylko pokręciłem głową. Może teściowa rzeczywiście była egoistką? A może po prostu miała dość bycia tylko „babcią” i „mamą”?

Tylko co teraz? Jak mieliśmy pogodzić się z tym, że nagle nasza rodzinna ostoja znika z dnia na dzień? A może wcale nie chodziło o nas, tylko o to, że baliśmy się życia bez niej?

Nic już nie będzie jak dawniej

Elżbieta siedziała na kanapie, popijając herbatę, kiedy do salonu wbiegła Zosia.

– Babciu, to prawda, że już nigdy nie przyjdziesz na moje urodziny? – jej mała buzia była ściągnięta w smutną podkówkę.

Elżbieta uśmiechnęła się, ale ja widziałem, jak jej dłoń mocniej zacisnęła się na filiżance.

– Kochanie, oczywiście, że przyjadę! Możecie mnie odwiedzać, a ja będę przylatywać. Hiszpania to nie koniec świata.

Olek, który do tej pory stał w milczeniu, skrzyżował ręce na piersi.

– To nie będzie to samo.

Zapadła cisza. Magda patrzyła na matkę z bólem, Marek wpatrywał się w okno, a ja… ja tylko czekałem, co powie Elżbieta.

– Wiem – powiedziała w końcu cicho. – Ale ja też mam tylko jedno życie.

Zosia podeszła bliżej i przytuliła się do niej.

– Nie chcę, żebyś wyjeżdżała…

Elżbieta delikatnie pogłaskała ją po głowie.

– Ale chcesz, żebym była szczęśliwa, prawda?

Zosia pokiwała głową, a ja zdałem sobie sprawę, że dzieci wyraziły to, czego my nie potrafiliśmy powiedzieć głośno. Jeśli wyjedzie, nic już nie będzie takie jak dawniej.

To się naprawdę działo

Magda usiadła przy stole i wbiła wzrok w walizkę stojącą przy drzwiach. Była otwarta, w połowie spakowana – sterta letnich ubrań, książki w miękkich okładkach, mała kosmetyczka.

– Naprawdę to robisz – powiedziała cicho, jakby wciąż nie mogła uwierzyć.

Elżbieta wzruszyła ramionami.

– Wszystko już dopięte na ostatni guzik. Wynajęłam mieszkanie. Zamknęłam sprawy w banku.

Marek oparł się o framugę drzwi i prychnął.

– Przyznaj się. Po prostu się od nas odcinasz!

Elżbieta spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

– Nie odcinam się, Marek. Po prostu zaczynam nowy rozdział.

Magda przełknęła ślinę.

– Mamo… a co jeśli ci się tam nie spodoba? Jeśli zachorujesz? Jeśli...

Elżbieta podeszła do niej i ujęła jej dłonie.

– Poradzę sobie. Nie bój się o mnie.

Patrzyłem na to wszystko, czując narastający bunt. Przez lata byliśmy rodziną, a teraz mieliśmy się przestawić na jakiś nowy układ, w którym Elżbieta była tylko „na telefon”.

Spojrzałem na walizkę. To naprawdę się działo. I nie mogliśmy zrobić nic, żeby ją zatrzymać.

Coś się skończyło

Lotnisko było pełne ludzi, ale dla nas świat jakby zwolnił. Staliśmy obok siebie w ciszy – ja, Magda, Marek i dzieci. Tylko Zosia szlochała cicho, trzymając babcię za rękę.

Elżbieta była spokojna. Miała na sobie lekką kurtkę, a obok stała jej walizka. Wyglądała, jakby czekała na zwykły weekendowy wypad, a nie na początek nowego życia.

– Będę dzwonić – powiedziała miękko, patrząc na Magdę. – I przylatywać, kiedy tylko się da.

Magda skinęła głową, ale nie odpowiedziała. Wiedziałem, że w środku krzyczy, ale nie chciała zrobić sceny.

– Powiedz chociaż, że będziesz za nami tęsknić – rzucił Marek z przekąsem.

Elżbieta westchnęła i spojrzała mu prosto w oczy.

– Marek, nie wyjeżdżam, bo was nie kocham. Wyjeżdżam, bo chcę jeszcze trochę pożyć.

Głos z głośników wezwał pasażerów jej lotu do odprawy.

– No dobrze – powiedziała, ściskając nas kolejno. – Czas na mnie.

Magda zacisnęła usta, Olek odwrócił wzrok, a Zosia przytuliła się do niej po raz ostatni. Patrzyliśmy, jak odchodzi, jak znika za bramkami.

A potem zostaliśmy sami. Po raz pierwszy poczułem, że coś naprawdę się skończyło.

Uczyliśmy się nowego życia

Po wyjeździe teściowej wszystko się zmieniło, choć nikt z nas nie chciał tego przyznać. Dzieci dopytywały o nią coraz rzadziej, Magda była cicha, jakby czekała, że matka w każdej chwili zadzwoni i powie, że to był tylko żart. Marek udawał, że ma to gdzieś, ale widziałem, jak przegląda jej stare wiadomości.

Dzwoniła. Wysyłała zdjęcia – uśmiechnięta na tle palm, z kieliszkiem wina, w otoczeniu nowych znajomych. Pisała, że jest szczęśliwa. Że nigdy nie czuła się bardziej wolna.

A my? My też uczyliśmy się nowego życia. Takiego, w którym babcia nie wpada już na niedzielny rosół. W którym nie ma kto podrzucić dzieci do szkoły w ostatniej chwili. W którym musimy radzić sobie sami.

Czasem łapałem się na tym, że zazdroszczę jej tej odwagi. Bo chociaż zostawiła wszystko, co znała, to przynajmniej wiedziała, czego chce.

Reklama

Kamil, 41 lat

Reklama
Reklama
Reklama