„Teściowa wyśmiała moje pierogi ze śliwką, a sama zrobiła twarde jak zelówka. Zrozumiałam, że nie chodzi jej o jedzenie”
„Na początku myślałam, że to naturalne – że starsi mają swoje tradycje, swoje miejsce, swoje potrawy. Ale kiedy próbowałam dołożyć coś od siebie, to... jakby to powiedzieć – od razu czułam się jak intruz. Przynosiłam sernik – był za słodki. Proponowałam karpia w migdałach – słyszałam, że »ryby się nie profanuje«. A pierogi? Jadwiga tylko raz je spróbowała. I już nigdy więcej nie chciała”.

- Redakcja
Zawsze kochałam święta. Od kiedy urodziła się Hania, jeszcze bardziej chciałam, by ten czas był dla nas wyjątkowy. Ciepły, rodzinny. Tylko że z roku na rok czułam, że coraz bardziej jesteśmy tylko gośćmi przy cudzym stole. Bo Wigilia to zawsze u Jadwigi. Mojej teściowej.
W tym roku postanowiłam, że się nie poddam. Przygotowałam pierogi z grzybami i śliwką – coś, co pamiętam z dzieciństwa. Coś, co kocha Hania. Farsz doprawiałam z zamkniętymi oczami, z czułością. I tak bardzo liczyłam, że tym razem teściowa choć spróbuje. Albo po prostu pozwoli mi wnieść coś swojego na ten wspólny stół.
Ale już od rana czułam to znajome napięcie. Michał tylko wzruszył ramionami, gdy znowu zaczęłam o świętach.
– Może w tym roku po prostu zrobimy coś razem, bez oceniania? – powiedziałam cicho, ubierając Hanię w nową sukienkę.
– Daj spokój, to tylko jeden dzień. Nie warto się stresować – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.
Kuchenne rewolucje
Weszłam do kuchni z miską farszu i czułam, że coś we mnie drży. Dłonie miałam chłodne, choć przecież było ciepło – piekarnik już chodził, w powietrzu unosił się zapach gotującego się barszczu. Hania siedziała przy stole z kolorowanką, ale od czasu do czasu zerkała na mnie z zaciekawieniem. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. Miało być dobrze.
Zaczęłam wałkować ciasto. Cieniutkie, sprężyste, takie, jakie zawsze lubiłam. Rozłożyłam kilka porcji farszu z grzybami i suszoną śliwką – moimi ulubionymi. Pierwsze pierogi lepiłam ostrożnie, z czułością. Włożyłam do nich wszystko, co umiałam. Może to naiwne, ale miałam nadzieję, że chociaż tym razem teściowa doceni.
Nie minęło jednak pięć minut, gdy weszła do kuchni.
– Co to tak pachnie? – spytała, zbliżając się do stołu. Popatrzyła na ciasto, na farsz, potem na mnie. – To nie są nasze pierogi.
– Chciałam spróbować czegoś innego – powiedziałam spokojnie. – Hania je uwielbia. Z grzybami i odrobiną śliwki. Bardzo świąteczne.
– To nie pierogi, tylko fanaberia – mruknęła. – Święta to nie czas na eksperymenty.
Wzięła do ręki wałek i odsunęła moją miskę na bok.
– Przepis ma być sprawdzony. Taki sam od czterdziestu lat – powiedziała i zaczęła sypać mąkę na stół. Bez miarki. Wszystko „na oko”. Wody dolała tyle, że ciasto wychodziło twarde, a jakiekolwiek przyprawy do farszu to był temat zamknięty. Gdy zaproponowałam, że może warto by spróbować, czy nie za mało soli, rzuciła bez cienia wahania:
– Nie będziemy podjadać. Gotowe, to gotowe.
Stałam chwilę w milczeniu, patrząc, jak zgniata ciasto z takim rozmachem, jakby chciała przy okazji zetrzeć z powierzchni ziemi wszystko, co inne. Podeszłam do zlewu, umyłam ręce, wróciłam do stolnicy.
– Po co zmieniać coś, co działa? – rzuciła.
– Chciałam tylko spróbować czegoś innego – powiedziałam cicho.
– A ja chcę, żebyśmy trzymali się tradycji. Mojej – odparła chłodno, nie patrząc na mnie.
Czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Miałam ochotę zabrać swoje pierogi, wyjść z kuchni, z tego domu, może w ogóle – wyjechać na drugi koniec miasta i zrobić własną Wigilię. Ale nie ruszyłam się. Michał w tym czasie gdzieś zniknął. Jak zwykle. Udawał, że nie słyszy, nie widzi. Tylko Hania co jakiś czas podnosiła wzrok znad swojej kolorowanki i posyłała mi spojrzenia, jakby mówiła: jestem tu, mamo. Stałam więc dalej przy tym stole, wśród mąki, ciasta i ciszy, która bolała bardziej niż słowa.
Wigilia przy stole
W salonie było cicho. Światło choinki migotało leniwie. Ustawiliśmy się do dzielenia opłatkiem, ale zabrakło słów. Każdy coś mruknął pod nosem, uścisk dłoni, lekkie przytulenie, czasem tylko suche „wesołych świąt”. Czułam, jak ciężar wcześniejszego dnia osiada między nami wszystkimi.
Jadwiga z dumą postawiła półmiski z pierogami. Takie, jak chciała. Twarde, równe, bez śliwek, bez udziwnień. Patrzyła na nie, jakby miały same za nią mówić. Michał siedział obok mnie, Hania po drugiej stronie. Szwagier z rodziną milczeli, jakby umówili się, że będą dziś tylko obecni.
Wzięłam jednego pieroga. Ciasto było grube, gumowate. Farsz bez wyrazu. Przełknęłam z trudem i spojrzałam na Hanię. Patrzyła na mnie z poważną miną. Pochyliła się i wyszeptała:
– Mamusiu, wolę te twoje pierogi. Tamte, z tym słodkim w środku.
Zrobiło mi się gorąco. Nie z zażenowania, raczej ze wzruszenia. Poczułam, jak oczy mi się szklą. Kiwnęłam tylko głową i pogłaskałam ją po rączce pod stołem. Nic więcej nie powiedziałam. Nie mogłam.
Jadwiga podniosła głos, przerywając tę niekomfortową ciszę:
– No i jak? Wszystko smakuje jak trzeba, prawda?
Unikając spojrzenia w jej stronę, odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem:
– Jak zawsze.
– Smaczne, mamo – dodał Michał, cicho, jakby mówił do siebie.
Później już tylko jedliśmy. Nikt się nie śmiał, nie opowiadał anegdotek, nie wspominał świąt z dzieciństwa. Nawet dzieci siedziały wyjątkowo grzecznie, jakby i one wiedziały, że coś jest nie tak. Usłyszałam zegar tykający w przedpokoju, ktoś odchrząknął, ktoś nalał sobie kompotu. Sztućce uderzały o talerze z irytującą rytmicznością.
Nie jadłam więcej. Siedziałam i patrzyłam, jak cudze święta odbywają się beze mnie. Jak jestem tylko ciałem przy tym stole, nie duchem. Jak moje pomysły, moje starania, moje święta – nie mają prawa istnieć. Ale słowa Hani trzymały mnie w pionie. Może tylko ona dostrzegła, że próbuję, że chciałam inaczej. Może kiedyś zrozumie więcej.
Nie chcę uczyć Hani, że ma siedzieć cicho
Gdy szwagier wyjechał, a teściowa położyła się do łóżka, zaczęliśmy sprzątnie po kolacji. Zmywałam naczynia powoli, dokładnie, jakbym w tym szumie wody mogła znaleźć chwilę wytchnienia. Michał stał obok i wycierał talerze, ale nawet nie spojrzał na mnie. Odkładał je do szafki z taką ciszą, jakby się obawiał, że każde słowo może coś rozsypać. Ale coś i tak pękło, tylko że we mnie.
– Widzisz, jak to wyglądało? – zaczęłam, nie podnosząc głosu. – Czujesz się dobrze z tym, że twoja mama traktuje mnie jak dziecko?
Nie odpowiedział od razu. Oparł się biodrem o blat, spuścił głowę.
– Natalia, ona zawsze była taka. To tylko jeden dzień w roku.
– Nie dla mnie – przerwałam. – Dla ciebie może to tylko jeden dzień, ale dla mnie to ciągłe udowadnianie, że nie mam prawa nic zrobić po swojemu. Ani w kuchni, ani w waszej rodzinie.
Popatrzył na mnie z jakimś rodzajem zmęczenia w oczach. Ale nie było tam zrozumienia. Tylko znów to jego ulubione: „nie róbmy z tego afery”.
– Przecież święta to nie miejsce na konflikty – mruknął.
– A gdzie? – odparłam. – Gdzie, Michał? Na ulicy? W kolejce po chleb? Bo w domu twojej mamy to nawet nie mogę przyprawić pierogów bez komentarza. Nie słyszysz tego? Nie widzisz, jak mnie traktuje?
– Po prostu chce, żeby było według jej widzimisię. Lubi mieć wszystko pod kontrolą – powiedział z westchnieniem.
– To niech sobie kontroluje, ale nie moim kosztem – rzuciłam ostrzej. – Ile razy jeszcze mam znosić te spojrzenia, poprawki, uwagi? A ty co? Stoisz z boku i patrzysz.
Nie miał odpowiedzi. Patrzył w bok, jakby tam, gdzieś przy oknie, znajdował się ratunek.
– Nie chcę, żeby Hania uczyła się, że trzeba siedzieć cicho, kiedy ktoś tobą pomiata – dodałam już spokojniej. – Widziała wszystko. A potem powiedziała, że woli moje pierogi. Tak po prostu.
– To święta, kotek. Nie czas na wojny – wymamrotał, jakby chciał tylko zakończyć rozmowę.
– Ale najwyraźniej dla twojej mamy święta to czas dominacji – powiedziałam, osuszając dłonie i zostawiając go samego przy zlewie.
Zamknęłam się w łazience na chwilę. Usiadłam na brzegu wanny, spojrzałam w lustro. Wiedziałam, że nic się nie zmieni. Michał nie stanie między mną a swoją matką. Nigdy tego nie zrobi. Zawsze będzie tym samym cichym chłopakiem, który wybiera spokój zamiast prawdy. Ale ja już nie byłam tą samą kobietą, co kiedyś. Zostało tylko pytanie, jak długo jeszcze będę w stanie to znosić.
Przestałam oczekiwać
Kiedy wróciliśmy do domu, Hania od razu pobiegła do swojego pokoju. Ja zostałam w kuchni. Zostałam z tym wszystkim, co się nie wydarzyło. Z każdą rzeczą, której nie powiedziałam na głos. Włożyłam ręce do kieszeni płaszcza i znalazłam tam chusteczkę, której nie użyłam podczas kolacji, chociaż miałam ochotę. Usiadłam przy stole.
Michał zamknął się w sypialni z telefonem. Nie zaglądał do mnie. Nie zapytał, jak się czuję. Było jak zawsze. Tylko że tym razem już nie czekałam, że zrobi coś inaczej. Przestałam oczekiwać. I to właśnie było najtrudniejsze.
Zaparzyłam sobie herbatę i spojrzałam na swój przepis na pierogi. Zastanawiałam się, czy w przyszłym roku znów pojadę na Wigilię do Jadwigi. Czy po raz kolejny zapakuję farsz na pierogi, który wróci ze mną nietknięty. Czy znowu zobaczę to spojrzenie Michała – puste, unikające. I wtedy poczułam coś, czego wcześniej nie dopuszczałam do siebie: nie chcę tam wracać.
Chodziło o prawo do bycia sobą. O to, żeby moja obecność miała znaczenie. Żebym nie musiała się wpasowywać w czyjś plan świąt, plan życia, plan roli, którą mi przypisano. Przypomniałam sobie, jak Hania szeptała do mnie przy stole. Jej słowa były jedynym prawdziwym prezentem, jaki tego wieczoru dostałam. I pomyślałam, że może właśnie dla niej warto. Może nie muszę wszystkiego zmieniać. Może wystarczy zacząć od siebie.
Tu nie musiałam niczego udowadniać
Układałam Hanię do snu, a ona leżała pod kołdrą, z policzkami jeszcze ciepłymi po kąpieli. Światełka z lampki rzucały delikatne cienie na ścianę. Siedziałam przy niej, głaszcząc ją po włosach. Było cicho, spokojnie. I wtedy spojrzała na mnie tym swoim uważnym wzrokiem.
– Mamusiu, twoje pierogi są najlepsze. Zrobisz mi takie jutro?
Poczułam, jak coś ściska mi gardło, ale uśmiechnęłam się.
– Zrobię ci ich całą górę, kochanie.
Przytuliła się do mnie, ufnie i bez pytania. Dla niej byłam ważna. Nie musiałam nic udowadniać, niczego tłumaczyć. Byłam po prostu mamą. Tą, która robi pierogi z tym słodkim w środku. Tą, przy której można się schować, zasnąć spokojnie.
Patrzyłam na jej zamknięte oczy i czułam, że choć w tej rodzinie jestem tylko dodatkiem, dla niej jestem centrum. I to mi wystarczało. Nie wiedziałam, co zrobię za rok. Nie miałam planu. Ale wiedziałam jedno – nie dam się już przycisnąć do rogu.
Może nie zmienię Jadwigi. Może nawet Michała nie zmienię. Ale mogę pokazać Hani, że warto być sobą. Nawet wtedy, gdy świat mówi, że nie pasujesz. Nawet przy stole, gdzie milknie się dla świętego spokoju. Wstałam od łóżka, zgasiłam lampkę i jeszcze przez chwilę stałam w progu. Pomyślałam, że czasami największą siłą jest nie to, co powiesz, ale to, że w końcu przestajesz się bać mówić.
Natalia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na 18-tkę kupiłem córce auto, bo nie chciałem być gorszy od innych ojców. Wolę jeść chleb z pasztetem niż się wstydzić”
- „Wiedziałam, że teściowa mnie nienawidzi, ale teraz przesadziła. W Wigilię powiedziała mi coś, co odebrało mi apetyt”
- „Matka wyrzekła się mnie, gdy byłam mała. Ojciec stawał na rzęsach, by ją zastąpić, ale doceniłam to dopiero po latach”