Reklama

Czasami mam wrażenie, że od samego początku byłam dla teściowej przeszkodą. Jakby fakt, że Michał się we mnie zakochał, był jakąś porażką wychowawczą. Nigdy nie powiedziała tego wprost. Nie musiała. Wystarczyły spojrzenia, wymowne milczenie, czasem ledwie słyszalne westchnięcia, kiedy opowiadałam o naszej codzienności.

Reklama

Michał tego nie widzi. Albo nie chce widzieć. Kiedy próbuję z nim porozmawiać, zbywa mnie.

– Kochanie, ona po prostu tak ma. Jest z innego pokolenia, musisz ją zrozumieć – mówi.

Ale to ja muszę się starać. To ja muszę rozumieć. To ja muszę znosić. Czasami czuję, że nie jestem członkiem tej rodziny, tylko jakimś dodatkiem, który dostał się w pakiecie z Michałem. Nawet dzieci – nasze dzieci – nie są wystarczającym powodem, by Teresa spojrzała na mnie jak na kogoś, komu należy się szacunek.

To było podejrzane

Siedziałam ostatnio z Kasią na ławce przed naszym blokiem, popijając herbatę z termosu, kiedy powiedziałam jej to głośno.

– Czasem czuję się jak gość, który niechcący wszedł na nie swoje wesele – westchnęłam.

– Bo jesteś dla niej obca – powiedziała rzeczowo Kasia. – I niektóre kobiety nie przyjmują do wiadomości, że ich synek mógłby kochać kogoś bardziej niż mamusię. Moja teściowa też ma swoje momenty, ale przynajmniej trzyma język za zębami. Twoja niestety lubi wbijać szpile.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że kiedy zadzwoniła i zaprosiła mnie na zakupy, to się ucieszyłam – wyznałam z goryczą.

– Serio?

– Tak. Pomyślałam, że może chce coś naprawić. Może do niej dotarło, że jestem częścią życia jej syna i wnuków. Ale teraz mam wątpliwości. Coś było w jej głosie. Jakby... jakby miała plan.

Kasia uniosła brew.

– Ostrożnie, Anka. Tego typu kobiety nie zapraszają bez powodu. Może chce się upewnić, że nadal jesteś tą „niewłaściwą”. A może gorzej...

Patrzyłam wtedy w przestrzeń, z tą herbatą w dłoni, i nie wiedziałam jeszcze, że miała rację.

Teściowa coś knuła

Telefon zadzwonił kilka minut po dziewiątej. Dzieci właśnie poszły do szkoły, a ja stałam przy kuchni i kroiłam ogórka do kanapek dla siebie i Michała. Kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu „Teresa”, aż mnie ścisnęło w żołądku.

– Dzień dobry – powiedziała jej chłodna, wyćwiczona intonacja. – Pomyślałam sobie, że może zechciałabyś się ze mną wybrać na zakupy. Do galerii. Mam kilka spraw do załatwienia. Może też coś dla dzieci kupimy.

Zamarłam. Przez chwilę naprawdę myślałam, że się przesłyszałam.

– Do... galerii? – powtórzyłam niepewnie. – Ze mną?

– No przecież nie z Michałem, prawda? – rzuciła z lekkim śmiechem. – Uznałam, że może spędzimy razem trochę czasu. W końcu jesteśmy rodziną.

Zgodziłam się. Sama nie wiem dlaczego. Chciałam uwierzyć, że to początek czegoś dobrego. Kiedy odłożyłam telefon, miałam mokre dłonie i serce tłukło mi się w piersi. Michał wrócił właśnie do kuchni i spojrzał na mnie pytająco.

Twoja mama zaprosiła mnie na zakupy – powiedziałam.

– Serio? – uśmiechnął się. – No, mówiłem ci. Przesadzasz z tą swoją nieufnością.

Ale coś mi mówiło, że to nie będzie zwykła wycieczka do galerii. Jeszcze przez chwilę stałam nad deską do krojenia, patrząc na plasterki ogórka. Coś w jej tonie... była uprzejma, aż za bardzo. Jakby recytowała z kartki.

Nie miałam pojęcia, że właśnie zgodziłam się wziąć udział w przedstawieniu, w którym to ja będę bohaterką niechcianej roli.

To był dopiero początek

Spotkałyśmy się przed wejściem do galerii. Teresa, jak zawsze elegancka, miała na sobie kremowy płaszcz i jedwabną apaszkę. Ja czułam się przy niej jak uboga krewna – w kurtce z dyskontu i zwykłych jeansach. Uśmiechnęła się na mój widok. Ten jej uśmiech… jak porcelanowa maska.

– Ania, jak miło cię widzieć. No, ruszamy?

Szłyśmy obok siebie. Najpierw sklep z bielizną, potem drogeria. Teresa kupowała perfumy „na prezent” – nie powiedziała komu. Mówiła dużo, o Michałku z dzieciństwa, jak to „zawsze miał swoje zdanie”, jak „nie znosił nieporządku”. Patrzyła przy tym na mnie znacząco.

Przy przymierzalniach zatrzymała się, wskazując na bluzkę, którą trzymałam.

– Ładny kolor. Choć przy twojej karnacji może być zbyt mdły. Ale spróbuj. Michałek lubi, jak kobieta jest zadbana – rzuciła, niby od niechcenia.

Próbowałam się uśmiechnąć.

– Staram się, jak mogę.

– Oczywiście. Wiem, że dzieci pochłaniają czas, a i dom... nie każdy jest stworzony do prowadzenia go.

Zamilkłam. W moim gardle zaczęła rosnąć gula. Weszłam do przymierzalni, czując, że ta wycieczka nie miała dotyczyć zakupów. To była inspekcja, kontrola jakości. Subtelna, dokładna. Teściowa patrzyła, słuchała i osądzała.

Kiedy wyszłam, znów się uśmiechnęła.

– No, no... nie tak źle. Ale może spróbujemy coś bardziej klasycznego? Taki... mniej młodzieżowy styl. Bardziej kobiecy.

Zaciskałam zęby. Chciałam już wracać. Ale wiedziałam, że jeszcze nie skończyła.

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę

Kawiarnia była niemal pusta. Teresa wybrała stolik z widokiem na fontannę. Zamówiła latte, ja – herbatę miętową, choć i tak wiedziałam, że żaden napar nie uspokoi mi żołądka. Milczałyśmy chwilę. A potem ona wyprostowała się i zaczęła mówić – spokojnie, jakby recytowała coś, co układała w głowie od dawna.

– Ania... Wiesz, obserwuję wasze małżeństwo od lat. I wiem, że Michał nie jest szczęśliwy – powiedziała, mieszając łyżeczką w kawie. – Wciąż zmęczony, zamknięty. Taki... przygaszony.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Przepraszam?

– Nie chcę, żebyś to źle zrozumiała – uniosła dłoń w uspokajającym geście. – Ja nie atakuję cię. Po prostu… czuję, że może warto dać mu przestrzeń. Zastanowić się. Może nie jesteście dla siebie stworzeni.

– Co to ma znaczyć?

Wbiła we mnie spokojne spojrzenie.

– Ania, jesteś dobrą matką. Ale... Michał potrzebuje kobiety, która go rozumie. Jest ktoś, kogo znam – młoda, niezależna, dojrzała emocjonalnie. Myślę, że mogłaby być dla niego... wsparciem.

Zrobiło mi się gorąco. Serce biło mi jak oszalałe.

– Chce mi pani powiedzieć, że powinnam się z nim rozstać, żeby mógł spróbować z inną kobietą?

– Słuchaj, tu chodzi o dojrzałość. O to, by nie trwać w czymś, co nie działa.

– A dzieci? – zapytałam, niemal szeptem.

– Michał będzie dla nich ojcem. Tylko... może niekoniecznie twoim mężem.

Zabrzęczała łyżeczka w mojej filiżance, gdy ją odkładałam z drżeniem rąk. Wiedziałam już, dlaczego mnie tu zaprosiła. Nie żeby się pojednać. Tylko żeby mi pokazać, że nigdy nie byłam wystarczająca. I że teraz czas, by zrobiła miejsce... „tej lepszej”.

Miałam tego serdecznie dość

Wróciłam do domu rozbita. Otworzyłam drzwi i od razu usłyszałam dzieci kłócące się o tablet, odgłos gotującej się zupy i Michała nucącego coś pod nosem w łazience. Normalność. Zwyczajność. Codzienność, którą ktoś właśnie próbował mi odebrać.

Usiadłam w kuchni, patrząc w ścianę. Nie wiem, ile tak siedziałam. Michał wszedł, wytarł ręce w ręcznik, spojrzał na mnie.

– Wszystko okej? – zapytał.

– Musimy porozmawiać.

Usiadł naprzeciwko, z niepokojem w oczach.

– Twoja mama... zaprosiła mnie dziś nie po to, żeby się pogodzić – zaczęłam cicho. – Ona uważa, że powinniśmy się rozstać. Że nie jesteś szczęśliwy. I że zna kogoś... bardziej odpowiedniego dla ciebie.

Patrzył na mnie jakby nie rozumiał.

– Co ty mówisz? Przecież...

– Michał, ona mi to powiedziała prosto w twarz. Że nie jestem dla ciebie. Że jesteś przygaszony. Że „zna kogoś”, rozumiesz?

Zmarszczył brwi.

– To chyba jakiś żart... Moja matka...

– Nie, Michał. To nie był żart. To było bardzo poważne. Ona chce, żebyś się zastanowił nad naszym małżeństwem.

Zamilkł. Przełknął ślinę.

– I ty jej uwierzyłaś?

– Nie chodzi o to, czy jej uwierzyłam. Chodzi o to, że miała czelność mi to powiedzieć, jakby miała twoje przyzwolenie. Czasem mam wrażenie, że stoisz po jej stronie. Że kiedy ona wbija mi szpilę, ty się odwracasz, żeby nie widzieć.

– Przestań... To nie tak...

– Nie? Bo ja czuję się w tym wszystkim sama, Michał. I mam dość. Mam dość udawania, że to rodzina. Mam dość walki o bycie wystarczającą.

Wybiegłam z kuchni. Zamknęłam się w sypialni i zadzwoniłam do Kasi.

– Nie chcę już się starać – powiedziałam jej, dusząc się łzami. – Mam dość. Nie chcę już ich akceptacji. Nie chcę już ich miłości. Chcę tylko spokoju.

– To może czas go sobie dać, Anka – odpowiedziała cicho. – Może czas pomyśleć o sobie.

Wszystko się zmieniło

Noc była ciężka. Michał próbował rozmawiać, ale ja milczałam. Nie ze złości – z wyczerpania. Z potrzeby spokoju, którego nie miałam od miesięcy. Rano obudziłam się przed budzikiem. Leżałam, patrząc w sufit, aż w końcu podjęłam decyzję. Nie, nie odejdę. Nie dam jej tej satysfakcji. Ale wszystko się zmieni.

Zaparzyłam kawę, ubrałam dzieci, sięgnęłam po szminkę. Czerwoną. Od dawna jej nie używałam. Michał patrzył na mnie uważnie, jakby nie wiedział, co się dzieje.

– Dokąd idziesz? – zapytał, gdy zobaczył, że wkładam płaszcz.

– Do twojej matki. Porozmawiać – odpowiedziałam spokojnie. – Sam na sam.

– Anka...

– Nie, Michał. Teraz moja kolej.

Pojechałam tramwajem. Miałam wilgotne dłonie, ale nie zamierzałam się wycofać. Teresa otworzyła mi drzwi z zaskoczeniem na twarzy.

– Anna? Coś się stało?

– Tak. Chciałam powiedzieć, że nie zamierzam się rozwodzić. Nie zostawię Michała. I nie pozwolę, by pani zdecydowała, kto jest dla niego odpowiedni.

Usiadłam w jej salonie. Ona stała, wciąż w szoku.

– Zawsze starałam się być miła. Cicha. Spolegliwa. Ale chyba pora powiedzieć dość. Nie wiem, kim jest ta kobieta, o której pani wspominała. I szczerze? Nie obchodzi mnie to. Ale jeśli jeszcze raz usłyszę, że powinnam „dać mu przestrzeń”, to zapewniam – to nie będzie już miła rozmowa.

Teresa wpatrywała się we mnie przez chwilę, po czym podeszła i... usiadła. Cicho. Bez słowa.

– Pani syn to mój mąż. Nasze dzieci to jego dzieci. I ja nie zamierzam znikać tylko dlatego, że pani sobie tak życzy. Rozumie pani?

– Rozumiem – powiedziała w końcu. – Masz rację. Chyba... się zapędziłam.

– To dobrze, że pani to mówi. Bo ja już się nie cofnę.

Wyszłam stamtąd z drżącymi nogami, ale z wysoko podniesioną głową. Kiedy wróciłam do domu, Michał podszedł i objął mnie bez słowa.

Nie wiedziałam, czy coś się zmieni w teściowej. Ale we mnie – zmieniło się wszystko.

Anna, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama