Reklama

Nigdy nie rozumiałam obsesji mojej teściowej na punkcie ukrywania pieniędzy. Zamiast trzymać oszczędności w banku jak każdy normalny człowiek, chowała je po szufladach, w pudełkach po butach, a raz nawet znalazłam banknoty zawinięte w gazety w zamrażarce. Kiedy zmarł jej brat i zostawił jej w spadku niemałą sumę, byłam pewna, że tym razem coś się zmieni. Ale zamiast mądrze zainwestować te pieniądze, teściowa zakopała je w ogrodzie. Dosłownie. Na grządce z fasolką szparagową, bo – jak mówiła – nikt tam nie zagląda. Ale pieniądze zniknęły, a razem z nimi zniknęło zaufanie.

Reklama

Byłam w szoku

Wiedziałam, że coś się święci, kiedy teściowa kazała mi wyjść z ogrodu i zostawić ją samą przy grządkach. Zazwyczaj to ja plewiłam fasolkę, ona tylko doglądała. Tamtego dnia jednak trzymała w rękach łopatkę i miała spojrzenie, które mówiło wyraźnie, że mam nie zadawać pytań. Obserwowałam ją z kuchennego okna. Klęczała przy jednej z grządek, a potem przez dobre dwadzieścia minut coś tam grzebała. Gdy wróciła do domu, ręce miała brudne, paznokcie całe w ziemi, ale uśmiechała się tajemniczo, jakby właśnie dokonała czegoś wielkiego.

– Wszystko już zabezpieczone – rzuciła krótko, a ja nie drążyłam.

Chciałam żyć w przekonaniu, że chodziło o nowe sadzonki. Niestety, prawda przyszła do mnie szybciej, niż się spodziewałam. Dwa dni później wezwała mnie na rozmowę. Usiadła przy stole, położyła dłonie przed sobą i spojrzała prosto w moje oczy.

Zniknęło – powiedziała cicho.

– Co zniknęło?

Pieniądze. Zakopałam je tam, między fasolką. W metalowej puszce po ciastkach. I już ich nie ma.

Poczułam, jak ścina mi się żołądek. Nie dlatego, że nie wiedziałam o jakich pieniądzach mowa – o spadku po jej bracie – ale dlatego, że dotarło do mnie, iż ktoś z nas musiał tam grzebać. Bo kto inny wiedziałby, gdzie szukać?

– Może lis? Albo jakieś zwierzę… – próbowałam, choć brzmiało to absurdalnie.

– Nie. Ktoś wiedział.

Jej oczy były chłodne, podejrzliwe. Jakby właśnie mnie miały wziąć na celownik.

Zrobiło mi się słabo

– Nie mówiłaś nikomu, gdzie to zakopałaś? – zapytałam, próbując zachować spokój, choć w środku czułam, jak rośnie we mnie panika.

– Oczywiście, że nie – odparła natychmiast, urażona samą sugestią. – Po co miałabym się chwalić?

Usiadłam naprzeciwko niej i zaczęłam myśleć. Kto mógłby wiedzieć? Nikt obcy nie miałby pojęcia, że akurat przy fasolce zakopane są pieniądze. Chyba że… ktoś z domu. Ktoś, kto słyszał rozmowę albo przypadkiem widział, co robiła.

A może ktoś przypadkiem… – zaczęłam.

– Nie było żadnego przypadku – przerwała mi sucho. – Ty byłaś w domu, Krzysiek w pracy, a sąsiadka była wtedy z wnuczką na spacerze. Nikt obcy nie chodził po ogrodzie. A fasolka była przekopana.

Zamilkłyśmy. Nagle ta puszka po ciastkach, która stała na kredensie, stała się symbolem czegoś dużo większego niż same pieniądze. Była znakiem, że teściowa komuś ufała i została zdradzona.

– Ile tam było? – zapytałam cicho.

Dwadzieścia pięć tysięcy. W gotówce.

Zrobiło mi się słabo. Wiedziałam, że dla niej to była ogromna suma.

– Nie chcę zawiadamiać policji – dodała po chwili. – Jeszcze nie. Ale ktoś z nas będzie musiał spojrzeć mi w oczy i powiedzieć prawdę.

Te słowa brzmiały jak groźba. Wiedziałam, że nie odpuści. I że teraz każdy gest, każde spojrzenie będzie pod lupą.

Miałam już dość udawania

Teściowa od rana krążyła po domu z zeszytem w rękach. Notowała coś, wykreślała, marszczyła brwi. Wiedziałam, że tworzy własną listę podejrzanych, choć nikt z nas nie został jeszcze oficjalnie oskarżony. Tego dnia mąż wrócił z pracy wcześniej. Zastał nas w kuchni w absolutnej ciszy, w powietrzu unosił się zapach rosołu.

– Co się dzieje? – zapytał, ściągając kurtkę.

Zginęły pieniądze – powiedziała teściowa bez ogródek.

Zamarł w pół ruchu.

Jakie pieniądze?

– Spadek po Władku. Zakopałam koło fasolki. Teraz puszki nie ma.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby czekał, aż potwierdzę, że to tylko żart. Ale ja milczałam. Miałam już dość udawania, że to jeszcze normalna sytuacja.

– I co, myślisz, że ktoś je wykopał?

– Wiem, że ktoś wykopał – odpowiedziała stanowczo. – A że nie mam wrogów, to zakładam, że zrobił to ktoś, komu ufałam.

Zamilkł. Usiadł ciężko przy stole.

– Może się pomyliłaś. Może nie w tej grządce.

– W tej. Sprawdzałam trzy razy.

Przez kolejne dni każdy z nas czuł na sobie spojrzenia. Teściowa zaczęła zamykać drzwi na klucz, chowając się z telefonem w łazience. Ja budziłam się w nocy z uczuciem, że coś mnie przygniata. Pieniądze zniknęły, ale to nie one były najcięższe. Najgorsze było to, że nie wiedzieliśmy, komu ufać.

Zaniemówiłam

Z każdym dniem robiło się coraz dziwniej. Teściowa przestała mówić do mnie pełnymi zdaniami. Zamiast „dziękuję za obiad” słyszałam tylko krótkie „mhm”. Kiedyś podsuwała mi gazetki z promocjami, teraz zostawiała je przy swoim łóżku, jakby nie chciała już ze mną dzielić niczego – nawet przepisów. Mąż próbował jakoś tonować nastroje. Zabierał ją na zakupy, proponował wieczorne spacery, ale wiedziałam, że to nic nie daje. Podejrzenia zapuściły już korzenie. W końcu przyszedł moment, kiedy nie wytrzymałam.

– Naprawdę myślisz, że mogłam to zrobić? – zapytałam ją, kiedy zostałyśmy same w kuchni.

Spojrzała na mnie z tą swoją lodowatą powagą.

– Nie wiem już, komu ufać. Pieniądze nie znikają same.

– Przecież mieszkam tu z tobą od lat. Nigdy nie dałam ci powodu, żebyś mnie podejrzewała.

– A właśnie że dałaś – powiedziała zaskakująco spokojnie. – Zawsze wiedziałaś, że chowam pieniądze. I czasem patrzyłaś na mnie, jakbym była dziwna.

Zaniemówiłam. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Nie wiedziałam, że tyle lat obserwowała mnie przez taki filtr.

– To nie ja – powiedziałam cicho.

– Jeśli nie ty, to kto?

Zadała to pytanie jakby retorycznie, ale ja już miałam w głowie jedną osobę. Kogoś, kto znał ogród jak własną kieszeń. I komu ufała bezgranicznie.

Zrobiło mi się duszno

Nie chciałam tego mówić na głos. Ale podejrzenie siedziało we mnie jak drzazga. Gdy teściowa wieczorem usiadła przed telewizorem, a mąż brał prysznic, podeszłam do regału i sięgnęłam po album ze zdjęciami. Otworzyłam go niby przypadkiem. Na drugiej stronie – uśmiechnięta twarz Patryka.

Patryk często pomaga ci w ogrodzie, prawda? – rzuciłam luźno.

Teściowa skinęła głową, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Lubi sadzić z tobą fasolkę?

– Najbardziej z całych wnuków. Zawsze mówi, że ziemia pięknie pachnie – odpowiedziała z lekkim uśmiechem.

Zamknęłam album. Czułam, jak robi mi się duszno. Patryk miał siedemnaście lat. Był bystry, sprytny i… ostatnio dziwnie nerwowy. Unikał kontaktu wzrokowego, nie chciał zostawać u nas na noc, jak kiedyś.

– A jakby… to był on? – zapytałam ostrożnie.

– Patryk? – Teściowa spojrzała na mnie z przestrachem. – Nigdy. On by mnie nie skrzywdził. Jest moim oczkiem w głowie.

Ale w jej oczach już pojawiło się zwątpienie. Jakby pierwszy raz dopuściła do siebie tę myśl. Po chwili podniosła się z fotela i poszła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi bez słowa. Następnego dnia zadzwoniła. Głos miała drżący.

– Przyszedł do mnie. Powiedział, że znalazł puszkę i… że potrzebował pieniędzy. Nie sądził, że to coś ważnego.

Zamarłam. Było mi jej żal. I jego. I nas wszystkich. Bo największe rany zadają ci, których kochamy najbardziej.

Coś się we mnie mieniło

Teściowa długo siedziała przy stole, nie odzywając się. Wpatrywała się w plamkę herbaty na obrusie, jakby tam chciała odnaleźć odpowiedzi. Patryk przyszedł sam. Powiedział jej wszystko. Że zauważył ją przez okno, jak coś zakopuje. Że w nocy wrócił, zabrał puszkę i... wydał wszystko w ciągu tygodnia. Elektronika, ubrania, nawet hulajnoga elektryczna dla kolegi. Myślał, że nikt nie zauważy.

– Jest dzieckiem – powiedziała w końcu cicho. – Ale jak mam mu zaufać, skoro mnie okradł?

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że żadne słowa nie pomogą. Miłość do wnuka zderzyła się z bólem zdrady. I z lękiem – że dom, który powinien być najbezpieczniejszym miejscem, przestaje takim być. Przez kolejne dni byliśmy cicho. Patryk nie przyszedł. Rodzice kazali mu się nie pokazywać, dopóki wszystko nie ucichnie. A ja... ja plewiłam grządkę z fasolką, tam, gdzie kiedyś leża spadek. Teściowa nie mówiła o tym więcej. Ale zmieniła się. Przestała zostawiać portmonetkę na stole. Zamykała drzwi do pokoju, nawet gdy wychodziła tylko na chwilę do sklepu. I nie prosiła mnie już o pomoc w ogrodzie. Jakby ta ziemia, która kiedyś łączyła, teraz dzieliła.

Zdrada nie zawsze przychodzi z zewnątrz. Czasem siedzi na tym samym krześle przy niedzielnym obiedzie. Czasem mówi do nas głosem, który znamy od lat. I właśnie to boli najbardziej.

Joanna, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama