Reklama

Czasami sobie wyobrażam, że wracam z pracy, zrzucam torbę w przedpokoju i słyszę tylko śmiech moich córek. Nikt nie mówi mi, że źle ugotowałam rosół. Nikt nie sprawdza, czy dobrze wyprałam firany. I nikt nie zagląda mi przez ramię, kiedy próbuję pomóc Klarze w zadaniu z matematyki. Ale potem otwieram drzwi i wszystko wraca.

Reklama

– Znowu zupa za słona – Helena marszczy nos, nawet nie spoglądając na mnie. – Próbowałaś jej w ogóle?

Zdejmuję płaszcz i udaję, że nie słyszę. Klara i Zosia siedzą sztywno przy stole, nie patrzą ani na mnie, ani na babcię. Wiedzą już, że lepiej nic nie mówić, nic nie robić, najlepiej po prostu zniknąć.

– Można bajkę? – pyta cicho Klara.

– Bajki? Kto to widział? A lekcje zrobione? Zamiast siedzieć przy tych głupotach, lepiej byś książkę wzięła – Helena zrywa się z miejsca. – Dziecko nie powinno być zidiociałym konsumentem tej nowoczesnej papki.

Nie wiem, co powiedzieć. Powinnam coś powiedzieć. Że Klara zasługuje na chwilę relaksu. Że nie tak się traktuje dzieci. Ale tylko stoję i się uśmiecham. W środku jednak wszystko we mnie krzyczy. „Czy ja tu jeszcze jestem matką?” – myśl ta wbija się we mnie z siłą młota pneumatycznego. Codzienność w tym domu przypomina scenariusz, który ktoś napisał za mnie. I tym kimś była Helena. Zupki, sprzątanie, wychowywanie wnuczek – wszystko musi być po jej myśli. Ja jestem tylko wykonawczynią. A Piotr? On siedzi w kącie, jakby go to nie dotyczyło. Czasem tylko wzruszy ramionami, czasem coś mruknie. Ale nigdy nie powie jej: „Mamo, daj spokój”. Więc po pracy często siedzę jeszcze chwilę w samochodzie. Tam płaczę. Tylko tam mogę. Bo w tym domu nie ma miejsca na moje łzy.

A Piotr milczał jak zaklęty

W tamten wieczór naprawdę chciałam z nim porozmawiać. Nie o pogodzie, nie o zakupach. O nas. Czułam, że jeśli tego nie zrobię, to coś się skończy. Czekałam, aż dziewczynki pójdą spać. Helena jak zwykle zamknęła się w swoim pokoju z książką i kubkiem melisy, bo przecież „nikt inny w tym domu nie dba o zdrowie”. A my zostaliśmy sami w kuchni.

– Piotr, musimy pogadać – zaczęłam spokojnie, choć głos lekko mi drżał.

Spojrzał na mnie z niechęcią, jakby już wiedział, że nic dobrego z tej rozmowy nie wyniknie.

– O co chodzi?

– O wszystko. O to, że nie mam już siły. O to, że twoja matka rządzi tu wszystkim, a ja jestem jak cień. O to, że kiedy ona mnie upokarza przy dzieciach, ty siedzisz cicho.

– To nie tak – westchnął. – Po prostu nie chcę robić awantur. One są dla niej najważniejsze. Wiesz, jaka ona jest.

– Tak, wiem – przerwałam mu. – Ale to nie tłumaczy, czemu od lat stoisz po jej stronie. Ja też jestem matką twoich dzieci. Też zasługuję na szacunek.

Pokręcił głową. Wstał od stołu. Już wiedziałam, co zrobi. Bez słowa sięgnął po kurtkę. Nie powiedział mi, dokąd idzie. Nie spojrzał mi nawet w oczy.

– Naprawdę tak to zostawisz? – zapytałam cicho, ale nie odpowiedział. Po prostu wyszedł, zostawiając drzwi lekko uchylone.

Zostałam sama w kuchni, jeszcze z zapachem jego wody toaletowej w powietrzu. Po chwili usłyszałam ciche kroki. To Helena, rzecz jasna. Wsunęła się do środka, jakby tylko czekała na ten moment.

– Nie wytrzymuje presji – powiedziała tonem niby współczującym. – Faceci są słabi. Ale cóż, trzeba sobie jakoś radzić. Ty jesteś kobietą, Beato. Tobie nie wolno się rozsypać.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na nią długo. Może za długo. Usiadła przy stole i nalała sobie herbaty z dzbanka, który jeszcze przed chwilą stał przede mną. Czułam się, jakbym zniknęła z własnego życia. A w głowie wciąż miałam jedno pytanie: czy on mnie w ogóle jeszcze kocha?

Rzekomo potrzebował przerwy

Piotr nie wrócił na noc. Spędziłam całą, leżąc w ubraniu, z telefonem w dłoni. Nad ranem napisałam do niego krótką wiadomość: „Jesteś gdzieś? Martwię się”. Nie odpowiedział od razu. Dopiero przed ósmą rano dostałam sms. Tylko dwa słowa: „Potrzebuję przerwy”. Patrzyłam na ekran z niedowierzaniem. Przerwy od czego? Ode mnie? Od dzieci? Od obowiązków, które przez tyle lat zręcznie na mnie zrzucał? Od matki, która nigdy nie pozwoliła mu być dorosłym mężczyzną? Zosia wpadła do pokoju w piżamie i wtuliła się we mnie. Była jeszcze senna, miała ciepłe policzki.

– Tato już wrócił? – zapytała cicho.

Nie odpowiedziałam. Pokręciłam głową i pocałowałam ją w czubek głowy. Nie zasługiwały na to. Ani ona, ani Klara. Helena krzątała się po kuchni chyba jak zwykle już od szóstej rano. Czułam tym razem, że coś się święci. I rzeczywiście – po dziewiątej przyszła do mnie z gazetą w ręku, udając, że niby przypadkiem.

– A wiesz, że pani Dorota z warzywniaka to widziała Piotra wczoraj z jakąś młodą kobietą? – powiedziała z miną niewinnej plotkary. – Podobno wyglądała na studentkę. Cóż, nie zdziwiłabym się. Dzisiaj chłopy tylko na takie lecą. Na słuchające. Odebrało mi na chwilę dech.

– Co ty mówisz?

– Mówię to, co wszyscy zobaczą wcześniej czy później. Może nie jesteś taką idealną żoną, jak ci się wydaje? Może byłaś za miękka. Pozwoliłaś mu się oddalić.

Wstałam. Podeszłam do niej tak blisko, że aż cofnęła się o krok.

Nie będziesz mnie już ranić, Heleno! Koniec z tym! Możesz sobie mówić, co chcesz. Ale ja już nie zniosę twojej obecności, twoich rad, twoich uwag. Przez lata trzymałam język za zębami, bo myślałam, że tak trzeba. Że rodzina to poświęcenie. Ale teraz widzę, że ty nigdy nie poświęciłaś nic. Ty tylko umiesz brać.

– Jak śmiesz mówić do mnie tym tonem? – krzyknęła. – W tym domu zawsze robiłam, co trzeba!

– Dla siebie. Nie dla nas – powiedziałam i odwróciłam się na pięcie.

Z korytarza usłyszałam cichy szloch Zosi. Stała za drzwiami, słyszała wszystko. Podeszłam do niej i mocno przytuliłam. Klara też już stała w progu, wystraszona, skulona.

– Już dobrze, kochanie – wyszeptałam. – Teraz będzie inaczej. Mama będzie silna. Wszystko będzie dobrze.

To było jak wyrok

Wrócił trzy dni później. Bez zapowiedzi. Weszłam do salonu i zobaczyłam, jak stoi przy stole i patrzy na rysunki dzieci. Klara narysowała naszą rodzinę – wszystkie postacie uśmiechnięte, trzymające się za ręce. On był na samym końcu, z daleka od reszty.

– Ładny – powiedział cicho.

– Powiedz to dzieciom – odpowiedziałam.

Odwrócił się. Nie wyglądał na skruszonego. Raczej na zmęczonego. Zmęczonego sobą. Albo mną. Usiadł powoli, jakby chciał zyskać na czasie.

– Beata… – zaczął.

– Gdzie byłeś?

Nie odpowiedział od razu. Oparł się o blat, spuścił głowę. Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze. Ale nie. W końcu spojrzał na mnie i powiedział to, co nosił w sobie od dawna.

– Ona mnie słuchała. Ty mnie ciągle oceniasz.

To zabrzmiało jak wyrok. Jakby cała nasza historia sprowadzała się do tej jednej różnicy. Ona słucha, ja oceniam.

– Więc to wszystko? Te lata, dzieci, wspólne życie? To było za dużo? – zapytałam.

– Nie kocham cię już. Nie chcę tak żyć – powiedział spokojnie, niemal obojętnie.

I wtedy weszła Helena. Najwidoczniej podsłuchiwała, jak zwykle. Stanęła w progu z oczami rozszerzonymi z oburzenia.

– To się tak nie skończy! To rodzina! To grzech! – krzyknęła, a jej głos odbił się echem po ścianach.

– Grzechem jest życie w kłamstwie – powiedziałam. – I wychowywanie dzieci w świecie, gdzie nikt nikogo nie szanuje. Gdzie nikt nikogo nie słucha, tylko wszyscy chcą coś brać dla siebie.

Piotr patrzył na nas przez chwilę, potem po prostu wstał. Spojrzał jeszcze raz na rysunek na stole i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Zostałyśmy we trzy – ja i moje córki. A Helena? Helena stała przy framudze i oddychała ciężko, jakby właśnie ktoś wyrwał jej ostatni kawałek kontroli.

Przyszedł czas na zmiany

Po jego wyjściu zapanowała cisza. Nie taka zwykła, codzienna. To była nowa cisza, ciężka i nieznana. Helena chodziła po domu, jakby wszystko miało wyglądać tak jak zawsze. Ustawiała talerze, planowała obiad, mówiła do mnie, jakby nic się nie wydarzyło.

– Zrobimy jak zwykle – rzuciła przy śniadaniu. – Klara lubi mielone, a Zosia zje zupę jarzynową.

– Nie. Od dziś będzie inaczej – powiedziałam spokojnie, nie podnosząc wzroku znad kubka z kawą.

Spojrzała na mnie, niepewna, zaskoczona. Ale nie odpowiedziała. Klara przytuliła się do mnie z boku, bez słowa. Zosia położyła głowę na moim ramieniu. Poczułam ich ciepło i ciężar – jakby obie szukały schronienia. Helena usiadła samotnie przy stole. Długo nie jadła, tylko przesuwała łyżkę po talerzu. Po raz pierwszy od lat nic nie powiedziała.

Zaczęłam powoli. Najpierw drobiazgi – to ja decydowałam, co jemy na obiad, kiedy dzieci odrabiają lekcje, kiedy mogą obejrzeć bajkę. Potem przyszły większe zmiany – wspólne spacery, wieczorne rozmowy, ciepło, które wracało między mną a córkami. Przestałam czekać na zgodę Heleny. Ona próbowała jeszcze zarządzać. Ale coraz częściej mówiła do pustych ścian. Klara przestała odpowiadać na jej pytania. Zosia przestała się bać. Ja przestałam się tłumaczyć.

Piotr dzwonił raz w tygodniu. Krótkie rozmowy, wymuszone. Mówił, że żyje z Anną, że wszystko się układa. Ale po kilku miesiącach usłyszałam od znajomej, że się wyprowadziła. Podobno „nie mogła z nim wytrzymać”. Któregoś wieczoru Klara zapytała:

– Mamo, babcia jest zła?

Babcia jest nieszczęśliwa – odpowiedziałam. – Ale to nie nasza wina.

Helena to usłyszała. Weszła do pokoju, stanęła w progu.

– Zawsze robiłam, to co było najlepsze.

– Ale dla siebie, nie dla nas – odpowiedziałam. – I to był twój wybór.

Usiadła w fotelu, bez słowa. Po raz pierwszy nie próbowała się bronić.

Beata, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama