Reklama

Z teściową mam poprawne relacje. To znaczy: nie dusimy się od razu na swój widok, ale też nie dzwonimy do siebie codziennie z nowymi ploteczkami. Staram się ją szanować, bo to matka mojego Andrzeja, no i babcia naszych dzieci. A przynajmniej tak sobie to tłumaczę, kiedy po raz kolejny zaciskałam zęby i liczę do dziesięciu. Bo teściowa lubi mieć ostatnie słowo, zna się na wszystkim najlepiej, a już szczególnie na tym, co powinnam robić, nosić, kupować i ile wydawać.

Sytuacja, którą zaraz opiszę, wydarzyła się w zeszłą sobotę, tuż po imieninach jej siostry. I gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że jedna torebka wywoła taką burzę, parsknęłabym śmiechem. A jednak…

Wiedziałam, że to nie koniec

– O, widzę, że się wystroiłaś – powiedziała mama, ledwo weszłam do salonu cioci Haliny. – Torebka chyba nowa?

– Tak, kupiłam ostatnio, w promocji – odpowiedziałam spokojnie, mimo że jej wzrok już mnie lustrował od stóp do głów. Wiedziałam, że to nie koniec.

– W promocji... – powtórzyła z takim tonem, jakby cytowała dowcip z kiepskiej gazety. – Tylko że promocja promocji nierówna. Bo to wygląda na coś, co kosztuje tyle, co moja emerytura.

– Mamo, proszę cię... – westchnęłam. – Naprawdę musimy rozmawiać o torebce? Przecież to tylko dodatek.

– Aha, tylko dodatek. Wiesz co? Jak patrzę na nas razem, to czuję się przy tobie jak uboga krewna. Ty w tych markach, a ja... no cóż.

– Chyba przesadzasz – wtrąciła się ciocia Halina, starając się załagodzić sytuację. – Anetka wygląda ślicznie, młoda kobieta, to się stroi. I bardzo dobrze!

– Ależ ja nic nie mówię – ciągnęła mama, choć dokładnie to robiła. – Tylko może czasem warto się zastanowić, czy wypada tak paradować... zwłaszcza na rodzinnych spotkaniach.

– Mamo, to nie jest wybieg mody, tylko zwykła, skórzana torebka. Nawet nie najdroższa! – odpowiedziałam zirytowana.

– Jak dla kogo – mruknęła pod nosem.

Widziałam, że ciotki już przestają udawać, że nie słyszą. Mama zawsze umiała zepsuć atmosferę.

Robiła mi wyrzuty

– Zawsze musisz się afiszować tym, co masz? – zapytała teściowa, kiedy ciocia Halina poszła do kuchni po tort. – No powiedz szczerze.

– Mamo, nie afiszuję się, tylko po prostu noszę rzeczy, które lubię. A że akurat są porządne, to chyba dobrze, prawda?

– Porządne, to ja mam w domu robot kuchenny od piętnastu lat. A nie coś, co wygląda jak z reklamy celebrytki.

– Może i wygląda – uśmiechnęłam się sztucznie – ale przynajmniej nie rozpadnie się po dwóch tygodniach jak te z bazarku.

– Ach tak? To teraz bazarek to obciach?

– Mamo, nie przekręcaj moich słów, dobrze?

Mama skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi. Wiedziałam, że zaraz wyciągnie cięższe działa.

– Twój Andrzejek ciężko pracuje. A ty co? Torebki, pazurki, włosy robione co dwa tygodnie...

– Właśnie dlatego, że też pracuję, to mnie na to stać. I robię wszystko, żeby dobrze wyglądać. To chyba nie przestępstwo?

– Ale to nie jest kwestia przestępstwa – westchnęła mama teatralnie. – To kwestia... skromności. Wiesz, kiedyś kobieta była cicha, pomocna, oszczędna. A teraz? Torebki na pokaz i miny, jakby świat do niej należał.

– Mamo, nie robię nic złego. I na pewno nie po to, żeby cię przyćmić. Przecież też możesz sobie coś kupić. Nawet razem możemy pójść do sklepu.

– Ja już nie mam potrzeby, żeby się stroić – odpowiedziała chłodno. – Nie muszę nikomu nic udowadniać.

I tak wyglądała każda nasza rozmowa: zaczynała się od torebki, a kończyła zarzutem o to, że jestem zbyt pewna siebie.

Miałam dość

– Wiesz, Anetko – zagaiła mama następnego dnia, kiedy przyszła do nas „na chwilkę” i została na trzy godziny. – Kiedyś kobieta miała klasę, nawet jak nie miała pieniędzy. A teraz to tylko logo się liczy. Im większe, tym lepiej.

– Mamo, przecież nigdzie nie widać napisu – powiedziałam spokojnie, choć już czułam, że znowu próbuje mnie podgryźć.

– No tak, może i nie masz, ale przecież każdy wie, że to drogie. I to jest właśnie problem. Niektórzy czują się przez to... nieswojo.

– To może niech się nie czują? – rzuciłam z uśmiechem. – Bo to chyba nie mój obowiązek, żeby dopasowywać się do cudzych kompleksów?

– Kompleksem to jest właśnie to, że musisz się obnosić – syknęła mama, zapominając o swojej słynnej „kulturze osobistej”.

– Mamo, nikt się nie obnosi. Po prostu nie będę się ubierać tak, żebyś nie czuła się gorzej. Przepraszam, ale ja nie gram w tę grę.

– Czyli teraz to ja jestem problemem?

– Nie, mamo. Problemem jest to, że nie potrafisz cieszyć się cudzym szczęściem, tylko od razu wszystko odbiera jako rywalizację.

Mama zamilkła. Przez chwilę naprawdę myślałam, że coś do niej dotarło.

– Wiesz... Po prostu się martwię. Bo kiedyś takie kobiety jak ty... szybko traciły grunt pod nogami.

– Mamo, nie jestem „taką kobietą”. Jestem po prostu sobą.

Wstałam i poszłam do kuchni, żeby zrobić herbatę. I przy okazji – odetchnąć głęboko. Ile można?

Pouczała mnie na każdym kroku

– To nie o zazdrość chodzi – powiedziała mama, kiedy przyniosłam jej herbatę. – Po prostu boję się, że Andrzej nie wytrzyma tego tempa. Ty ciągle z tymi swoimi wymaganiami... A to wakacje, a to sukienki, a to torebki. Przecież on się w końcu wypali.

– Mamo, Andrzej nie jest dzieckiem. I sam też lubi dobrze żyć. To nie ja mu każę brać nadgodziny, tylko sam się na nie zgłasza.

– Bo go ciśnie życie z tobą! – palnęła i natychmiast pożałowała.

– Mamo, bardzo proszę, nie wypowiadaj się o moim małżeństwie – powiedziałam lodowato. – Jeśli Andrzej będzie miał ze mną problem, to sam mi o tym powie. Nie przez rzeczniczkę.

– Widzisz? Znowu. Te twoje teksty. A ja tylko chcę dobrze! – uniosła głos, choć udawała, że nic się nie dzieje. – Chcę, żeby mój syn nie musiał dźwigać wszystkiego sam.

– A ja chcę, żebyśmy wszyscy dorośli. I żebyś przestała mnie rozliczać z każdej rzeczy, którą noszę, jem czy mówię. Mam swoje życie. Nie jestem twoją konkurencją.

To po co się tak ciągle popisujesz?

– Nie zamierzam się z tego tłumaczyć.

Teściowa przez chwilę nic nie mówiła. Po czym wzięła herbatę i dodała:

– Wiesz, jakbyś tak mniej się rzucała w oczy, to może byłoby ci lżej w życiu.

– A może właśnie dlatego mam lżej, że się nie chowam?

Było mi jej żal

Kilka dni później mama znów wpadła z wizytą „na chwilkę”. Tym razem bez zapowiedzi.

– Akurat robiłam porządki w szafie i pomyślałam, że może coś ci się przyda. Ty taka modnisia, to może coś z klasyki cię uratuje – rzuciła, pokazując mi plastikową torbę z zawartością.

– Mamo, dziękuję, ale ja mam naprawdę dużo ubrań. Nie muszę niczego ratować.

– Oj tam, nie wybrzydzaj. Spódniczka jak nowa. Tylko zamek trochę się psuje, ale porządna krawcowa naprawi. A za grosze.

Wyciągnęłam rzecz z torby. Kraciasta, wełniana, długość „do połowy łydki”. Pachniała naftaliną i czymś jeszcze.

– Mamo… ja naprawdę nie noszę takich rzeczy. I nie chodzi o to, że są złe. Po prostu nie są w moim stylu.

Kiedyś się nie wybrzydzało. A teraz wszystko musi być „twoje”. Takie to wszystko teraz roszczeniowe.

– To świadomość własnych potrzeb.

– Czyli znowu: moje, moje, moje. A potem będzie płacz, że samotna, bo nikt nie chce z taką żyć.

– Mamo, ja mam męża. Kochającego. I nie dlatego, że noszę twoje spódnice. Tylko dlatego, że jestem sobą.

Teściowa spojrzała na mnie tak, jakby nie wiedziała, czy się obrazić, czy po prostu zrezygnować.

Czasem mi cię żal – powiedziała cicho. – Bo tyle masz, a ciągle musisz wszystkim to pokazywać.

– A mi żal, że nigdy nie poczułaś, że ma prawo do czegokolwiek tylko dla siebie.

Spojrzałam na nią z zaskoczeniem

Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu. Teściowa udawała, że poprawia coś w torebce, ja udawałam, że interesuje mnie herbata.

– Anetko – odezwała się w końcu cicho. – Wiesz, że jak tak na ciebie patrzę… to czasem mi się przypomina, że kiedyś też taka byłam.

Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. Rzadko kiedy mówiła coś osobistego.

– Taka młoda, pewna siebie, nieugięta. Tylko że u mnie to się szybko skończyło. Dzieci, dom, rachunki… I jakoś tak się zrobiło, że zaczęłam chować wszystko do szafy. Nawet siebie.

– Mamo… – odezwałam się łagodnie.

– I potem jak widzę cię, z tą twoją odwagą, z tym wszystkim… to chyba się boję. Bo może to ja coś przegapiłam. I nie chcę się przyznać, że zazdroszczę. Bo przecież matce nie wypada zazdrościć synowej.

– Mamo, nikt ci nie odbiera prawa do bycia sobą. Może po prostu warto z tej szafy coś wyjąć – nie tylko spódnice.

Uśmiechnęła się pod nosem. Po raz pierwszy od dawna nie ze złośliwością, tylko... trochę ze smutkiem.

Może jeszcze się nauczę. A ty... noś sobie te swoje torebki. Tylko nie zapomnij czasem, że nie wszystko da się w nich zmieścić.

– Postaram się, mamo.

Nie wszystko się między nami zmieniło. Może po raz pierwszy naprawdę się usłyszałyśmy.

Aneta, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama