„Teściowa zawsze uważała się za arystokratkę. Schowała dumę do kieszeni, gdy okazało się, że potrzebuje mojej opieki”
„Zawsze spoglądała na mnie z wyższością, bagatelizując to, co mówię, a na każde moje osiągnięcie reagowała lekceważącym uśmieszkiem. Po obronie pracy magisterskiej skwitowała tylko, że dobrze, iż przynajmniej mam jakiś naukowy papierek”.
- Listy do redakcji
Gdy po raz pierwszy zawitałam do domu mojego przyszłego małżonka Jacka, przeżyłam prawdziwe zdumienie. Wprawdzie jego mieszkanie mieściło się w standardowym bloku, jak u wielu innych ludzi, jednak wystrój salonu znacznie odbiegał od powszechnie spotykanego. Zamiast popularnego zestawu segmentowych mebli i błyszczącej ławy, centralnym punktem pomieszczenia był ogromny stół z kunsztownie rzeźbionymi nogami. Ściany zdobiły intrygujące obrazy, a w eleganckiej, szklanej biblioteczce spoczywały opasłe woluminy zabytkowych ksiąg.
Była dystyngowana
– Pamiątki po przodkach to nasz skarb – powiedział z nutą satysfakcji w głosie, prezentując mi wspaniałe woluminy w skórzanych okładkach.
– Wasza rodzina musiała mieć sporo forsy… – westchnęłam, ostrożnie muskając dłonią stare księgi. – Jesteś ze szlacheckiego rodu?
– No ba, my to nawet od hrabiów się wywodzimy! – wypiął z dumą klatkę piersiową, ale jednocześnie puścił do mnie oko. – Choć dzisiaj raczej nie jest to dobrze postrzegane, co nie?
Jacek generalnie miał dość obojętne podejście do kwestii swojego rodowodu – po części odczuwał z tego powodu dumę, ale jednocześnie w ogóle nie przywiązywał do tego znaczenia. W odróżnieniu od swojego syna, jego mama przy każdej nadarzającej się sposobności, a czasem nawet bez powodu, akcentowała swoje szlacheckie korzenie.
Ilekroć się komuś przedstawiała, za każdym razem podkreślała swój hrabiowski tytuł. Jej styl ubierania się także odróżniał ją od reszty otoczenia. Zawsze emanowała subtelną klasą. Nigdy nie opuszczała mieszkania bez założonych błyskotek i makijażu. I choć od samego początku nie poczułam do niej ciepłych uczuć, nie mogłam zaprzeczyć, że jest bardzo dystyngowaną osobą.
Jacek nigdy bezpośrednio mi tego nie powiedział, ale czułam, że to właśnie przez moje korzenie jego matka nie darzyła mnie sympatią. Jestem w końcu klasycznym przykładem dziewczyny z robotniczej rodziny. Z pewnością nie byłam osobą, którą chciałaby widzieć u boku syna jako synową.
Chciałam zdobyć jej sympatię
Kiedy zdecydowaliśmy się na ślub, nie stawiała przeszkód. Co prawda dała wyraz swojemu niezadowoleniu, ale nie utrudniała nam niczego. Nawet podarowała Jackowi rodzinny pierścionek zaręczynowy, co naprawdę sobie cenię, bo przecież równie dobrze mogła przekazać go którejś ze swoich trzech córek. Choćby Małgosi, jedynej z rodzeństwa, która wyszła za mąż „jak trzeba”. Jej wybranek również wywodzi się z hrabiowskiego rodu. Reszta zięciów nie zdobyła uznania w oczach mojej teściowej.
Od zawsze to na mnie skupiała się cała krytyka, mimo że dokładałam wszelkich starań, aby zaskarbić sobie jej sympatię. Specjalnie dla niej przygotowywałam pyszne wypieki, a także sałatki zgodnie z jej wskazówkami. Co więcej, pozwoliłam jej zdecydować o imieniu dla mojej pierworodnej córki. Mój wybór padł na Paulinę, ale ona uznała to za zbyt oklepane i wysunęła propozycję Eweliny.
Mimo moich wielkich wysiłków, nigdy nie udało mi się w pełni zdobyć uznania w oczach teściowej. Zawsze spoglądała na mnie z wyższością, bagatelizując to, co mówię, a na każde moje osiągnięcie reagowała lekceważącym uśmieszkiem. Po obronie pracy magisterskiej skwitowała tylko, że dobrze, iż przynajmniej mam jakiś naukowy papierek.
Nie okazywała uczuć
Kiedy udało mi się wreszcie zdobyć prawko, oświadczyła, że nie ufa niedoświadczonym kierowcom, a już w szczególności kobietom za kółkiem i kategorycznie odmówiła, gdy zaproponowałam jej przejażdżkę.
Liczyłam na to, że z biegiem czasu zbuduję most nad lodowatą przepaścią, którą wytworzyła między nami teściowa. Niestety, moje nadzieje okazały się płonne, gdyż zawsze traktowała mnie z góry. Niewielkim pocieszeniem był fakt, że tak samo odnosiła się do nas wszystkich – w tym mężów swoich córek. Jedynie do męża Małgosi była odrobinę przychylniej nastawiona – gdy potrzebowała kogoś, by podrzucił ją na stację kolejową albo do przychodni, tylko on miał ten przywilej. No i rzecz jasna mój małżonek, ale ja już nie.
Jakiś czas temu teściowa zachorowała. Dopadły ją straszne bóle kręgosłupa i ledwo co była w stanie się poruszać. Teść już wtedy nie żył, więc została całkiem sama. Wymyśliłam, że zrobię jej ulubioną zupę, do tego upiekłam ciasto i zaniosłam to wszystko do niej. Jasne, że mi podziękowała, ale bez przesadnego entuzjazmu. A gdy jej zaproponowałam, że mogę skoczyć po zakupy albo ogarnąć trochę w domu, ewentualnie pomóc jej się umyć, to grzecznie, ale stanowczo odmówiła.
– Panie z mojego środowiska odznaczają się niezłomnym charakterem – oznajmiła, spoglądając na mnie z góry, mimo iż w tej sytuacji wyglądało to nieco zabawnie. Leżała na posłaniu, blada i cierpiąca, a jednak wciąż pozostawała prawdziwą damą.
– Jeśli będę potrzebować wsparcia, zatrudnię pielęgniarkę albo gosposię. W każdym razie dziękuję za zupę, smakowała wybornie i na pewno dobrze na mnie podziałała.
Było mi przykro
Cóż, nawet gdy odnosiła się do mnie z wyższością, robiła to z niesamowitą klasą! Czułam z tego powodu przykrość i często rozmawiałam o tym z Jackiem. Niestety, nie za bardzo potrafił mi doradzić, jak sobie z tym poradzić.
– Rozumiesz, jaka jest nasza matka – wyjaśniał. – Od zawsze taka była. Kiedy byłem dzieciakiem, nieustannie mówiła mi, że musimy dbać o nasze zwyczaje i nigdy nie pokazywać, że się boimy albo że jesteśmy słabi. Kiedyś rozwaliłem sobie kolano i wyłem, a mama, zamiast mnie pocieszyć, stwierdziła, że muszę się hartować, bo w życiu mogą mnie spotkać dużo gorsze rzeczy. A ja miałem wtedy zaledwie cztery lata!
Byłam totalnie zaskoczona tym, co usłyszałam. W końcu u nas w domu ludzie zawsze są dla siebie mili i serdeczni. Szczególnie, kiedy ktoś choruje, wtedy pomagamy sobie nawzajem i to nic nadzwyczajnego! Ale mój mąż trafnie zauważył, że jego matki nie da się zmienić.
Dlatego skupiłam się na tym, by nasze pociechy wychowywać tak samo, jak ja byłam wychowywana. Dobrze, że moja własna mama czuła się świetnie, dzięki czemu mogła dać naszym dzieciom tyle uczucia i serdeczności, których brakowało im ze strony babci.
Dzieci ją wyczuły
Swoją drogą, maluchy błyskawicznie łapią, o co chodzi – choć były jeszcze niewielkie, doskonale zdawały sobie sprawę, że pierwsza babcia daje wylizać ubity krem z rondelka, mocno przytula i czyta opowieści na dobranoc, a druga wypytuje o sytuację w podstawówce albo przedszkolu i od czasu do czasu pogładzi czuprynę. I bodajże tylko one w rodzinie nie miały z tym problemu.
Z biegiem lat w pewien sposób przywykłam do oschłego usposobienia mojej teściowej. Mimo że wizyta u niej z okazji Bożego Narodzenia albo urodzin nigdy nie należała do przyjemności, to i tak udawałam zadowolenie. Po prostu próbowałam nie dostrzegać jej protekcjonalnych i wywyższających się spojrzeń. Natomiast złośliwe komentarze wpuszczałam jednym uchem, a wypuszczałam drugim. No i jakoś to leciało.
Jednak niedawno sytuacja uległa zmianie i okazuje się, że teściowa, czy tego chce, czy nie, będzie zdana na moje towarzystwo i pomoc. A było to tak: trzy lata temu na śliskim chodniku straciła równowagę i złamała sobie biodro. W jej wieku to naprawdę poważna sprawa. Lekarze nie zostawili złudzeń – powiedzieli, że raczej nie ma co liczyć na to, że znów będzie w pełni sprawna. Od tej pory poruszanie się o kulach to będzie jej codzienność.
Potrzebowała opieki
Wiadomość o chorobie teściowej kompletnie nią wstrząsnęła. Kto wie, być może właśnie przez to jakieś pół roku później doznała udaru? Mimo że odzyskała władzę w ręce i jest w stanie mówić, choć niezbyt zrozumiale, to niestety nie potrafi samodzielnie chodzić. To musi być dla niej okropne przeżycie – dostrzegam, jak bardzo cierpi przez to jej duma.
Gdy to wszystko się stało, było oczywiste, że teściowa nie da rady mieszkać samotnie. Zorganizowaliśmy rodzinną naradę. Głównie odbywała się ona przez sieć – ponieważ dwie siostry Jacka przebywają poza granicami kraju, a w Polsce została jedynie Małgośka, która jednak rezyduje nad Bałtykiem, gdzie zarządza pensjonatem.
– Może zrzucimy się i zafundujemy staruszce jakiś fajny ośrodek opiekuńczy? – rzuciła Małgorzata. – Taki z górnej półki.
– Naszej rodzicielki na to nie namówisz – sprzeciwiła się Katarzyna, która wyemigrowała do Kanady. – Ciągle trąbiła, że obojętnie, jak tam jest, dla niej to zwykłe przytuliska i prędzej kopnie w kalendarz, niż da się w czymś takim ulokować.
– Nie wiem, czy istnieje inne rozwiązanie – rozważała Anka, najmłodsza z sióstr, która przebywała w Niemczech. – Żadna z nas nie jest w stanie zabrać mamy do siebie. Taka wyprawa i przenosiny byłyby dla niej zbyt trudne. Poza tym ja nie mam zamiaru wracać do Polski.
– Pensjonat to moje życie, nie mogę go porzucić – żaliła się Małgośka. – Przyślę wam pieniądze. Jutro z samego rana pójdę do banku i założę konto. Podam wam numer, a Jacka i Ewę upoważnimy, żeby mogli z niego korzystać.
Nie chciała opiekunki
No i koniec. Założyły konta, kasa popłynęła, ale kłopot nadal pozostał nierozwiązany. Udało się wyszukać opiekunkę, ale mamie nie przypadła do gustu.
– Skoro cały boży dzień mam przebywać z taką osobą, to lepiej będzie, jak sama posiedzę przed telewizorem – narzekała. – Ona ciągle ogląda telenowele, a ja za nimi nie przepadam. A obiad to chyba wy możecie mi przygotować, no nie?
Pewnie, ale chodziło mi bardziej o wsparcie niż przyrządzanie posiłków. Następne pielęgniarki również nie zdobyły sympatii mamy. Do tego jej stan uległ pogorszeniu i nie była w stanie nawet sama usiąść. Wtedy wpadłam na pomysł, żebym to ja się nią zajęła.
– I tak nigdzie nie pracuję – oznajmiłam. – Od kiedy nasze pociechy wyprowadziły się z domu, to w sumie nie bardzo mam zajęcie. Moim zdaniem powinniśmy zamieszkać razem z nią. Albo ona u nas, albo my u niej. Tak byłoby najprościej, bo przecież w nocy też ktoś musi przy niej czuwać, prawda?
Jacek odbył rozmowę z mamą. Ustalili, że zamieszkamy u niej. Teraz to ja się nią opiekuję. Wspieram ją przy ubieraniu, myciu, zmieniam pampersy… Zdaję sobie sprawę, jak bardzo ją to upokarza, ale nie mamy innego wyjścia. Zauważam w niej jednak pewną przemianę. Już nie odnosi się do mnie z wyższością, nie patrzy na mnie z góry. Wprawdzie nie zdobyła się jeszcze na słowa wdzięczności, ale dostrzegam w niej iskierki ciepła i życzliwości. Aż żal, że dopiero kalectwo sprawiło, że stała się bardziej ludzka…
Kinga, 47 lat