„Teściowa zaprosiła nas na pieczeń i kluski śląskie. Gdybym wiedziała, jakie ma intencje, zostałabym w domu”
„Gdy tylko weszliśmy do mieszkania teściowej, już wiedziałam, że coś jest nie tak. Jeszcze nie zdążyłam zdjąć płaszcza, a ona już stała przy nas z uśmiechem jak spod linijki”.

- Redakcja
Moja teściowa zawsze robiła z obiadu teatr. Zastawa wyciągnięta jak na wesele, świeczki zapachowe, które nijak nie pasowały do rosołu, i to wieczne: „smacznego” wypowiedziane takim tonem, jakby właśnie zaczynał się spektakl. A mimo to co jakiś czas, jak ta naiwna, pchałam się tam z nadzieją, że może tym razem będzie normalnie. Bez gierek. Bez tej jej słynnej miny męczennicy. Tym razem zaprosiła nas na kluki śląskie i pieczeń.
Zgodziłam się, bo mąż nalegał. Bo „mama się stara”, bo „nie bądź taka”, bo „to tylko obiad”. Jednak gdybym wiedziała, jaką komedię sobie wymyśliła, zostałabym w domu. Albo lepiej – pojechałabym do teściowej z włączonym dyktafonem. Bo to, co się wydarzyło przy tym stole, zasługuje na zapis w kronikach małżeńskich absurdów.
Czułam, że coś jest nie tak
Gdy tylko weszliśmy do mieszkania teściowej, już wiedziałam, że coś jest nie tak. Jeszcze nie zdążyłam zdjąć płaszcza, a ona już stała przy nas z uśmiechem jak spod linijki.
– O, wreszcie jesteście! – rozłożyła ręce jak do objęcia, ale ostatecznie tylko poklepała Stefana po plecach. – Laura, wyglądasz… ciekawie.
– Dziękuję, mamo – odpowiedziałam, unosząc brew.
Zanim zdążyła odpyskować, mąż już był w przedpokoju. Teściowa natychmiast ruszyła w jego stronę.
– Nie przemarzły ci stopy? Przynieść ci kapcie?
– Mamo, mam trzydzieści pięć lat… – jęknął, ale poszedł za nią do kuchni.
Kiedy weszłam do salonu, wszystko było gotowe: biały obrus, porcelana, sztućce ułożone z chirurgiczną precyzją. A na środku stołu – wielka misa z kluskami śląskimi i pieczeń tak błyszcząca, że przez chwilę zastanowiłam się, czy nie została polakierowana.
– Laura, usiądź, proszę – zawołała teściowa z kuchni, tonem, który brzmiał jak rozkaz.
Usiadłam na swoim zwyczajowym miejscu. Mąż zajął miejsce obok mnie.
– No to… smacznego – powiedziała teściowa i zerknęła na mnie spod rzęs. – Cieszę się, że możemy się tak spotkać. Rodzina to podstawa.
Zamiast sięgnąć po widelec, przyjrzałam się jej uważnie. Już wtedy powinnam była coś poczuć. Instynkt podpowiadał mi, że ta pieczeń nie jest głównym daniem dzisiejszego wieczoru.
Zamarłam z widelcem w dłoni
– Pieczeń dziś wyjątkowo udana – zaczęła teściowa, sięgając po chochlę. – Syneczku, nałożę ci więcej, co?
– Dzięki, mamo, ale sam sobie mogę…
– Ależ daj mi chociaż raz poczuć, że jeszcze mogę być potrzebna – westchnęła teatralnie, nakładając mu dwie grube porcje.
Odwróciła się do mnie.
– Tobie też?
– Poproszę kawałek. Mały – zaznaczyłam.
– Oczywiście – uśmiechnęła się słodko. – Ale nie wiem, czy taki kawałek wystarczy kobiecie w twoim stanie…
Zamarłam z widelcem w dłoni.
– W jakim stanie? – zapytałam, marszcząc brwi.
– No… – spojrzała wymownie na mój brzuch. – Ja się nie wtrącam, oczywiście.
– Mamo – wtrącił Stefan, śmiejąc się nerwowo. – Przecież Laura nie jest w ciąży…
– A nie? – udała zaskoczenie. – To przepraszam. Jednak to by było cudownie, naprawdę. Malutkie nóżki, rączki… Może w końcu zostanę babcią…
– Mamo – westchnęłam. – Nie jestem w ciąży. A nawet jeśli kiedyś będę, to chyba my zdecydujemy, kiedy o tym powiedzieć, prawda?
Zapanowała niezręczna cisza. Tylko widelec Stefana stukał o talerz. Teściowa spuściła wzrok.
– No dobrze, dobrze… Ja tak tylko z troski.
Troska. Jasne. Zawsze się zaczyna od troski.
Zaskoczyła mnie
– Może kompotu? – zaproponowała teściowa po chwili ciszy, zrywając się z krzesła, jakby to miało naprawić całą atmosferę.
– Chętnie – odparłam, chociaż nie miałam już ochoty na nic.
Nie dlatego, że byłam najedzona.
– Tobie też?
– Poproszę – odpowiedział machinalnie, ale spojrzenia nie oderwał od swojego talerza. Udawał, że je, choć głównie tylko mieszał widelcem ziemniaki z sosem.
Teściowa zniknęła w kuchni, a ja pochyliłam się w stronę męża.
– Słyszałeś to, prawda?
– Słyszałem – burknął. – Wybacz, że nie zareagowałem szybciej. Po prostu… nie wierzyłem, że naprawdę to powie.
– Mówi to za każdym razem, tylko coraz mniej subtelnie.
– Może ona po prostu chce dobrze? Czeka na wnuki, to nie zbrodnia.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wróciła.
– Kochanie – powiedziała miękko, siadając. – Chciałam z tobą porozmawiać. Jak kobieta z kobietą.
– Mamo, nie sądzę, żeby to był odpowiedni moment – odparłam.
– A kiedy ma być jak nie teraz? W końcu jesteśmy rodziną.
Mąż wyprostował się jak rażony prądem.
– Mamo...
– Mówię tylko, że… Życie nie może wiecznie stać w miejscu.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Mamo, myślę, że moje życie ma się całkiem dobrze. I proszę – nie próbuj mnie urządzać.
Uśmiechnęła się smutno. Jednak w jej oczach coś błysnęło. Jeszcze się nie poddała.
Spojrzał na mnie pytająco
– Mam pyszne ciasto z wiśniami. Upiekłam specjalnie dla was – powiedziała teściowa z nagłym entuzjazmem.
– Super – mruknął Stefan i już chciał wstać, ale spojrzał na mnie pytająco. Jakby czekał na zgodę. Albo na sygnał do odwrotu.
– Jasne, mamo – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Uwielbiam twoje ciasta.
– Wiem, kochanie – odparła, aż za słodko. – Chociaż ostatnio mówiłaś, że nie jesz cukru…
– Czasem robię wyjątek – rzuciłam chłodno. – Na specjalne okazje.
– A dzisiejsza okazja jest naprawdę wyjątkowa – ucieszyła się. – Bo, moi drodzy, mam dla was niespodziankę!
Spojrzeliśmy po sobie. Mąż zmarszczył brwi, ja wstrzymałam oddech. Niespodzianki w tym domu nigdy nie kończyły się dobrze.
– Pamiętacie Wiesię? Moja koleżanka z chóru. Jej córka pracuje w deweloperce. Mówiła, że mają nowe mieszkania pod miastem. Śliczne, nowoczesne… z ogródkiem. I z windą!
– Mamo, ale po co nam to mówisz? – zapytał Stefan, zdezorientowany.
– Bo pomyślałam, że to coś dla was. Zmiana środowiska, więcej przestrzeni… No i blisko mnie, tylko trzy przystanki autobusem!
Zatkało mnie. Wreszcie wykrztusiłam:
– Chcesz nam znaleźć mieszkanie?
– No przecież sama mówiłaś, że u was duszno. A Stefcio tak ciężko pracuje. Należy mu się coś lepszego.
– Nic takiego nie planowaliśmy – wtrącił Stefan. – I nie potrzebujemy… pośrednictwa.
– Po prostu wiem, co dla was dobre – odpowiedziała łagodnie.
Poczułam, jak pieczeń z obiadu podchodzi mi do gardła.
Postawiłam granicę
– Nie prosiliśmy cię o pomoc w szukaniu mieszkania – powiedziałam, starając się zachować spokój. – Nawet nie rozmawialiśmy o przeprowadzce.
– No właśnie, i to jest błąd – odparła z przekonaniem, jakby właśnie zakończyła konsultację psychologiczną. – Trzeba myśleć o przyszłości. O dzieciach, o wygodzie, o… rozwoju.
– Myślimy o tym, tylko… po swojemu – próbował wybrnąć Stefan.
Teściowa uniosła brwi.
– A jeśli powiem, że już wpłaciłam zaliczkę?
– Co zrobiłaś?! – zapytałam, nie wierząc własnym uszom.
– Spokojnie, to tylko rezerwacja. Można zrezygnować – machnęła ręką. – Tylko tam takich mieszkań długo nie będzie! Wiesia mi mówiła, że rozchodzą się jak ciepłe bułeczki.
– Mamo… – Stefan przetarł twarz dłonią. – Nie możesz robić takich rzeczy bez naszej zgody.
–Zrobiłam z serca – teściowa spojrzała na mnie.
– Mamo, nie mamy dzieci. I nie zamierzamy podejmować żadnych decyzji pod presją.
– Czyli… nie chcecie tam zamieszkać? – zapytała szeptem, jakby nie była w stanie wypowiedzieć tej myśli głośno.
– Nie chcemy. Przynajmniej nie teraz – odpowiedziałam stanowczo. – I bardzo proszę, nie załatwiaj niczego za naszymi plecami.
Przez chwilę teściowa patrzyła na mnie bez słowa. A potem cicho powiedziała:
– No dobrze… To znaczy, że już naprawdę nie mam nic do powiedzenia.
I wtedy zrozumiałam – dla niej to nie był tylko obiad. To był test. I przegrała.
Uznała moje prawa
Wyszliśmy w ciszy. Mąż szedł obok mnie z rękami w kieszeniach, jakby nagle zrobiło się o dziesięć stopni zimniej. Nie rozmawialiśmy, aż doszliśmy do auta.
– Nie przesadziłaś trochę? – zaczął, otwierając drzwi. –
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Serio? Po tym wszystkim pytasz mnie o to?
– No bo… wiesz, mama jest, jaka jest, ale może chciała dobrze?
W drodze do domu nie odzywaliśmy się przez dobre dziesięć minut. W końcu Stefan westchnął.
– Może powinnaś do niej zadzwonić… tak za parę dni. Żeby wiedziała, że ją nie przekreślamy.
– Jeśli ty zadzwonisz, nie będę protestować. Ale ja? Potrzebuję przerwy. Bo powiem coś, czego będę żałowała.
Kiwnął głową. I tym razem nie próbował mnie przekonywać. Kilka dni później znalazłam w skrzynce list. Bez znaczka. Od niej.
„Laura, jeśli kiedyś się zdecydujecie na dziecko – wiesz, że zawsze możecie na mnie liczyć. Nie będę już naciskać. Twój głos też się liczy. Mama”
Pomyślałam tylko jedno: szkoda, że musiała najpierw przegrać, żeby to zrozumieć.
Laura, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moi synowie fatalnie wybrali żony. Baba z targu ma więcej wdzięku i ogłady niż te panienki z pudrowanym noskiem”
- „Stary zegarek w spadku po mamie skrywał prawdziwy skarb. W środku znalazłam karteczkę z tajemniczym numerem”
- „Za zamkniętymi drzwiami mamy z żoną swoją tajemnicę. Gdy wścibscy pytają, czemu nie mamy dzieci, zbywamy ich uśmiechem”