Reklama

Jestem nauczycielką języka polskiego, żoną Michała, matką dwójki dzieci. Gdyby ktoś spojrzał z zewnątrz, to mamy wszystko i dom z ogródkiem, i wspólne wakacje, i dzieci w dobrych szkołach. Tylko że to wszystko jest jak zdjęcie w ramce – ładne, ale nieruchome. Bo pod tą ramką ja się duszę. Jestem introwertyczką, która od lat próbuje dopasować się do cudzych oczekiwań. Głównie jego rodziny.

Reklama

Z Teresą, moją teściową, nigdy nie potrafiłam się porozumieć. Od pierwszego dnia patrzyła na mnie, jakbym była kimś niegodnym jej złotego synka. Beata – siostra Michała – to osobna historia. Jest wiecznie złośliwa, wiecznie oceniająca. A Michał zawsze stoi z boku. Niby przy mnie, ale bez słowa. W te wakacje miało się to zmienić. Jego rodzice zarezerwowali domek nad jeziorem. „Żeby się zbliżyć jako rodzina” – mówili. Michał nalegał, żebym pojechała. Ustąpiłam. Ale już przy pakowaniu czułam, że znów będę tam tylko intruzem.

– Kochanie, nie dramatyzuj, to tylko tydzień – powiedział wtedy Michał.

Tylko skinęłam głową i wcisnęłam do torby książkę. Przeczucie mówiło mi jedno, że ten wyjazd coś we mnie zmieni. I rzeczywiście, bo po nim zaczęłam planować samotne podróże.

Czułam, że będzie źle i było

Domek nad jeziorem wyglądał jak z folderu. Był drewniany, z dużym tarasem, cisza dookoła, śpiew ptaków. Tylko że mnie nic nie cieszyło. Bo już przy pierwszym wspólnym śniadaniu wiedziałam, że będzie źle.

– Michał był chudszy, zanim się ożenił – rzuciła Teresa, nakładając sobie jajecznicę.

– Może nie ma czasu na siłownię, skoro musi po twoich obiadkach dochodzić do siebie – dorzuciła Beata, zerkając na mnie z fałszywym uśmiechem. – Albo spróbowałabyś mojego detoksu. Wegański, rewelacyjny. Koleżanki już po trzech dniach schudły po dwa kilo.

– Nie jestem głodna – odpowiedziałam, starając się nie patrzeć na Michała. Siedział obok mnie i milczał. Jak zawsze.

Popołudnie minęło w napięciu. Dzieci biegały po podwórku, a ja próbowałam wtopić się w tło. Wieczorem, gdy wszyscy poszli na spacer, zostałam w domku. Wrócili rozgadani, z butelką wina. Rozlałam im po kieliszku. Teresa uniosła swój i powiedziała:

– Za naszą rodzinę! I żebyśmy się lepiej poznali. Nawet z nowymi osobami.

– Mamo… – Michał spróbował ją uciszyć.

Ale ja już wstałam.

– Idę do pokoju.

Później, kiedy dzieci już spały, Michał wszedł cicho za mną.

– Joasia… Co się z tobą dzieje?

– Co się ze mną dzieje?! – syknęłam. – Czuję się, jakbym była jakimś cieniem w tej rodzinie, nie twoją żoną!

Spojrzał na mnie bezradnie.

– Przecież nic nie powiedziała takiego…

– Właśnie. Nigdy nic nie mówią wprost. I ty też nie. Po prostu siedzisz i się przyglądasz.

Nie odpowiedział. Położył się na łóżku i odwrócił plecami. A ja patrzyłam w sufit i już wiedziałam, że ten wyjazd będzie dla mnie końcem czegoś.

Byłam zupełnie z tym sama

Kolejne dni były jak długa, niezręczna kolacja, z której nie mogłam uciec. Rano znów usiadłam do stołu ostatnia. Przywitała mnie cisza, a potem westchnienie Teresy.

– Joanno, ty nic nie jesz? Za delikatna jesteś… Miastowa. My to wszystko swojskie ludzie – uśmiechnęła się do Michała, jakby mnie tam nie było.

– A może po prostu nie lubię zaczynać dnia od uszczypliwości – wymamrotałam.

Beata nawet nie podniosła wzroku znad telefonu.

– Jedziemy dzisiaj na spływ. Mama mówi, że ty raczej nie dasz rady, co nie?

– A ktoś mnie zapytał? – odpowiedziałam na razie spokojnie.

– Myślałyśmy, że skoro siedzisz w cieniu cały czas… – Beata wzruszyła ramionami. – Ale jak chcesz, to przyda się ktoś do robienia zdjęć.

Michał siedział obok i mieszał herbatę. Mieszał. Milczał. Nie wybrałam się z nimi. W południe schowałam się za domkiem z książką, byle nie słyszeć ich śmiechów. Michał przyszedł późnym popołudniem, sam.

– Wrócili wcześniej?

– Tak, coś się popsuło z kajakiem.

– A ciebie nie było, żeby je ratować? – zapytałam z przekąsem.

– Joanna… Nie zaczynaj. Przecież one są, jakie są. Już się nie zmienią. Co mam zrobić?

Wstałam i spojrzałam mu prosto w oczy.

– Cokolwiek. Albo chociaż powiedzieć, że widzisz, co się dzieje.

– Przesadzasz – westchnął. – One cię nie lubią, bo się zamykasz w sobie. A ja… nie chcę mieć dzikich awantur pod nosem.

– Nie chcesz mieć awantur? – zaśmiałam się smutno. – To nie są moje wakacje. Ja tu niknę, dzień po dniu. A ty tylko patrzysz, jak tonę.

Zamilkł. I wtedy poczułam, że jestem sama. Naprawdę sama.

Michał siedział jak zaklęty

To był ranek jak każdy. Beata narzekała, że dzieci się nudzą, teściowa przestawiała naczynia w kuchni, jakby robiła wielką przysługę całemu światu. Ja znów usiadłam na tarasie z książką. Chciałam uciec w coś, gdzie nie będę na każdym kroku oceniana. I wtedy usłyszałam.

– Michał to mógł mieć każdą – mówiła Teresa szeptem, ale te ściany były cienkie jak papier. – A wziął taką… nudną.

– Jak to nauczycielka z podstawówki. Zero charyzmy – Beata zaśmiała się złośliwie. – Myślisz, że on się jeszcze z tego wyplącze?

– Mój syn nie jest głupi. Zobaczysz. Jeszcze się obudzi.

W gardle mi zaschło. Oparłam się plecami o ścianę i zamknęłam oczy. Poczułam ulgę. Tak, ulgę. Bo przynajmniej już wiedziałam, że nie przesadzałam. Że nie zwariowałam. One naprawdę mnie nienawidzą. Przy śniadaniu nie byłam w stanie już milczeć.

– Słyszałam waszą rozmowę – powiedziałam, stawiając talerz na stole. – I nie, nie zamierzam dalej udawać, że to są wakacje. Na pewno nie dla mnie.

Teresa spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami.

– O czym ty mówisz?

– O tym, że jestem nudna. Że Michał powinien był wybrać kogoś innego. Może jakąś wegankę na detoksie?

Beata się skrzywiła.

– Podsłuchiwałaś?

– Nie. Po prostu w końcu usłyszałam prawdę. I dziękuję wam za to. Naprawdę.

Wstałam, zostawiając wszystkich z otwartymi ustami. Michał siedział jak zaklęty. Nawet nie spojrzał mi w oczy. I wtedy zrozumiałam, że już nie mam tu czego szukać.

Nie jestem zerem

Szłam przed siebie, ścieżką wzdłuż jeziora. Minęłam pomost, małą przystań, nawet nie zauważając ludzi. Powietrze pachniało latem, ale we mnie była jesień – ciężka, szara i wilgotna. Myśli kotłowały się w głowie. Czy to naprawdę aż tak boli tylko dlatego, że mnie nie chcą? Czy jestem aż tak uzależniona od ich opinii? Zatrzymałam się przy wielkiej sośnie. Dotknęłam jej szorstkiej kory. Czułam się nagle tak bardzo, bardzo sobą. W ciszy. Bez komentarzy, bez spojrzeń, bez Beaty i jej „wegańskich rewolucji”. W tej ciszy czułam, że jeszcze oddycham.

– Nie jestem nikim – wyszeptałam. – Tylko dlatego, że ich nie rozbawiam.

Przypomniały mi się moje samotne podróże z czasów studiów. Namiot w Bieszczadach. Spacer po Dubrowniku o świcie. Ten bar w Palermo, gdzie kelner pomylił moje zamówienie i dostałam najlepszą kawę w życiu. Kiedy wróciłam do domku, nikt się do mnie nie odezwał. Beata siedziała ze smartfonem, Teresa obierała ogórki. Michał? Siedział na tarasie, ale nawet na mnie nie spojrzał.

Nie powiedziałam nic. Nie musiałam. Przez resztę pobytu nie uczestniczyłam już w niczym. Chodziłam na spacery, czytałam. Milczałam. Wieczorem, leżąc pod cienkim kocem, otworzyłam przeglądarkę w telefonie i wpisałam: „samotna podróż kobiety – tanie loty”. Grecja. Włochy. Chorwacja. Maroko. Nie wiedziałam jeszcze, dokąd. Ale wiedziałam jedno, że następne wakacje spędzę sama.

Poczułam coś w rodzaju ulgi

Wróciliśmy w niedzielę późnym wieczorem. Michał nie odezwał się przez całą drogę. Dzieci spały na tylnym siedzeniu, a między nami wisiała cisza cięższa niż bagaże w bagażniku. Gdy zamknęłam drzwi od domu, poczułam coś w rodzaju ulgi. To był koniec. Tych wakacji. Moich złudzeń. Następnego dnia, przy śniadaniu, odsunęłam talerz i spojrzałam na męża.

– Nie pojadę już na żadne wakacje z twoją rodziną. Nigdy więcej.

Michał spojrzał na mnie jak na obcą kobietę.

– To tylko tydzień, Joasia. Przesadzasz. One są… jakie są.

– Właśnie – przerwałam mu. – Są, jakie są. A ja nie jestem tam mile widziana. I ty to wiesz.

Wstałam. Sięgnęłam po telefon.

– Co robisz?

– Rezerwuję wyjazd. Samotny. Mały pensjonat. Cisza. Żadnych złośliwości przy śniadaniu.

– Chcesz tak po prostu jechać gdzieś sama? – Michał patrzył, jakby nie dowierzał.

– Tak. Po prostu. I to nie z kaprysu. Tylko dlatego, że jeśli jeszcze raz pozwolę się tak traktować, to zniknę. Już naprawdę.

Musiałam odnaleźć siebie

Patrzyłam na kalendarz, licząc dni do wyjazdu. Mój pierwszy samotny urlop od… nie pamiętam kiedy. Michał już nie pytał. O nic. Nie próbował zrozumieć, nie zadzwonił do matki, nie porozmawiał z siostrą. Po prostu uznał, że „tak się jakoś wydarzyło”. Może i lepiej. Nie miałam już siły nikomu nic tłumaczyć. Nie chciałam się rozwodzić. Nie teraz. Nie dlatego, że mnie nie obronił. Ale coś między nami pękło. Nie jak szkło, które rozpryskuje się w sekundę. Raczej jak lina, która przez lata była naciągana, aż w końcu zaczęła się pruć.

W kuchni dzieci coś rysowały. Michał siedział w drugim pokoju, wpatrzony w laptop. Ja stałam przy oknie i wyobrażałam sobie ścieżki w górach, pachnące oliwkami, ciche wieczory i nieznajome kobiety, które, być może, też musiały uciec gdzieś daleko, żeby zacząć oddychać. Jeszcze nie wiedziałam, kim będę za rok. Czy wrócę do tego samego domu, tej samej codzienności? Ale wiedziałam, że potrzebuję odnaleźć siebie. I pierwszy raz od dawna – naprawdę nie mogłam się doczekać jutra.

Joanna, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama