Reklama

Nie jestem z tych, co się wiecznie żalą. Raczej wszystko duszę w sobie, bo kto by chciał słuchać, że znowu nie zdążyłam z obiadem, bo mały miał kolkę, a starsza wylała sok na wykładzinę? No właśnie. Jednak dziś mam ochotę coś wykrzyczeć. Bo są granice przyzwoitości. I to nie chodzi o sąsiadkę, która karmi gołębie na balkonie, ani o męża, który znowu zgubił pilota od telewizora. Chodzi o moją teściową, która miała być moją ostoją, wsparciem, która – przynajmniej według zapewnień męża – „zawsze pomoże, kiedy tylko trzeba”. Tylko jakoś dziwnym trafem, odkąd urodziłam drugie dziecko, mama zniknęła z naszego życia. Serio. A raczej… teleportowała się do Hiszpanii. I teraz, zamiast zmieniać pieluchy i podgrzewać mleko, wyleguje się na plaży i wrzuca do internetu swoje zdjęcia z Pablo.

No błagam! Kto zostawia synową z dwójką maluchów, żeby romansować w Costa del coś-tam? Jakim cudem ona w ogóle rozkochała w sobie tego faceta? Chyba nie tylko ja się nad tym zastanawiam, bo nawet nasza sąsiadka z trzeciego piętra, pani Janina, parsknęła ostatnio:

– Widzę, że teściowa z jakimś Hiszpanem się za rękę trzyma, zamiast wnuki niańczyć.

No właśnie. W punkt.

Wszystko było na mojej głowie

– Mamo, a gdzie są moje rajstopy?

Od dwóch tygodni rano mam urwanie głowy, odkąd Lena zaczęła przedszkole. A ja sama ogarniam wszystko. Sama.

– W drugiej szufladzie po lewej, kochanie! – odkrzyknęłam, trzymając Igorka na biodrze i próbując jednocześnie przygotować śniadanie.

Oczywiście rajstop tam nie było. Lena przyszła z fochem i zapłakanymi oczami, jakbym to ja specjalnie je schowała. Mąż? W pracy. A teściowa?

– Nie denerwuj się – mówiła jeszcze dwa miesiące temu. – Zawsze ci pomogę, spokojnie, przecież nie zostawię cię samej z dwójką dzieci! Przecież po to się jest babcią!

No więc jak tylko urodził się Igorek, teściowa… zniknęła. Pewnego dnia przyszła, zrobiła zupę z dyni i oznajmiła:

– Wiesz, polecę na chwilkę do Hiszpanii. Do koleżanki. Tylko na parę dni, muszę złapać oddech. Zrozumiesz mnie, prawda?

Zrozumiałam. Naprawdę. Tylko nie zrozumiałam, kiedy po tygodniu wrzuciła zdjęcie z plaży, a w tle było widać męskie ramię. Po kolejnym tygodniu to ramię miało już imię – Pablo.

No to się porobiło – powiedział mąż, przeglądając zdjęcia przy śniadaniu.

– Świetnie, naprawdę świetnie. Twoja mama, zamiast bawić wnuki, flirtuje z jakimś Pablo – wycedziłam przez zęby.

– Może po prostu potrzebowała zmiany? – zaproponował niepewnie.

– Zmiany? A ja potrzebuję wypranej pościeli, godziny snu i… teściowej, która robiła zapasy rosołu do zamrażarki!

Byłam zła

Na początku myślałam, że to żart. Że może mama poznała jakiegoś emerytowanego nauczyciela tańca, z którym gra w bingo pod palmą. Jednak kiedy przysłała mi zdjęcie, na którym całuje jakiegoś brodatego faceta w łysinę… musiałam usiąść.

– Mamo, ale ty chyba nie jesteś tam z nim sama?! – zapytałam przez telefon, próbując brzmieć lekko.

– Nie przesadzaj. Ja tylko… poznaję świat. Pablo pokazuje mi okolice. Dziś byliśmy w Gironie. Wiesz, że on miał kiedyś restaurację?

– No świetnie, a ja mam zamrożone pierogi i zero czasu, żeby je ugotować – mruknęłam pod nosem.

– Słucham, kochanie?

– Nic, nic. Cieszę się, że się dobrze bawisz.

– Wrócę za dwa tygodnie, góra trzy!

Dwa tygodnie minęły. Potem trzy. Teraz leci piąty miesiąc.

Może się zakochała – rzucił mój mąż, przewracając naleśniki na patelni.

– No co ty nie powiesz! A ja? Kto się zakocha w moim nieumalowanym ja, w szlafroku z plamą po mleku modyfikowanym?

Mąż spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie.

Nadal jestem pod wrażeniem. Tylko… chyba nie mam brody jak Pablo.

– Brodę to możesz sobie przykleić – odburknęłam. – Tylko do Hiszpanii się nie wybieraj. Bo ktoś musi zostać z dziećmi.

Byłam na skraju

Ostatnio teściowa zadzwoniła i pokazała się na kamerce. Ja w dresie, z rozwaloną kitką, próbowałam nakarmić Igorka kaszką, która lądowała bardziej na mnie niż w jego buzi. Lena w tle urządzała koncert z garnków i pokrywek. A mama?

– Cześć, kochanie! Jak dobrze was widzieć! – piszczała z zachwytem, siedząc na jakimś tarasie w tle z palmą.

Miała na sobie biały kombinezon, lekki makijaż i kolczyki.

– Cześć, mamo – odpowiedziałam, ocierając czoło rękawem. – Masz chwilę? Bo Lena się pyta, kiedy wrócisz.

– Och, skarbie… no jeszcze nie teraz. Pablo zabiera mnie do Sewilli! Tyle jeszcze miejsc chcę zobaczyć. Ale jestem z wami myślami! Może zrobimy sobie zdalne lepienie pierogów?

– Zdalne co? – prawie zakrztusiłam się kaszką.

– No tak! Ty gotujesz, ja ci mówię, co i jak! Tak robiliśmy z Pablem paellę!

– Mamo, ja nie potrzebuję paelli. Potrzebuję, żeby ktoś przez godzinę przytrzymał Igorka, żebym mogła się wyspać – wybuchnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Wiem, że ci ciężko. Tylko że ja pierwszy raz od lat… żyję. Nie jestem tylko matką, babcią. Tu jestem kobietą.

– A ja? Też byłam kobietą. Dopóki nie stałam się chodzącą ściereczką od mleka i smarków.

– Wrócę. Obiecuję. Tylko jeszcze nie teraz.

Rozłączyła się, zanim zdążyłam odpowiedzieć.

Tydzień później mama znowu zadzwoniła. Tym razem nie z tarasu, tylko z jakiegoś białego salonu. W tle Pablo grał coś na gitarze. Przysięgam, byłam o milimetr od wyłączenia kamerki.

– Widziałam, że Lena rysowała w przedszkolu mój portret! Tylko dlaczego jestem na nim taka smutna?

– Może dlatego, że w rzeczywistości jesteś pięć tysięcy kilometrów stąd – odpowiedziałam sucho, próbując nie podnieść głosu. – A Lena pyta, czy dasz radę przyjechać na jej występ w przedszkolu.

– Ach… kochanie, to tak niefortunnie się złożyło! Na ten dzień mamy już wykupione bilety na pokaz flamenco.

– Flamenco?!

Zamilkła, a ja nie potrafiłam już tego z siebie powstrzymać.

– Wiesz co, mamo? Naprawdę życzę ci szczęścia. Tylko ja tum mam pieluchy i rozlane kakao. I tylko słyszę, że znowu „nie możesz”.

Nie oceniaj mnie. Ja też przez lata miałam ręce pełne dzieci i zup. Teraz po prostu… złapałam moment.

– Tylko że my tu, mamo, żyjemy bez momentów. Bez babci. Bez twojego rosołu i obecności.

– Przecież jestem… w sercu – powiedziała z czułością.

– W sercu nie da się przywieźć dziecka z przedszkola. Ani wynieść śmieci.

Cisza. Potem dźwięk gitary przycichł. A mama powiedziała tylko:

– Daj buziaka Lenie. I powiedz, że babcia ją bardzo kocha.

Zakręciło mi się w głowie

W skrzynce znalazłam kartkę. Na froncie palma, zachód słońca, a z tyłu staranne pismo:

„Moje serce zawsze przy Tobie. Dziękuję, że jesteś taka dzielna. Całuję dzieciaczki! Mama”.

– Kartka?! – burknęłam do siebie. – Może jeszcze przyśle muszelki i magnes na lodówkę?

Wracając z przedszkola z Leną, wstąpiłam do sklepu. Kasjerka spojrzała na mnie z politowaniem, gdy zrezygnowałam z sera, bo „jednak się nie zmieści w budżecie”. A Lena dodała:

– Mamusiu, babcia by kupiła. Ona mówi, że pieniądze są po to, żeby dawać radość.

Wieczorem, gdy dzieci spały, usiadłam z herbatą i włączyłam wiadomości głosowe od teściowej. Słuchałam jednego po drugim – jak Pablo zabrał ją do miejscowości, gdzie kręcono jakiś film, jak kupiła nowy koc z alpaki, jak się śmiali, jedząc churros. Potem urwała i dodała ciszej:

– Wiem, że jesteś zła. Masz prawo. Nie uciekłam przed tobą. Uciekłam przed sobą. Przed byciem tylko babcią i wdową. Nie umiałam się w tym odnaleźć. A Pablo… dał mi coś, czego się nie spodziewałam. Życie.

Zakręciło mi się w głowie.

– A ja? – zapytałam w eter. – Ja też bym chciała mieć życie.

Zamknęłam oczy. Nie z żalu. Ze zmęczenia. I gdzieś głęboko, naprawdę głęboko, zrozumiałam, że mama… już nie wróci. I nie na taką babcię, jakiej potrzebowałam.

Przełknęłam gulę w gardle

Wczoraj Lena znów rysowała. Narysowała plażę. Palmę. I kobietę w kapeluszu trzymającą mężczyznę za rękę. I siebie, ale na drugim planie.

– To ty, córeczko? – zapytałam, wskazując na dziewczynkę.

– To ja, a to babcia i pan Pablo. Babcia mieszka teraz daleko, więc nie mogę być blisko niej – powiedziała z powagą, której się po czterolatce nie spodziewałam.

Przełknęłam gulę w gardle. Teraz tylko czułam… pustkę. Po prostu pustkę, jak po kimś, kto kiedyś był blisko, a teraz stał się wspomnieniem. Wieczorem mąż próbował zagadać:

Może mama kiedyś wróci. Jak się nacieszy tą Hiszpanią.

– Nie wróci. Już wracała trzy razy. W planach. A potem był Pablo. I tapasy. I nowe życie – odpowiedziałam cicho.

Lena ją kocha.

– Ja też ją kochałam. I chyba wciąż kocham, tylko… już inaczej. Już jak się kocha kogoś, kogo się nie oczekuje. Jak ciocię z zagranicy. Od kartki raz w roku.

Dziś w kuchni powiesiłam tę jej pocztówkę. Obok rysunku Leny. A teściowa? Ma teraz swoje życie. Ja swoje. I chyba muszę nauczyć się, że tak już będzie. Że nie każda babcia siedzi w fotelu z robótką. Niektóre… tańczą flamenco z Pablem.

Emilia, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama