Reklama

Pracuję z domu, co dla niektórych brzmi jak luksus. Ale prawda jest taka, że między mailem a kolejnym projektem graficznym ogarniam Zosię, która dziś znów rozlała kefir na dywan, i Antka, który właśnie krzyczy, że nie będzie się uczył literek, bo przecież jest „na wakacjach”. Nie jest. Jest środa. Środek tygodnia. Ja próbuję być matką, żoną, pracownicą i jeszcze jakoś siebie nie zgubić w tym wszystkim.

Reklama

I gdy już myślę, że nic mnie dziś bardziej nie zdenerwuje – dzwoni dzwonek do drzwi. Teściowa. Zawsze bez zapowiedzi. W jednej ręce siatka ze znanego dyskontu, w drugiej „coś słodkiego dla wnuków, tylko nie mów mamusi”. No właśnie, mamusia mówiła: żadnych słodyczy przed obiadem. Ale co tam, babci wolno.

Najpierw się śmiałam. Potem przestałam. Bo nie chodzi o jeden baton. Chodzi o to, że ktoś mi ciągle mówi, że jestem za sztywna, za wymagająca, za... matczyna? A ja po prostu chcę, żeby dzieci miały zasady. Bez wyjątku. Ale jak mam ich tego nauczyć, skoro nawet własna rodzina mnie w tym sabotuje?

Mój mąż uważał, że przesadzam

– Antek, Zosia, obiad! – zawołałam z kuchni, układając warzywa na talerzach. Kasza, kotleciki z ciecierzycy, surówka. Dzieci lubią. Przynajmniej tak mi się wydawało.

– Nie chcę! – krzyknął Antek z salonu. – Babcia dała czekoladową kanapkę i już jestem najedzony!

Zamarłam. Dzień jak co dzień. Zosia, jak echo, powtórzyła: – Ja też najedzona. Babcia dała dwa!

Wzięłam głęboki wdech, potem drugi. Nie pomogło. Gdy Michał wszedł do kuchni, już gotowałam się do wybuchu.

– Twoja mama znowu dała im słodycze przed obiadem – powiedziałam z pozornym spokojem.

– Kasia, no ale... to tylko słodycze. Daj spokój. Nie róbmy z tego dramatu – westchnął, siadając przy stole, jakby nic się nie stało.

– Nie chodzi o słodycze! Chodzi o to, że mówiłam jej wyraźnie, że mają nie jeść ich przed głównym posiłkiem. To nie pierwszy raz, Michał.

– Przecież dzieci się cieszą. Nie widzisz, jakie są zadowolone? Po co się tak nakręcasz?

– Może lepiej, żeby twoja matka je wychowywała, skoro wszystko jej wolno! – wybuchłam.

Michał spojrzał na mnie, zły.

– Nie przesadzaj. Masz jakiś problem z moją mamą?

– Mam problem, z tym że nikt nie bierze mnie na serio jako matki. Ani twoja mama, ani ty!

Poczułam, jak łzy zbierają mi się w oczach, ale nie pozwoliłam im popłynąć. Wyszłam z kuchni, zostawiając talerze na stole. Po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, że może nikt nie stoi po mojej stronie.

Teściowa celowo łamała moje zakazy

Zaparkowałam pod blokiem Marii z zaciśniętymi ustami. Tego dnia miałam odebrać dzieci po pracy. Zadzwoniłam domofonem. Zosia otworzyła mi drzwi, cała w czekoladzie.

– Mamusiu! Babcia dała nam muffinki! Z posypką!

Muffinki. Kolejny „drożdżowy wyjątek”.

– Cześć, Kasiu – Maria wyszła z kuchni, wycierając ręce w ściereczkę. – Wpadłam na pomysł, żeby upiec dzieciom coś dobrego. Ucieszyły się.

– Maria… – zaczęłam spokojnie, ale stanowczo – prosiłam cię. Nie raz. Żeby nie dawać im słodyczy przed obiadem.

Uśmiechnęła się. Ten sam uśmiech, co zawsze – lekko protekcjonalny.

– Oj tam, babci wolno. Przecież nie codziennie.

– Ale to już trzeci raz w tym tygodniu – uniosłam głos. – To nie jest kwestia „babci wolno”. To kwestia tego, że podważasz moje decyzje jako matki.

– Nie przesadzaj. Jesteś za ostra dla nich. Trochę słodkiego jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Może warto wyluzować?

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Serce waliło mi jak młot.

– Nie chodzi o cukier, tylko o zasady. Ja je ustalam. Ty je łamiesz. I robisz to celowo.

Teściowa wzruszyła ramionami.

– Ja chcę, tylko żeby dzieci były szczęśliwe.

Zosia zaczęła płakać. Chciała zostać z babcią. Wzięłam ją na ręce, całą lepką od czekolady, i odwróciłam się do drzwi.

– Jeśli naprawdę chcesz ich szczęścia, zacznij mnie słuchać – powiedziałam przez zęby i wyszłam, nie oglądając się za siebie.

Byłam w tym wszystkim sama

Siedziałam w sypialni, próbując dokończyć projekt na jutro, gdy usłyszałam, jak Michał rozmawia przez telefon w salonie. Drzwi nie były domknięte. Nie chciałam podsłuchiwać… ale ton jego głosu sprawił, że odłożyłam laptopa.

– Mamo, no… ja wiem, że Kasia czasem przesadza, ale spróbuj trochę odpuścić z tymi słodyczami – powiedział cicho, jakby się bał, że go usłyszę.

Zamilkł, słuchał.

– No nie wiem, co jej się ostatnio porobiło. Wszystko ją drażni. Mówię ci, nawet jak dzieci się cieszą, to i tak znajdzie powód, żeby się czepiać.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Każde słowo wbijało się we mnie jak drzazga.

– Ja też mam już dość tych kłótni. Serio. W domu nie da się normalnie pogadać. A ty tylko dolewasz oliwy do ognia.

Cisza. A potem chyba przełączył na „głośnomówiący”:

– Oj, Michaś, nie przesadzaj – głos Marii był donośny, jakby rozsiadła się wygodnie przy telefonie. – Ja cię tak nie wychowywałam. To tylko dzieci. Trzeba im dać trochę luzu. Ona robi z igły widły. Jakby to był koniec świata, że dzieci zjadły coś słodkiego.

Nie wytrzymałam. Wyszłam z pokoju, stanęłam w drzwiach.

– Słyszałam wszystko – powiedziałam spokojnie. Michał podskoczył. – Naprawdę uważasz, że to wszystko jest bez znaczenia?

Patrzył na mnie przez chwilę, szukając słów. Nie znalazł żadnego.

– To nie o słodycze chodzi. To o to, że zostałam sama. Nawet ty nie stoisz po mojej stronie.

Wyszłam. Tym razem to ja zostawiłam go w milczeniu.

Nie mogłam już dłużej tego znieść

– I co ja mam robić, mamo? – spytałam, mieszając herbatę, choć już dawno wystygła.

Siedziałyśmy przy kuchennym stole. Dzieci bawiły się w pokoju obok, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że mogę się na chwilę zatrzymać. Mama spojrzała na mnie uważnie.

– Teściowa znowu z tymi słodyczami?

– Tak. Ale to nie o cukier chodzi. Czuję się, jakby nikt nie szanował moich decyzji. Ani ona, ani Michał.

Mama westchnęła i upiła łyk herbaty.

– Wiesz, twoja babcia robiła to samo. Dawała ci landrynki, mimo że jej mówiłam, że masz problemy z zębami. A kiedy protestowałam, mówiła: „Nie bądź taka zasadnicza”. Wtedy też czułam się niewidzialna.

Spojrzałam na nią z zaskoczeniem.

– Naprawdę?

– Mhm. I pamiętam, jak bardzo bolało, że nikt nie widzi, ile mnie to wszystko kosztuje. Ile razy przełykasz złość, żeby nie robić scen. A potem i tak jesteś tą złą.

Milczałyśmy przez chwilę.

Masz prawo ustalać zasady – powiedziała w końcu. – I prawo ich bronić. Nawet jeśli to oznacza, że ktoś się obrazi.

Zacisnęłam dłonie na filiżance.

– Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę to znosić.

– Może już nie musisz – odparła spokojnie.

I wtedy poczułam, że naprawdę mam wybór. Że mogę powiedzieć „dość”.

Nie byłam przewrażliwiona

Zaprosiłam ją w sobotę. Michał wiedział, że to nie będzie zwykły obiad. Siedział sztywno przy stole, jakby przeczuwał burzę. Maria, jak zwykle, przyniosła ciasto. Postawiła je na stole z uśmiechem, który znałam aż za dobrze.

– Zanim zaczniemy... muszę coś powiedzieć – zaczęłam, patrząc jej prosto w oczy. – To nie będzie łatwa rozmowa.

Zamrugała zaskoczona.

– O co chodzi?

– O zasady. O to, że je łamiesz. I o to, że Michał mnie w tym nie wspiera.

Michał westchnął ciężko, jakby próbował się wycofać z rozmowy.

– Kasia, może nie róbmy z tego problemu przy stole...

– Nie. Właśnie teraz. Bo to nie pierwszy raz. I nie trzeci.

Odwróciłam się znów do Marii.

– Jeśli jeszcze raz dasz dzieciom coś, co im wyraźnie zabroniłam, przestaniemy je przyprowadzać. Ja naprawdę nie chcę być w konflikcie. Ale muszę chronić granice. Swoje i moich dzieci.

Maria zamarła. Po raz pierwszy nie miała gotowej odpowiedzi.

– Nie wiedziałam, że to aż tak... – powiedziała po chwili cicho.

– Aż tak – potwierdziłam. – Ja też mam dość. Ale nie mogę dłużej być tylko „tą przewrażliwioną matką”.

Michał spuścił wzrok. Nikt się nie odezwał. W pokoju słychać było tylko tykanie zegara i gdzieś za drzwiami śmiech dzieci.

Moje zdanie jako matki ma wartość

Tamtego wieczoru zasnęłam późno. Michał leżał obok, odwrócony plecami, jakby między nami leżał mur z cegieł, które sami postawiliśmy – jedna kłótnia, jeden przemilczany żal, jeden czekoladowy baton po drugim. Nie było przeprosin. Nie było „masz rację”. Było tylko milczenie. Z jednej strony czułam ulgę. Powiedziałam w końcu wszystko, co od miesięcy tłumiłam w sobie. Z drugiej – byłam przerażona. Bo kiedy w końcu postawiłam granice, zrozumiałam, że mogę za to zapłacić więcej, niż byłam gotowa.

Maria więcej się nie odezwała tamtego dnia. Michał też. Nie wiem, czy zrozumieli. Może tak. Może nie. Ale ja zrozumiałam coś ważnego: że moje zdanie jako matki ma wartość. Nawet jeśli trzeba o nie walczyć samotnie.

Zosia rano powiedziała:

– Mamusiu, babcia nie dała dziś nic słodkiego. Powiedziała, że zapomniała. – A potem się uśmiechnęła. – Ale za to zrobiła dla nas kisiel.

Może coś się zmieni. A może niekoniecznie. Nie czekam już na cudowny zwrot akcji. Wiem tylko, że zaczęło się coś nowego. Prawdziwego. I nie jestem już tylko matką, ale też kobietą, która ma prawo do głosu.

Kasia, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama