„Teściowa miała zachcianki, choć to ja byłam w ciąży. Przez to, co zrobiła ostatnio, chciało mi się wyć”
„Mąż kupił mi zapas truskawek i czereśni. Niestety, mój plan cieszenia się nimi został niespodziewanie pokrzyżowany przez teściową, która wprowadziła się do nas na kilka dni. Co gorsza, zjadła moje smakowite owoce bez słowa wyjaśnienia. Kto tak robi? Może zwyczajnie robiła mi na złość?”.

- Redakcja
Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, mój świat wywrócił się do góry nogami. Nie tylko dlatego, że nagle musiałam zacząć dbać o zdrowie bardziej niż kiedykolwiek, ale także z powodu tych niespodziewanych, dziwnych zachcianek. Zmiana smaków i preferencji była dla mnie całkowitą nowością. Nagle zachciało mi się truskawek i czereśni, które nigdy wcześniej nie były moimi ulubieńcami. Długo marzyłam o tym, żeby w końcu mieć je wszystkie dla siebie, a mój mąż, Tomasz, wykazał się zrozumieniem i cierpliwością, zapewniając mi zapas świeżych owoców. Niestety, mój plan cieszenia się nimi został niespodziewanie pokrzyżowany przez teściową, która wprowadziła się do nas na kilka dni z okazji zbliżającego się święta rodzinnego. Co gorsza, zjadła moje cenne truskawki i czereśnie bez słowa wyjaśnienia. Czy to była tylko chwilowa słabość, czy może głębszy problem, który muszę rozwiązać? Może zwyczajnie robiła mi na złość?
Teściowa ma mnie gdzieś
Był piękny, słoneczny poranek, kiedy obudziłam się z nieodpartą ochotą na truskawki i czereśnie. Wstałam z łóżka, pełna entuzjazmu, i ruszyłam do kuchni. Wyobrażałam sobie, jak delikatnie kroję soczyste owoce i jem je, ciesząc się ich słodko-kwaśnym smakiem. Niestety, kiedy otworzyłam lodówkę, zamarłam. Pojemnik z owocami był pusty.
– Tomasz! – zawołałam do męża, który właśnie schodził po schodach. – Co się stało z moimi owocami?
Tomasz spojrzał na mnie zaskoczony.
– Jakimi owocami, kochanie? – zapytał niewinnie, przeszukując wzrokiem lodówkę.
– Tymi truskawkami i czereśniami, które wczoraj kupiliśmy! – wyjaśniłam, czując, że złość zaraz buchnie mi uszami.
Nagle zza drzwi kuchni wyłoniła się teściowa, Helena, z filiżanką herbaty w dłoni.
– Och, te owoce! – powiedziała beztrosko. – Wyglądały tak apetycznie, że nie mogłam się powstrzymać. Były prze-pysz-ne!
Zamrugałam kilkakrotnie, próbując zapanować nad emocjami.
– Mamo, to były moje owoce – zaczęłam tłumaczyć, starając się zachować spokój. – Jestem w ciąży, mam swoje zachcianki. Wszyscy o tym wiedzą!
Helena spojrzała na mnie pobłażliwie.
– Oj, nie przesadzaj – machnęła ręką. – W ciąży nie można się tak przejmować każdą drobnostką.
Tomasz próbował łagodzić sytuację.
– Może pojedziemy zaraz do sklepu i kupimy więcej? – zaproponował, patrząc na mnie z troską.
– Nie o to chodzi – westchnęłam. – Chciałabym po prostu, żebyście szanowali moje potrzeby.
Zaczynała mnie drażnić
Zanim mogłam cokolwiek odpowiedzieć, Helena zaczęła opowiadać o tym, jak to w jej czasach nikt nie miał czasu na kaprysy ciążowe. W jej głosie czuć było lekceważenie, które zaczynało mnie drażnić.
– Wiesz, gdy byłam w ciąży z Tomkiem, musiałam radzić sobie sama. Nie było mowy o takich luksusach – podkreśliła z wyższością.
– Rozumiem, mamo – odparłam, starając się zachować cierpliwość. – Ale każdy ma inne potrzeby i pragnienia. Mamy też inne czasy.
– To przecież tylko owoce? – skwitowała, wzruszając ramionami.
Tomasz próbował zmienić temat, by uniknąć dalszych napięć.
– Może zrobimy razem obiad? – zaproponował, próbując wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
– Chyba muszę się przewietrzyć – odparłam, decydując się na krótki spacer, by ochłonąć. Potrzebowałam chwili dla siebie, żeby uporządkować myśli.
Gdy szłam przez park, zastanawiałam się, jak mam poradzić sobie z teściową. Wiedziałam, że czeka nas jeszcze kilka dni jej wizyty i musiałam znaleźć sposób, byśmy wszyscy mogli żyć w harmonii. Mimo to, myśl o zjedzonych owocach nie dawała mi spokoju. Wracając do domu, spotkałam sąsiadkę, panią Jolantę, która widząc moje zatroskanie, zapytała:
– Coś się stało?
– Och, nic takiego – próbowałam zbagatelizować sprawę. – Po prostu teściowa zjadła moje ulubione owoce, a teraz czuję się trochę rozdrażniona.
– O, to typowe – odparła z uśmiechem. – Nasze mamy i teściowe myślą, że wszystko wiedzą lepiej. Ale... coś takiego, to jednak dziwna sprawa.
Kiwnęłam głową na znak zgody, choć nadal nie wiedziałam, jak poradzić sobie z tym napięciem w domu.
To nie była błahostka
Po powrocie do domu od razu wyczułam, że atmosfera się nieco uspokoiła. Helena siedziała przy stole z Tomkiem, oboje zajęci przeglądaniem rodzinnych zdjęć.
– Wróciłaś, kochanie! – Tomasz zawołał do mnie z uśmiechem. – Mam nadzieję, że spacer ci pomógł.
– Tak, trochę się odprężyłam – przyznałam, podchodząc do nich. – Ale i tak musimy porozmawiać.
Helena podniosła wzrok, odkładając album na bok.
– Wiesz, jestem też w pełni gotowa do rozmowy – powiedziała, choć w jej tonie nadal wyczuwałam obronną nutkę.
– Mamo, rozumiem, że masz swoje podejście do pewnych spraw – zaczęłam ostrożnie. – Ale w ciąży mam swoje potrzeby i chciałabym, żebyście je uszanowali.
Helena westchnęła ciężko, jakby zrozumiała, że to nie jest tylko błahostka.
– Może czasem za bardzo trzymam się swoich przekonań – przyznała z lekkim uśmiechem. – Ale przecież dobrze wiesz, że chcę dla was jak najlepiej.
– Wiem, i naprawdę to doceniam – odparłam szczerze. – Po prostu potrzebuję trochę wsparcia, a te owoce były dla mnie ważne. Chciałabym, żeby zawsze były dla mnie w lodówce. I żeby nikt mi ich nie wyjadał. Teraz jest mi bardzo trudno odmówić sobie takich rzeczy, a to wiąże się z moim samopoczuciem. Mam przez to zepsute pół dnia i źle się czuję. Chyba to powinno być dla wszystkich zrozumiałe?
Tomasz, chcąc rozładować sytuację, wtrącił się:
– Mamo, myślę, że możemy spróbować znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, albo spróbować rozwiązać to raz na zawsze. Może jutro pójdziemy wszyscy razem na targ i wybierzemy owoce, które każdemu z nas przypadną do gustu? Każdy kupi sobie odpowiednią ilość i nikt nikomu nie będzie nic zabierał.
Helena uśmiechnęła się łagodnie.
– To dobry pomysł. Może nawet znajdziemy jakieś przepisy na nowe potrawy?
Zgodziłam się, mając nadzieję, że wspólne zakupy będą początkiem lepszej atmosfery w naszym domu.
Byłam pełna entuzjazmu
Następnego ranka wybraliśmy się wszyscy razem na targ. Słońce świeciło jasno, a powietrze było rześkie i pełne zapachu świeżych warzyw i owoców. Helena wydawała się w dobrym humorze, co było miłą odmianą po wczorajszym napięciu. Spacerowaliśmy wzdłuż straganów, wybierając to, co najbardziej nam się podobało.
– Popatrzcie, jakie piękne truskawki! – zawołała Helena, wskazując na dorodne owoce. – Może kupimy kilka łubianek?
– Na pewno – zgodziłam się z uśmiechem. – Wybierzmy też czereśnie, skoro już tu jesteśmy.
Tomasz dołączył do nas z siatką pełną świeżych ziół.
– Zioła dodadzą aromatu naszym potrawom – powiedział, mrugając do mnie z zadowoleniem. – Mam nadzieję, że znajdziemy coś, co przypadnie do gustu każdemu z nas.
Wędrując po targu, zaczęliśmy rozmawiać o różnych przepisach i pomysłach na dania, które moglibyśmy przygotować wspólnie. W końcu dotarliśmy do stoiska z serami, gdzie Helena zaintrygowana zaczęła wypytywać sprzedawcę o różne ich rodzaje i smaki.
– Może spróbujemy tego dojrzewającego sera? – zaproponowała, podając mi kawałek do spróbowania.
– Jest pyszny – przyznałam z zadowoleniem. – Możemy zrobić z niego sałatkę z truskawkami.
Helena uśmiechnęła się szeroko, najwyraźniej ciesząc się z naszej współpracy.
– To będzie wspaniała uczta – stwierdziła, pakując ser do naszej torby.
Kiedy wróciliśmy do domu, byliśmy pełni entuzjazmu i pomysłów na wspólne gotowanie. Atmosfera w końcu się poprawiła, a ja poczułam, że nasze relacje zaczynają się układać na nowo.
Nasza relacja wróciła do normy
Po powrocie do domu zabraliśmy się za przygotowywanie obiadu. Wspólne gotowanie okazało się być świetnym pomysłem, a kuchnia wypełniła się śmiechem i rozmowami. Tomasz kroił warzywa, Helena przygotowywała zioła, a ja zajęłam się myciem owoców. Atmosfera była radosna, a nawet zaczęliśmy sobie żartować.
– Mamo, może dodamy trochę mniej soli do sałatki? – zaproponował Tomasz, gdy Helena zaczęła solić warzywa.
– Oj, nie martw się, Tomeczku – odpowiedziała ze śmiechem. – Przecież wiesz, że zawsze muszę dodać „szczyptę miłości” do każdej potrawy.
– To może trochę mniej miłości w tym przypadku, mamo – zareagowałam, uśmiechając się. – Chciałabym jeszcze poczuć smak tych truskawek!
Helena roześmiała się, odstawiając solniczkę na bok. Wydawało się, że nasza relacja wracała na właściwe tory.
– Może dodamy do tego trochę tego sera, co kupiliśmy? – zapytała, wskazując na dojrzewający ser, który wcześniej wybraliśmy na targu.
– Świetny pomysł – zgodziłam się. – Będzie idealnie pasował do truskawek.
Podczas gdy sałatka nabierała kolorów i aromatów, Tomasz włączył radio i zaczęliśmy nucić przy akompaniamencie lekkiej muzyki. Kiedy wszystko było gotowe, usiedliśmy przy stole, podziwiając nasze wspólne dzieło.
– To było naprawdę miłe – powiedziała Helena, zerkając na mnie z uśmiechem. – Cieszę się, że mogliśmy spędzić ten czas razem.
– Ja też, mamo – odpowiedziałam szczerze. – Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.
Wspólne posiłki stały się naszym nowym rytuałem, a każdy kęs przypominał mi, jak ważne są kompromisy i zrozumienie w relacjach rodzinnych.
Czułam ulgę i wdzięczność
Minęło kilka dni od naszej wspólnej wyprawy na targ, a atmosfera w domu uległa znacznej poprawie. Czułam, że Helena i ja zaczęłyśmy się lepiej rozumieć, a wspólne gotowanie i rozmowy pomogły nam zbliżyć się do siebie. Mimo że nasza relacja nie była idealna, poczułam, że robimy postępy. Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy wszyscy przy stole, Helena podniosła temat zjedzonych owoców.
– Wiesz, przemyślałam sprawę tych truskawek i czereśni – zaczęła nieco niepewnie. – Nie powinnam była ich jeść bez pytania.
Spojrzałam na nią, zaskoczona jej szczerością.
– Cieszę się, że to mówisz – odparłam łagodnie. – Wiem, że nie było to złośliwe, po prostu chciałabym, żebyśmy się lepiej komunikowały.
Helena kiwnęła głową, jakby potwierdzając nasze niepisane porozumienie.
– Chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie jak córka – powiedziała, a jej głos zdradzał lekkie wzruszenie. – Czasem tylko nie wiem, jak się zachować.
Tomasz, słuchając naszej rozmowy, wtrącił się z uśmiechem:
– Widzę, że mamy teraz w domu nową, silną drużynę.
Roześmiałam się, czując ulgę i wdzięczność.
– Tak, i to drużynę z dobrym apetytem na życie i nowe wyzwania – dodałam, chwytając za rękę Tomasza.
Helena spojrzała na nas z uśmiechem, najwyraźniej zadowolona z osiągniętej harmonii. Choć zdawałam sobie sprawę, że przyszłość przyniesie jeszcze wiele wyzwań, czułam, że razem jesteśmy w stanie stawić im czoła. Dziecko miało pojawić się na świecie w otoczeniu pełnym miłości, zrozumienia i, co najważniejsze, pełnym domowych przysmaków. To był początek nowego, pięknego rozdziału w naszym życiu.
Kornelia, 33 lata
Czytaj także:
- „Teściowa zmuszała mnie do pracy w rodzinnej firmie. Płaciła grosze, a roboty było więcej, niż na zbiorach truskawek”
- „Dawał mi tanie badziewie, a sobie kupował luksusowe zegarki i złotą biżuterię. Moje potrzeby to dla męża fanaberie”
- „Szwagierka ma nas za biedaków, bo nie szastamy kasą na lewo i prawo. Szkoda, że sama nie wie, co to dobre wychowanie”