Reklama

Nie lubię oceniać ludzi zbyt pochopnie, a już na pewno nie tych, którzy mogą kiedyś zostać moją rodziną. A jednak, gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg mieszkania matki mojego narzeczonego Michała, poczułam to znajome napięcie, które odzywa się w człowieku tylko wtedy, gdy coś się nie zgadza.

Reklama

Robiła wrażenie

Jej mieszkanie było przestronne, jasne, z wielkimi oknami i eleganckimi zasłonami w kolorze ecru. W salonie unosił się ciężki zapach perfum – klasycznych, z tych, które kojarzą się bardziej z muzeum niż z żywym człowiekiem. Na półkach stały ustawione w równych rządkach flakoniki po francuskich zapachach – od Diora po Guerlaina – a każdy z nich zdawał się wręcz krzyczeć: Zobacz, jestem z Paryża!

– No i co sądzisz? – zapytała z udawaną skromnością, gestem wskazując na gablotę. – To tylko mała część mojej kolekcji. Większość zostawiłam w Cannes. Tam mam apartament.

Każde jej słowo miało francuskie „r”, nawet „szczypiorek”, który pojawił się w rozmowie o sałatce.

– Cannes? – powtórzyłam, niepewna, czy dobrze słyszę.

– Tak, tak – odparła nonszalancko. – Bywam tam przynajmniej raz w roku. Pokazy mody, kolacje z projektantami. Mój przyjaciel, Jean-Pierre, współpracował kiedyś z Lagerfeldem. Zaprosił mnie na backstage pokazu Chanel…

Zadawała szyku

Na ścianie wisiało jej zdjęcie w białym kapeluszu z szerokim rondem, stojącej przy balustradzie jakiegoś tarasu. W tle – niepewna panorama, mogła to być Francja, ale równie dobrze mogło to być Zakopane z filtrem w stylu „francuska Riwiera”.

– Ta torebka... – nagle wskazała na czarne cacko z logo Chanel. – Oryginał, prosto z butiku przy Rue Cambon.

– Piękna – przytaknęłam. – Z której kolekcji?

Zawahała się, ale szybko odzyskała rezon.

– 2018. Limitowana edycja. Jean-Pierre załatwił mi ją jeszcze przed premierą.

Michał w tym czasie siedział z nogą założoną na nogę, popijając kawę i przeglądając telefon. Dla niego to wszystko było najwyraźniej tłem. Te perfumy, te opowieści, ten teatr…

– A ta suknia? – zapytałam z uprzejmym uśmiechem, wskazując na manekin, który stał przy oknie. – Bardzo oryginalna.

– Dior. Z pokazu haute couture w Paryżu. 2016, jesień–zima. Zobacz te ręcznie wyszywane detale…

Nie mogłam uwierzyć

Tego dnia byłam akurat w drodze po materiały do nowego projektu – miałam stworzyć serię kolaży z użyciem tkanin, a second handy były moim ulubionym źródłem inspiracji. Weszłam do jednego. Przesuwałam palcami po wieszakach, szukając czegoś z fakturą, która mnie zaskoczy. Aż w pewnym momencie dostrzegłam sylwetkę znajomą, choć zupełnie niepasującą do tego miejsca.

Stała bokiem, niemal schowana za regałem z płaszczami, pochylona nad naręczem ubrań. Ubrana była w granatowy płaszcz, który pokazywała mi podczas jednej z naszych rozmów, twierdząc, że to Lanvin, kupiony w Paryżu.

Zanim zdążyłam się odwrócić, zauważyła mnie. Najpierw zamarła, potem szybko poprawiła włosy, które tym razem były rozpuszczone i zaskakująco potargane.

– Zuzanno... – powiedziała z udawaną lekkością. – Co za niespodzianka. Ja... tylko na chwilkę. Pomagam koleżance krawcowej. Szuka materiałów do przeróbek. No i... wiadomo, teraz wszystko drogie, a tu można trafić na coś ciekawego.

Zawstydziła się

Uśmiechnęłam się uprzejmie i przytaknęłam. Matka Michała była zdyszana, lekko zarumieniona, bez makijażu. Po raz pierwszy widziałam ją w takiej wersji. Nie miała na sobie ani perłowych kolczyków, ani apaszki, którą zwykle nonszalancko wiązała wokół szyi. W rękach trzymała cztery sukienki.

– A ty? – zapytała, siląc się na naturalność. – Czego szukasz?

– Czegoś do pracy – odpowiedziałam. – Potrzebuję materiałów do kolaży.

Skinęła głową, ale przez sekundę zobaczyłam w jej oczach coś, czego nie potrafiłam nazwać. Może zaniepokojenie, może wstyd.

– To ja lecę, bo koleżanka już czeka – dodała szybko, odłożyła dwie sukienki, jedną schowała pod pachę, i niemal wybiegła ze sklepu.

Zostałam jeszcze chwilę, ale nie mogłam już skupić się na wyszukiwaniu tkanin. Zaczęłam przypominać sobie wszystkie nasze dotychczasowe rozmowy. Te o pokazach, o francuskich butikach, o przyjaciołach z branży mody. Wtedy wszystko wydawało się barwne, egzotyczne, odległe. Teraz, po tej scenie przy wieszakach, zabrzmiało to raczej jak opowieść kogoś, kto za wszelką cenę próbuje ukryć, gdzie naprawdę kupuje sukienki.

Odkryłam jej sekret

Po powrocie do domu od razu rzuciłam torebkę na fotel i poszłam do kuchni, gdzie Michał przygotowywał kolację. Kroił warzywa z wprawą, nucąc pod nosem jakąś melodię.

– Wpadłam dziś do tego second handu, wiesz, przy Targowej – powiedziałam niby od niechcenia. – Zgadnij, kogo tam spotkałam.

Michał uniósł brew i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

– Nie mam pojęcia.

– Twoją mamę.

Zaczął się śmiać, jakby to była najlepsza wiadomość dnia.

– No tak, mama i jej mody… – parsknął. – Zawsze miała lekkiego bzika. Mówiła ci kiedyś, że kiedyś chciała być projektantką?

– Nie – odpowiedziałam, obserwując jego twarz. – Mówiła raczej, że zna projektantów. Osobiście.

Wzruszył ramionami, odłożył nóż i wyjął makaron z szafki.

– Wiesz, ona od zawsze trochę zmyśla. To takie jej hobby. Wymyślanie wersji rzeczywistości, która bardziej jej odpowiada.

Uśmiechnęłam się blado, ale poczułam, że coś we mnie zadrżało. Jeśli on o tym wie, to czy przez całe życie udawał razem z nią?

Udawała zamożną

Nie mogłam przestać jednak myśleć o tej kobiecie, która z takim przekonaniem opowiadała o luksusie, a jednocześnie w poplamionej bluzce ukrywała się między wieszakami z przecenioną odzieżą. Może wcale nie chciałam jej demaskować, ale po prostu chciałam zrozumieć.

Dlatego kilka dni później wróciłam do tego samego second handu. Udawałam, że znów szukam materiałów, ale tak naprawdę kręciłam się tam w nadziei, że spotkam ją jeszcze raz. Zamiast niej natknęłam się na starszą kobietę za ladą – smukła, siwa, z wyrazistym spojrzeniem. Było w niej coś bezczelnego i bezpośredniego.

– Dzień dobry. Czy często przychodzi tu taka starsza kobieta, która kupuje jedwabne apaszki i suknie wyglądające jak z francuskich katalogów mody? – spytałam.

– To musi pani być ta pani, co zawsze się bije w czwartki, gdy mamy dostawę – zaśmiała się. – Taka elegancka, po sześćdziesiątce, przychodzi tu co tydzień punktualnie o dziesiątej. Jakby zegarek miała w głowie.

Zrobiłam krok bliżej.

– Co tydzień?

– No pewnie. To stała klientka. Jak jej powiem, że coś pachnie Francją, to nie patrzy na metkę, tylko bierze. Kiedyś się pokłóciła z inną babką o szal. Krzyczała, że to oryginalny Hermès. Ja jej na to: Hermès to może i był, ale w poprzednim życiu.

Zaśmiała się zgrzytliwym śmiechem, a ja udawałam, że też mnie to bawi. Wyszłam chwilę później, z pustą torbą, ale głową pełną obrazów. Matka Michała nie tylko udawała. Ona w tym żyła. Dla niej ten świat był bardziej prawdziwy niż rzeczywistość.

Zuzanna, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama