„Teściowa wytykała mi każdy brud. To, że ona daje się wykorzystywać za obrączkę, nie znaczy, że pójdę w jej ślady”
„Ale Halina nie tylko okna przyjechała mi myć. O, nie! Nie minęła godzina, a już wszystkie poduszki na kanapie były ułożone pod linijkę. Firanki – strzepnięte z kurzu. A ona krzątała się po kuchni w fartuchu, który przywiozła z domu. Zawsze go przywoziła – jakby mój był jakiś gorszy”.

- Redakcja
Wróciłam do domu kwadrans po siedemnastej, z torbą przewieszoną przez ramię i głową pełną spraw do załatwienia: jutro raport, dziś jeszcze faktury, potem zakupy, dzieci, pranie, kolacja. W windzie próbowałam wyrzucić z pamięci twarz szefowej, która trzeci raz mówiła, że „to i to trzeba jeszcze poprawić”. Nacisnęłam domofon i modliłam się, by dzieci jeszcze odrabiały lekcje, a nie kłóciły się o ładowarkę lub o inną tego typu bzdurę. Otworzyłam drzwi i od razu poczułam znajomy zapach – ten, który zawsze zwiastował jedno: ona tu jest.
– Witaj, Martusiu – powiedziała Halina To była ona, mama mojego męża. Stała w przedpokoju z walizką, jakby wracała z podróży życia. – Pomyślałam, że przyjadę wcześniej. Zobaczysz, jak to wszystko szybciej pójdzie, jak się dobrze zorganizujemy.
Zamarłam. Mój uśmiech, jeszcze niezdjęty po pożegnaniu z koleżanką z pracy, natychmiast zniknął.
– Tydzień przed świętami? – zapytałam, odkładając torbę. – A myślałam, że w tym roku nie będziemy się śpieszyć i zrobimy wszystko w moim tempie...
– No właśnie! – klasnęła w dłonie. – Jak się nie zacznie wcześniej, to później wszystko raz-dwa! – Po czym spojrzała w górę, na okna. – A okna to kiedy zamierzasz umyć?
Patrzyłam na nią, zmęczona i spięta już cała gdzieś w środku.
– Nie zdążę – powiedziałam chłodno. – Mam inne priorytety w tym roku.
Moje słowa zabrzmiały jak wymierzony precyzyjnie cios. Wiedziałam, co znaczą. Ona też. Nie chcę jej pomocy. Nie chcę jej mycia okien na hejnał. Nie chcę jej planowania. Nie chcę tej corocznej walki o kontrolę nad moim domem.
Teściowej nie chodziło tylko o okna
Ale Halina nie przyjechała tylko po to, by myć okna. O, nie! Nie minęła godzina od jej przyjazdu, a już wszystkie poduszki na kanapie były ułożone pod linijkę. Firanki – strzepnięte z kurzu. Blaty przetarte dwa razy, raz ściereczką na mokro, potem „dla pewności” suchą i wypolerowane na błysk. Żadna plamka nie uszła jej uwadze. A ona krzątała się po kuchni w fartuchu, który przywiozła z domu. Zawsze go przywoziła – jakby mój nie nadawał się nawet do wytarcia dłoni.
– Za moich czasów przed świętami to się szorowało wszystko – powiedziała głośno, tak żeby dotarło i do mnie, i do dzieci, które właśnie przemykały z pokoju do łazienki. – Od podłogi po sufit. Nawet parapety się wybielało!
Nie odpowiedziałam. Odłożyłam laptopa, wzięłam notes z listą zakupów i udawałam, że liczę ile kilogramów mąki potrzebuję na święta. W rzeczywistości czułam, jak skóra mi cierpnie od tej jej pomocy. Jakby ten dom, mój dom, znowu przestawał być mój.
Każdy jej ruch, każdy głośniejszy oddech mówił: „tak się powinno robić”. A ja? Ja miałam swój własny rytm, własne metody, które może i nie wyglądały jak z gazety dla gospodyń domowych z lat 50., ale działały. Nie muszę wszystkiego robić jak kobiety sto lat temu, sprowadzane do roli sprzątaczek i kucharek. Czasy się zmieniają. Kobiety pracują zawodowo. A do sprzątania, a zwłaszcza mycia okien to mogę sobie wynająć jakąś panią. Zarabiam, więc mnie stać. Tylko że teściowa miała to wszystko gdzieś.
– Oj, Marta, tu znowu masz jakieś zacieki na szybie. To pewnie po ostatnim deszczu – rzuciła mimochodem, jakby mówiła do ściany.
Zacisnęłam usta.
– Może. Ale deszcz pewnie za chwilę znowu będzie padał, więc nie wiem, czy się opłaca to ciągle polerować – odpowiedziałam z uśmiechem, który nie sięgał oczu.
Dzieci siedziały w pokoju cicho jak myszy. Zosia rysowała coś z przekrzywioną głową, a Janek patrzył na mnie spod byka – chyba wyczuwał, że między mną a babcią znowu napięcie. Dzieci zawsze widzą takie rzeczy.
Paweł siedział na kanapie, udając, że czyta wiadomości. Wiedziałam jednak, że uważnie słucha. Powinien coś powiedzieć moim zdaniem. Ale – jak zwykle – nie powiedział nic. Między mną a teściową Haliną trwał pojedynek. Nie na słowa. Na gesty. Każdy nasz ruch mówił więcej niż zwyczajna rozmowa.
Mój dom jest jak ruina?
Była już prawie dwudziesta druga. Dzieci zasnęły – w końcu. Zosia z książką przytuloną do klatki piersiowej, Janek z jedną nogą poza kołdrą i ulubionym misiem na twarzy. Zamknęłam cicho drzwi ich pokoju i z ulgą oparłam się o ścianę w korytarzu. Marzyłam tylko o kubku herbaty i ciszy. Zamiast tego, usłyszałam dziwne szuranie krzesłem. Weszłam do salonu i zdębiałam. Halina – w swojej kwiecistej podomce, tej samej od lat – stała na krześle przy oknie. Jedną ręką ledwo opierała się o ościeżnicę, drugą manewrowała ściereczką. Na dole stał płyn do mycia szyb. Oczywiście bez słowa. Bez pytania. Bez mojej zgody. Zaraz jeszcze spadnie, złamie nogę i będzie totalna katastrofa na same święta!
– Naprawdę musisz wszystko robić po swojemu? – zapytałam, nie próbując już ukrywać irytacji.
Nie spojrzała na mnie.
– Bo inaczej to nie byłoby zrobione wcale – odpowiedziała, ścierając zaciek z takim zacięciem, jakby właśnie wygładzała całe moje nieudane życie.
Podniosłam głos, zanim zdążyłam się powstrzymać:
– Ty nawet nie pytasz. Wchodzisz tutaj jak do siebie i robisz, co chcesz. Jakby to był twój dom, twoje okna, twoje dzieci!
– Bo jak patrzę na ten dom, to widzę jakąś zapomnianą ruinę po zimie! Kiedyś trzeba było zakasać rękawy, a nie wiecznie tylko „priorytety” i „projekty”.
– To nie jest ruina. To jest mój dom – powiedziałam, prawie szeptem, ale z taką siłą, że powietrze zgęstniało. – I nie potrzebuję twojej kontroli.
Halina zeszła z krzesła wolno, ale bez słowa. Otarła ręce o podomkę, wzięła szmatkę i butelkę, i po prostu wyszła z salonu. Drzwi zamknęły się cicho. A ja zostałam sama – z czystą szybą i wielką smugą... przykrości w sercu. Siedziałam w kuchni, stukając łyżeczką w pusty kubek po herbacie. Światło nad stołem było zbyt ostre, ale nie chciało mi się wstawać, by je przyciemnić. Wciąż słyszałam echo własnych słów: „To jest mój dom”. Gdybym mogła, nie powiedziałabym nic inaczej. Ale nie sądziłam, że te zdania będą mi tak ciążyć.
Ona chciała być potrzebna
Paweł wszedł po cichu. Przez chwilę tylko stał przy framudze, jakby sprawdzał, czy może tu usiąść.
– Chcesz herbaty? – zapytałam bez emocji.
– Usiądę – odpowiedział i zrobił to ostrożnie, jakby kuchenne krzesło mogło się obrazić. – Marta... mama nie wie, jak pomóc naczej, niż w ten sposób. Chce być pomocna. Ona zawsze działała. Nie mówiła. Podawała ojcu i przygotowywała wszystko dla ojca, dla mnie, gotowała, potem ja wyszedłem z domu, jego zabrakło i... została z rękami, które muszą coś robić, żeby nie czuć pustki.
Patrzyłam na niego, jakbym dopiero pierwszy raz go widziała.
– Chciała tu być potrzebna – dodał cicho. – Tak po swojemu. Ale przecież nie przyszła tu, żeby cię upokorzyć.
Spojrzałam na szybę. Na tę, którą tak dokładnie wytarła. Odbijały się w niej nasze sylwetki. On z pochyloną głową. Ja – z kubkiem w dłoni, jak tarczą.
Nie powiedziałam nic od razu. Bo coś się we mnie przestawiało. Emocje zmieniały kształt. Nie było już złości. To raczej coś pomiędzy żalem a współczuciem. Zastanawiałam się, kiedy ostatni raz spojrzałam na Halinę jak na człowieka. Nie jak na „teściową”, nie jak na kontrolującą wredną babę. Tylko jak na kobietę, która żyje sama w pustym domu i nie ma już komu układać poduszek.
Wstałam. Otworzyłam szafkę pod zlewem. Wyciągnęłam z powrotem płyn do szyb. Podałam Pawłowi kubek.
– Trzymaj. Dokończ moją herbatę.
On spojrzał zdziwiony.
– Idziesz...?
– Tak – odpowiedziałam. – Idę zrobić z nią te cholerne okna. Nie będę w tym roku nikogo wynajmować do tego. Zaoszczędzę.
Zrobiłyśmy to razem
Znalazłam ją w salonie. Siedziała na kanapie, wciąż w tej samej podomce, z rękami złożonymi na kolanach. Patrzyła w ciemność za oknem, jakby coś tam próbowało do niej przemówić. Nawet się nie odwróciła, kiedy weszłam.
– Zróbmy to razem – powiedziałam, podając jej płyn do szyb. – Będzie szybciej.
Spojrzała na mnie. Długo. W tym spojrzeniu było wszystko – zaskoczenie, ulga, może też nieśmiały opór. Ale w końcu sięgnęła po butelkę, wstała i powiedziała tylko:
– Ścierki są w małej szafce koło piekarnika.
Nie uśmiechnęłyśmy się do siebie. Nie było uścisku zgody, pojednania, katharsis jak w tragedii antycznej. Tylko wspólnyzsynchronisowany ruch rękąmi – ona z jednej strony okna, ja z drugiej. Milczenie między nami nie było już jednak murem, raczej przestrzenią do oddychania. Radio grało cicho w tle. Ktoś śpiewał o czasie, który się nie cofa. W pokoju dzieci panowała cisza – może czułuy, że coś się w domu właśnie zmieniło.
Po chwili Halina odezwała się, głosem delikatniejszym niż zwykle:
– Zawsze myślałam, że jak nie pomogę, to jestem nikim. Że jak nie poprawię, nie zrobię lepiej, to... nie ma mnie.
Oparłam się plecami o ścianę. Spojrzałam na nią.
– Można pomagać inaczej. Ale... to był mój błąd, że ci nie powiedziałam. Że milczałam i liczyłam, że się domyślisz.
Przez chwilę nie mówiłyśmy nic. Potem znowu zaczęłyśmy wycierać szyby. I wtedy zauważyłam – w odbiciu: dwie kobiety, różne, z innych światów. Ale obie próbujące na nowo znaleźć swoje miejsce w tym samym domu. I może – po raz pierwszy – nie przeszkadzałyśmy sobie nawzajem.
Wszystko wskoczyło na swoje miejsce
Ranek był cichy, jakby noc obmyła wszystko, co ciężkie. Światło wpadające przez okna – czyste jak nigdy – rozlewało się po kuchni jak mleko. Wstałam wcześniej niż zwykle, bez budzika. Może coś we mnie chciało, żeby ten dzień zaczął się inaczej. Halina już była na nogach. Siedziała przy stole, przeglądając jakiś stary zeszyt z przepisami. Widząc mnie, uniosła wzrok.
– Myślałam... – zaczęła niepewnie – że może zrobię dziś żurek. Ale... masz możena niego swój sposób? Jakiś ulubiony przepis?
Zatrzymałam się, zdziwiona. To pytanie – tak proste – miało w sobie coś wielkiego. Nie chodziło o zupę. Chodziło o granicę, którą właśnie postanowiła uznać.
– Mam – odpowiedziałam łagodnie. – Trochę inny niż twój, ale dobry.
– To pokażesz mi?
– Jasne. Zróbmy go razem. Cały sekret tkwi w dobrym zakwasie, ale ja kupuję go tylko w jednym miejscu i tylko z naturalnym składem.
Później, przy śniadaniu, Paweł patrzył na nas, jakby coś w jego świecie wskoczyło wreszcie na właściwe miejsce. Dzieci się śmiały. Janek opowiadał o klasowym konkursie na pisankę. Zosia coś rysowała. Wszystko było... zwyczajne. I w tym właśnie tkwiła magia.
W którymś momencie powiedziałam do Pawła:
– Może nie da się zmienić jej całkowicie. Ale mogę spróbować ją zrozumieć. I siebie też przy okazji.
Pocałował mnie w dłoń, pod stołem. Tak, żeby nikt nie widział. A Halina?
Spojrzała przez okno i rzuciła:
– Okna czyste jak lustro. Bije od nich blask i wreszcie widzę tu swoje odbicie.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko. Bo po raz pierwszy w tym domu te słowa nie były oceną. Były może... pochwałą?
Będziemy już na siebie uważne
Święta minęły szybko. Za szybko, jak zawsze, kiedy człowiek zaczyna czuć się dobrze i spokojnie. Halina wyjechała dzień po Lanym Poniedziałku – z walizką pełniejszą niż przyjechała, bo zabrała słoiki z żurkiem, sernik i jakąś nową energię, której wcześniej u niej nie widziałam.
Stoję teraz przy tym samym oknie, przez które patrzyła tamtego wieczoru, zanim rzuciłam jej płyn do szyb. Odbijam się w nim ja – bez napięcia na czole, z kubkiem kawy w dłoni. I nie chodzi o to, że szyba błyszczy. Chodzi o to, co się przez nią widzi. Myślę o niej. O Halinie. O tym, że wróci znów za jakiś czas – może na wakacje, może na kolejne święta. I znów się pewnie pokłócimy o coś drobnego: o ilość soli w zupie, o to, że Zosia nie zakłada kapci, o długość firanek. Ale może już nie będziemy się tak ranić. I nie będziemy trwać w złości i wzajemnym niezrozumieniu drugiej strony.
Czasem ludzie nie potrafią mówić o swoich uczuciach i okazują je przez drobne gesty, np. przez takie mycie okien. Czasem wystarczy, że ktoś poda ci płyn do szyb – i nie odsunie ręki. To była tylko taka mała rzeczz. Ale zmieniła coś więcej niż brudną szybę. Odwracam się od okna i idę do kuchni. Dzieci już się budzą, a Paweł śpi jeszcze pod kocem na kanapie. Dziś nie trzeba niczego szorować. Dziś wystarczy być.
Marta, 35 lat
Czytaj także:
- „Gdy po mojej żonie została trumna, teściowa zajęła jej miejsce w łóżku. Teraz mój syn myśli, że babcia jest nową mamą”
- „Matka załamała ręce, bo zjadłem schabowego w Wielki Piątek. Nie zamierzam pościć i co niedzielę biegać do kościoła”
- „Umyłam teściowej wszystkie okna na Wielkanoc, a ona wytykała każdą smugę. Haruję na kolanach za zero wdzięczności”