Reklama

– Igor, pamiętaj jedno – mówiła mi nieraz teściowa. – Ludzie przychodzą i odchodzą, ale rodzina to świętość.

Uśmiechałem się wtedy grzecznie, chociaż miałem ochotę zapytać, czy to dotyczy też wujka Włodka, który od piętnastu lat nie rozmawia z bratem, bo ten kiedyś nie zaprosił go na grilla. Albo ciotki Grażyny, co od zawsze traktowała resztę klanu jak robactwo. Ale siedziałem cicho. Bo tak trzeba. Bo to rodzina.

Aż któregoś dnia… wszystko zaczęło mi się rozjeżdżać. I nie, nie przesadzam – rozjeżdżać dosłownie. Zaczęło się w warsztacie samochodowym, od pękniętej opony. A skończyło się na czymś, czego do końca życia nie wymażę z pamięci.

Wizyta w warsztacie

Samochód zaczął ściągać na prawo już kilka dni wcześniej. Udawałem, że to „drobnostka”, bo nie chciało mi się znowu tłuc do warsztatu na drugim końcu miasta. Ale w końcu opona kompletnie siadła, więc nie było wyjścia. Zajechałem do warsztatu, który polecił mi sąsiad. Mały, lokalny, ale ponoć „szybko i solidnie”. Auto zatrzymałem na placu, a sam poszedłem do biura. Tam przywitał mnie typowy mechanik – lekko siwy, w spranym kombinezonie, ze smarem na rękach.

– Dzień dobry – rzuciłem. – Chyba poszła mi prawa przednia opona. Albo zbieżność. Auto ściąga.

– Zaraz rzucę okiem – odpowiedział i wyszedł na zewnątrz. Poszedłem za nim.

Podczas gdy zaglądał pod maskę i przyglądał się kołu, usłyszałem dźwięk szpilek uderzających o beton. I wtedy zobaczyłem ją – moją teściową. W czarnych okularach, obcisłych dżinsach i skórzanej kurtce, z reklamówką w ręku. Weszła pewnym krokiem na teren warsztatu i... nie zauważyła mnie.

– Cześć, Kamilku – powiedziała słodko do mechanika, który jeszcze przed chwilą sprawdzał moje zawieszenie. – Przyniosłam ci te jagodzianki, co lubisz.

Mechanik uśmiechnął się szeroko, zdjął rękawice i... pocałował ją w policzek. Ale nie tak jak sąsiad sąsiadkę. To był pocałunek z iskrą. Ciepły i długi.

Zamarłem. Moja teściowa – pani „rodzina to świętość” – właśnie flirtowała z facetem od świec samochodowych.

I wtedy Kamil się odezwał:

– Jadzia... niech ktoś nas nie zobaczy...

– Oj, już nie przesadzaj – zachichotała. – Nie przyszłam tu przecież z mężem.

Wpadliśmy na siebie

Stałem jak słup soli. Pomiędzy rzędem opon a wystawioną na sprzedaż felgą. Czułem, że robi mi się gorąco. Chciałem cofnąć się, zniknąć, wtopić w ścianę. Ale zanim zdążyłem się ruszyć, ona mnie zauważyła.

– Igor?! – aż się cofnęła o krok. – Co ty tu robisz?

– A jak myślisz? – uniosłem brew. – Przyszedłem po jagodzianki.

Kamil wyglądał, jakby miał się zaraz rozpuścić. Teściowa natomiast zrobiła minę godną oscarowej aktorki. W trzy sekundy zmieniła ton, twarz, wszystko.

– Samochód mi ściągał – dodałem chłodno. – Traf chciał, że do was.

– Aaa, no widzisz... – uśmiechnęła się nerwowo. – Kamil zna się na rzeczy. To mój znajomy... taki... od lat.

– Od lat? – powtórzyłem wolno. – No, wygląda na bardzo bliską znajomość.

– Igor, naprawdę... – spojrzała na mnie ostrzegawczo. – Nie twój interes.

Kamil próbował coś powiedzieć, ale machnąłem ręką.

– Spokojnie. Ja tylko przyszedłem z autem. Ale skoro jesteśmy już tak rodzinnie... może zrobicie mi zniżkę?

Teściowa zacisnęła usta.

– Igor, lepiej byłoby, gdybyś... po prostu zachował to dla siebie. Dobrze?

– Jasne – skinąłem głową. – Przecież rodzina to świętość, nie?

Odwróciłem się i wróciłem do samochodu. Zanim wsiadłem, słyszałem jeszcze, jak Kamil szepcze:

– I co teraz?

A ona, moja święta teściowa, odpowiedziała:

– Udawaj, że nic się nie stało. On i tak nikomu nie powie.

Aż się zaśmiałem pod nosem. Kiedyś może bym nie powiedział. Ale teraz? Teraz byłem ciekaw, jak długo wytrzymam z tym sekretem.

Rodzinny obiad z sekretem w tle

W następną niedzielę zebraliśmy się u teściów na obiedzie. Klasyka: rosół z domowym makaronem, pieczeń z sosem, trzy surówki, a na deser szarlotka z bitą śmietaną. Wszystko jak zawsze. Tylko ja siedziałem przy stole jak bomba zegarowa, a moja teściowa – jakby nigdy nic – roznosiła talerze i żartowała z teściem.

– Tadziu, dolejesz Igorowi rosołu? – zapytała, jakby tydzień temu nie uprawiała konspiracyjnych buziaków w warsztacie.

– Jasne – teść sięgnął po wazę. – Igor, musisz zjeść porządnie. Chudy jesteś.

– Jakoś ostatnio mniej mi smakuje – odparłem, patrząc prosto na teściową. – A może po prostu mam coś na żołądku.

Ona nawet nie drgnęła. Profesjonalistka.

– To pewnie stres w pracy – rzuciła z troską. – Może źle śpisz?

– Albo widuję za dużo rzeczy, których nie powinienem.

Zapadła niezręczna cisza. Żona spojrzała na mnie, marszcząc brwi.

– Igor? O co ci chodzi?

– Nic, kochanie. Tak sobie żartuję. Twoja mama zna się na takich rodzinnych żartach, prawda?

– Oczywiście – odpowiedziała teściowa z uśmiechem, który nie sięgał oczu.

Nawet nie wiem, co mnie bardziej denerwowało: to, że teściowa robiła z nas wszystkich idiotów, czy że teść – najspokojniejszy człowiek świata – siedział tam jak ślepiec, nie mając pojęcia, że jego żona za rogiem rozdaje jagodzianki i całusy. Spojrzałem na niego. Uśmiechał się, nalewał kompot. A ja pomyślałem tylko jedno: stary, ale cię robi w konia.

Chciałem to z siebie wyrzucić, ale nie mogłem

Kilka dni później teść zadzwonił, czy nie wpadnę na „męskie piwko”. Rzadko prosił o takie rzeczy, więc nie mogłem odmówić. Siedzieliśmy w altance na działce, z widokiem na jabłonkę i krzywą huśtawkę. Teść polał piwo do kufli.

– Igor, powiedz mi coś szczerze – zaczął, patrząc w piankę. – Wszystko między tobą a Anką w porządku?

– Tak... Czemu pytasz?

– Bo na obiedzie byłeś jakiś dziwny. Jakbyś chciał coś powiedzieć, ale nie mogłeś.

Przez chwilę się wahałem. Serio myślałem, żeby to wszystko wyrzucić. Ale spojrzałem na niego – pogodna twarz, trochę naiwna, jak dziecka, które nie wie, że jego balonik właśnie ktoś przebija gwoździem.

– Wiesz, to przez pracę. Klient idiota mnie ostatnio wnerwił.

– Aha... – skinął głową. – Bo ja myślałem... że może to coś z Jadzią.

Zamarłem. Spojrzałem na niego uważniej.

– Z Jadzią?

– No. Że coś może... wiesz... przyczepiła się do ciebie, czy coś. Bo ona czasem... bywa zbyt bezpośrednia.

– Nie, nie. Nie o to chodzi – odparłem szybko.

Ale serce zaczęło mi walić. Czyżby coś podejrzewał?

– A czemu tak pomyślałeś?

– Bo ona dziwnie ostatnio się zachowuje. Znika gdzieś, wraca w dobrym humorze. Mówi, że była u koleżanki. Ale jak ją znam... – uśmiechnął się krzywo – ta „koleżanka” może mieć brodę i klucz francuski.

Spojrzał na mnie i dodał cicho:

– Jeśli coś wiesz, Igor... wolałbym usłyszeć to od ciebie.

Jednak wybieram prawdę

Długo się wahałem. W sumie po co się mieszać? To nie mój cyrk, nie moje małpy. Ale z drugiej strony... teść był w porządku. I nie zasługiwał na to, żeby go robiono w balona. Zwłaszcza z takim rozmachem.

– Dobra, tylko... obiecaj, że nie powiesz, że ja ci to powiedziałem – rzuciłem w końcu.

– Igor, przecież to jasne. Mów.

– No więc... widziałem ją w warsztacie.

– W jakim warsztacie?

– Tam, gdzie naprawiałem oponę. Weszła z reklamówką, a ten mechanik... no, był bardzo zadowolony, że ją widzi. Powiedział do niej „Jadzia”, a ona... no wiesz, raczej nie wyglądała na klientkę. Pocałowali się.

Teść zamarł. Piwo w jego ręce lekko się przechyliło, ale nie upuścił kufla.

– Pocałowali się?

– Tak. Nie był to przypadek.

– Cholera... – wycedził. – A jednak.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. W końcu wstał i poszedł do domku. Myślałem, że się obraził albo że chce być sam. Ale po chwili wrócił z termosem i dwoma kubkami.

– Wiesz, Igor... dobrze, że mi powiedziałeś. Ja się już od dawna domyślałem. Ale... człowiek zawsze ma nadzieję, że może to tylko wyobraźnia.

– Przykro mi.

– Nie, nie. Mi już dawno przeszło. Tylko teraz wiem jedno: nie muszę już udawać. Nie będę.

– A co zamierzasz?

– Najpierw? Wypić tę kawę. Potem... zobaczymy.

I tak siedzieliśmy – dwóch facetów, zdradzonych przez kobietę, której wszyscy wierzyli. Ale jeden z nas był teraz o wiele spokojniejszy.

Zostawił tylko kartkę na stole

Dwa tygodnie później teść się wyprowadził. Spakował się w jedno popołudnie i wyniósł bez awantur. Po prostu zostawił kartkę na stole: „Nie jestem zły. Po prostu już nie chcę się oszukiwać. Tadeusz”.

Teściowa początkowo robiła z siebie ofiarę.

– Igor, musisz z nim pogadać. Oszalał. Chce rozwodu, bo... bo ktoś mu nagadał bzdur!

Nie odpowiedziałem. Tylko spojrzałem na nią dłużej niż trzeba. Zrozumiała. Od tamtej pory unikała kontaktu wzrokowego.

Anka była w szoku, ale nikt nie wtajemniczał jej w szczegóły. Teść nie chciał, ja tym bardziej. Powiedziałem jej tylko, że jej ojciec potrzebuje przestrzeni. Zdziwiło ją to, ale nie drążyła. Kilka dni później spotkałem Tadeusza na spacerze. Wyglądał lżej. Jakby oddychał pełną piersią pierwszy raz od lat.

– I jak się trzymasz? – zapytałem.

– Jak ktoś, kto wreszcie przestał grać w teatrze. Wiesz, Igor... dziwne to wszystko. Człowiek przez trzydzieści lat żyje z kimś, myśli, że zna, a potem się okazuje, że to była tylko dobrze zagrana rola.

– Ale chyba lepiej późno niż nigdy?

– Tylko wiesz, co jest najlepsze? – zaśmiał się gorzko. – Ja się wcale nie czuję przegrany. Czuję się... wolny.

– To co teraz?

– Teraz? Uczę się gotować. I chcę pojechać nad morze. Sam. Bez jej jagodzianek.

I uścisnął mi dłoń. Mocno, z wdzięcznością. A ja wróciłem do domu i po raz pierwszy naprawdę zrozumiałem, że rodzina to nie świętość. Rodzina to tylko ludzie. I każdy z nich może zawieść.

Igor, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama