Reklama

Wigilia u teściów zawsze była wydarzeniem. Niby rodzinne spotkanie, ale w praktyce wielka gala, na której każdy musiał grać swoją rolę. I udawać, że wszystko jest idealnie. Do tego stopnia, że nawet jak barszcz był słony jak morze, a pierogi były twarde jak kamień, nikt się nie zająknął. Do czasu. W zeszłym roku teściowa zaserwowała przypalony bigos i oczekiwała zachwytów. Tym razem nie zamierzałam udawać, że to kulinarne arcydzieło.

Miałam złe przeczucia

Gdy wchodziliśmy do domu teściów, już w przedpokoju unosił się znajomy zapach kapusty i przypraw. Jak zwykle Krzysiek przywitał się z matką całusem w policzek, a potem teściowa – uśmiechnięta od ucha do ucha – ścisnęła mnie tak mocno, jakby to miała być nasza ostatnia wspólna kolacja.

– Witajcie, moje skarby! – zawołała, ocierając dłonie w fartuch. – Wszystko gotowe! Kolacja będzie jak z obrazka. I bigos... o mamusiu, palce lizać!

Spojrzałam na nią z lekkim niepokojem.

– Mamo, zrobiłaś bigos? – zapytał Krzysiek, z wyraźnym entuzjazmem. – Uwielbiam ten świąteczny, taki porządnie przegotowany!

– Oj, syneczku, przegotowany to mało powiedziane – rzuciła teściowa z uśmiechem. – Stoi już od poniedziałku. I troszkę się przypalił dzisiaj, ale wiesz, że wtedy najlepszy.

Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z kuzynką Krzyśka, która stała w progu kuchni, trzymając talerz z karpiem. Delikatnie skrzywiła nos.

– Pachnie… intensywnie – szepnęła.

– I to ma być danie główne? – wyszeptałam, pochylając się do niej.

– No. Twoja teściowa powiedziała, że w tym roku postawiła na nowoczesność. I że ten bigos to „jej popis”.

W salonie błyszczały światełka, obrus był idealnie wyprasowany, a wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, jak aktorzy przed premierą. I tylko ja miałam przeczucie, że to będzie spektakl, który się źle skończy.

Spojrzałam na niego z wyrzutem

Usiedliśmy do stołu. Z głośników sączyła się cicho kolęda, w tle migały lampki na choince, a teściowa z dumą stawiała kolejne półmiski. Karp w galarecie, śledzie w trzech wersjach, uszka pływające w barszczu i… wielki garnek bigosu, który niczym królowa przybył na sam koniec.

– No i jest! – oznajmiła z teatralnym rozmachem. – Bigos! Proszę się częstować, niech nikt nie udaje, że nie może. Na taki smak czeka się cały rok!

Zamieszała chochlą w garnku i nałożyła do miseczek. W powietrzu uniósł się duszący zapach – kapusta, wędzonka, grzyby… i coś jeszcze. Smród spalenizny. Takiej ciężkiej, przenikliwej. Gorzki, jakby ktoś wrzucił do środka zwęglone drewno. Krzysiek złapał swoją porcję i bez zastanowienia włożył łyżkę do ust. I zamarł.

– No i? – zapytała teściowa z oczekiwaniem. – Dobre?

– Hm… – mruknął, przełykając z wyraźnym wysiłkiem. – Ma wyrazisty smak.

– Wyrazisty?! – zaśmiała się. – To przez mój sekretny składnik! Odrobinka spalonych śliwek. Nadają charakteru. Taki przepis ze „Smaków świata”.

– Faktycznie smakuje… światowo – rzuciłam, wciąż patrząc na swoją pełną miskę.

– Coś mówiłaś? – spytała teściowa.

– Że może najpierw zjem sałatkę – odparłam, odsuwając bigos na bok.

– No weź, spróbuj – szepnął Krzysiek. – Nie rób sceny.

Spojrzałam na niego z wyrzutem.

Zrobiło mi się duszno

Przy stole panowała niezręczna cisza. Nikt nie miał odwagi powiedzieć głośno tego, co wszyscy czuli: że bigos w smaku przypominał popiół z ogniska. Teściowa siedziała na czele stołu z miną króla życia, zadowolona z efektu. Jej spojrzenie co chwilę omiatało talerze – kto zjadł, kto nie, kto grymasi.

– Jasiu, czemu nie jesz? – zwróciła się do mojego siostrzeńca. – Przecież uwielbiasz bigos!

– Babciu, naprawdę muszę? – jęknął chłopak, trzymając łyżkę jak broń.

– Oj tam, nie przesadzaj. Zrobiłam pyszny bigosik – zbyła go. – Ty, Krzysiu, weź sobie dokładkę!

– Tak, już właśnie biorę, mamo. W tym roku wyszedł pyszny – odparł.

Zamknęłam oczy. Zrobiło mi się duszno. Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam po bigos.

No w końcu! – ucieszyła się teściowa. – Wiedziałam, że nie odmówisz mojego bigosiku!

Włożyłam do ust małą porcję. Kapusta miała konsystencję smoły, a każdy kęs zostawiał posmak popiołu i goryczy. Przełknęłam z trudem.

– Smakuje? – zapytała, przekrzywiając głowę jak nauczycielka w podstawówce.

– Smakuje... jakbyś ugotowała bigos w kominku – odpowiedziałam z kamienną twarzą.

Zamarła.

– Słucham?

– Mówię szczerze. Skoro mam się zachwycać, to chcę wiedzieć, czym. Bo nie smakiem.

To nie jest miłe – powiedziała sztywno. – Napracowałam się.

– Nikt tego nie kwestionuje.

Krzyś kopnął mnie pod stołem. Teściowa zbladła.

Nie miałam zamiaru kłamać

Po moim komentarzu nastała cisza tak głęboka, że nawet pies teściowej przestał mlaskać pod stołem. Nikt nie odważył się sięgnąć po kolejną łyżkę bigosu, a teściowa patrzyła na mnie, jakby właśnie oznajmiłam, że w Wigilię jem schabowego.

– Czy ty właśnie… skrytykowałaś mnie i moją kolację? – zapytała chłodno, przesuwając ręką po białym obrusie.

Skrytykowałam bigos – odpowiedziałam spokojnie. – Nie całą kolację. Już nie chcę udawać, mamo.

– „Udawać”? – prychnęła. – Jakoś do tej pory nie miałaś problemu z tym słowem.

– Bo do tej pory grzecznie milczałam. Dla świętego spokoju.

– I właśnie ten „święty spokój” dziś zrujnowałaś. Gratulacje – wtrąciła się szwagierka, kręcąc głową. – Jakbyś nie mogła po prostu nic nie mówić.

Czyli mam kłamać? – odparłam. – A może jeszcze brać przepis i gotować to samo w domu?

– Nie zaszkodziłoby ci trochę dyplomacji – Krzysiek próbował ratować sytuację. – Przecież mama się starała.

– To może ty zjesz jeszcze trzy porcje? – powiedziałam z przekąsem.

– Myślałam, że w tym domu panuje szacunek – teściowa podniosła się z miejsca. – Tymczasem ktoś przyszedł tu z zamiarem popsucia Wigilii.

– Nie miałam takiego zamiaru. Chciałam tylko powiedzieć, że bigos ci nie wyszedł. To nie koniec świata.

– Dla ciebie może nie. Tylko że ja gotuję dla rodziny z sercem. I nie życzę sobie ironii przy moim stole – syknęła.

Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na swoje talerze, a ja siedziałam, z rękami splecionymi na kolanach, i pierwszy raz w życiu nie żałowałam, że powiedziałam to głośno.

Powinnam odpuścić

Wieczerza trwała, ale atmosfera zmieniła się diametralnie. Kolędy w tle brzmiały nie naturalnie radośnie, jakby ktoś próbował zagłuszyć nimi napięcie przy stole. Krzysiek żuł skórkę od chleba, jakby to była guma do żucia, a jego siostra co chwilę zerkała na mnie z miną w stylu „tego ci nie darujemy”.

Może kompot z suszu? – zaproponowała teściowa, z wymuszonym uśmiechem, jakby to miało odkupić wszystko.

– Chętnie – odpowiedziałam. – Kompot zawsze się udaje.

Usłyszałam chrząknięcie od Krzyśka. Wiedziałam, że powinnam odpuścić. Tylko że już jest za późno. Ktoś musiał to powiedzieć.

– Wiesz co, mamo… – zaczął Krzysiek, zbierając się na odwagę. – Może następnym razem po prostu zamówimy coś z restauracji? Dla odmiany?

– Co proszę?! – Teściowa aż odchyliła się na krześle. – Ty też? Poświęciłam trzy dni na przygotowania, a wy chcecie pizzę?

– Nie pizzę. Po prostu… czasem lepiej mniej, ale pewniej. Bez stresu.

– Albo mniej przypalone – dodałam cicho, ale wystarczająco głośno, by usłyszała.

– Ty się lepiej zajmij własną kuchnią! – teściowa wybuchła. – Twój sernik rok temu smakował jak tynk ze ściany, ale nikt nie powiedział ani słowa!

– Bo nikt nie miał odwagi! – warknęłam, wstając od stołu. – Nikt tu nie może być sobą! Nie chodzi o bigos, tylko o to, że wszystko tu jest podszyte udawaniem!

– Jak ci się nie podoba, to możesz nie przychodzić – powiedziała lodowato.

Może to nie taki zły pomysł – odpowiedziałam.

I wyszłam do przedpokoju. Zostawiłam za sobą stłumione szepty i garnek przypalonego bigosu.

Postawiłam się

Wróciliśmy do domu w ciszy. Mąż prowadził w milczeniu, ja gapiłam się przez okno.

Musiałaś tak ostro? – zapytał w końcu, kiedy zamknęliśmy za sobą drzwi.

– Ktoś w końcu musiał. Ile razy można udawać, że wszystko jest dobrze?

– To tylko bigos...

– To nie tylko bigos. To całe lata milczenia. Każdy się uśmiecha, a wszyscy po kątach obgadują. Mam dość udawania.

Gdy wróciliśmy do naszego mieszkania, Krzysiek usiadł ciężko na kanapie. Oparł łokcie o kolana i przez chwilę nic nie mówił.

– Wiesz, mama… ona taka już jest. Dla niej wszystko to przedstawienie. Święta, stół, potrawy, role do odegrania. I jak ktoś wyjdzie ze scenariusza – panika.

– A może trzeba to wreszcie zakończyć? – usiadłam obok niego. – Te wieczne przemilczania, udawane komplementy, nerwy. Przecież święta powinny być… prawdziwe.

– Może... – westchnął. – Mimo wszystko cholernie mi głupio.

– Mi nie. Pierwszy raz powiedziałam, co naprawdę myślę. I może wreszcie ktoś usłyszał.

Spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Szczerze.

– Wiesz co? W przyszłym roku zróbmy Wigilię u nas. Bez bigosu. I bez teatru.

– Bez przypalania – dodałam, śmiejąc się.

– No... może z gotowym cateringiem.

I tak właśnie postanowiliśmy. W przyszłym roku nie będziemy dzielić się kłamstwem. Tylko sobą.

Oliwia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama