Reklama

Nie wiem, jak to się stało, że moja teściowa — ta sama, która kiedyś przy rodzinnym stole potrafiła z uśmiechem powiedzieć, że „Adrianna to nie jest imię dla żony, tylko dla kochanki” — uznała się za moralny kompas naszej rodziny. I to nie w sprawach poważnych, o nie! Nie pytajcie jej o politykę, zdrowie, dzieci — nie, dla niej świat dzieli się na tych, co kupują chryzantemy u pani Krysi spod kościoła, i tych, co „nie mają wstydu”. Zgadnijcie, do której grupy ja należę?

Właściwie powinnam już być przyzwyczajona, że co bym nie zrobiła, to i tak będzie źle. Kupisz gotowe ciasto — „Kiedyś kobiety same piekły”. Ugotujesz obiad — „Za słone, ale chociaż się starasz”. Wyślesz dzieci do babci na weekend — „A może byście czasem sami z nimi posiedzieli?”. A mimo to ta sytuacja z chryzantemami przelała czarę goryczy. Bo jeśli ktoś robi awanturę o kwiaty, a potem jeszcze kwestionuje twoje prawo do wychowywania dzieci, to wiedz, że pora działać.

Zatkało mnie

Stałam w kuchni, obierając ziemniaki, gdy zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran. Teściowa. Westchnęłam. Ostatnio dzwoniła, gdy Mikołaj miał czapkę założoną „nie po bożemu”.

– Dzień dobry, mamo – powiedziałam, z trudem utrzymując neutralny ton.

– No nie wiem, czy „dzień dobry” to tu pasuje! – w głosie teściowej pobrzmiewał dramat. – Wiesz, co narobiłaś?

– Przepraszam, ale co dokładnie? – zapytałam, bo nie miałam pojęcia, o czym mówi.

– Chryzantemy! – wrzasnęła. – I cały cmentarz teraz gada!

– Mamo, przecież kupiłam kwiaty. Piękne, dorodne. Od ogrodnika z targu.

– No właśnie! Od jakiegoś przybłędy! A pani Krysia to nasza parafialna kobieta, wdowa po organiście, całe życie uczciwie… A ty do niej nie poszłaś! Jak to wygląda?!

– Mamo, no bez przesady...

– Przesada to, że cała parafia widziała, jak twoje dzieci noszą doniczki od obcych! Ludzie się pytają, czy wyście się z Kościoła wypisali! Rozumiesz? To moje wnuki, a ty je tak kompromitujesz!

Zatkało mnie. Przez chwilę myślałam, że to żart. Ale nie.

– Mamo, z całym szacunkiem, ale to są tylko kwiaty.

– Dla ciebie może „tylko”, ale dla niektórych to sprawa zasad!

– W takim razie proszę – skoro zasady są ważniejsze niż moje dzieci, może czas, żeby wnuki nie przeszkadzały mamie w pielęgnowaniu lokalnych tradycji.

Co to ma znaczyć?! – oburzyła się.

– Tyle że nie życzę sobie, żeby ktoś tak komentował, jak wychowuję swoje dzieci.

Rozłączyłam się. Po raz pierwszy nie miałam wyrzutów sumienia.

Skłamałam

Następnego dnia poszliśmy z Michałem i dziećmi na cmentarz. Czułam na sobie spojrzenia.

– Mamo, czemu ta pani tak dziwnie na mnie patrzy? – zapytał Mikołaj, pokazując palcem siwą staruszkę spod krzyża.

Bo masz ładną kurtkę – skłamałam.

– Nie możesz tak ignorować sytuacji – szepnął Michał, kiedy podszedł do mnie z drugiej strony nagrobka.

– To znaczy?

– No... Mama zadzwoniła też do mnie. Mówiła, że jesteś złośliwa i że dzieci cierpią przez twój upór.

– Michał, błagam cię. Czy ja zrobiłam coś złego?

– Nie, tylko... no wiesz, mogłaś po prostu kupić te chryzantemy u pani Krysi i byłby święty spokój.

– A może mama mogła po prostu... milczeć?

Wzruszył ramionami. Wiedziałam, że nie ma siły się mieszać. Z cienia kaplicy wysunęła się nagle postać. Teściowa. Z zaciśniętymi ustami. Przystanęła obok i spojrzała na nasze kwiaty.

– No, no... Z Holandii chyba? – mruknęła. – U nas takich nie mają.

– Na szczęście – odparłam słodko. – U nas mają za to smak.

Spojrzała na mnie z wyrzutem, potem na wnuki. Nie powiedziała nic.

Zaskoczyłam ją

Michał zapinał buty, dzieci biegały po przedpokoju, a ja stałam przy drzwiach, próbując wyglądać na osobę spokojną i zrównoważoną.

– Pamiętajcie, grzecznie w kościele. Nie kręćcie się, nie pytajcie, kiedy będzie koniec – pouczałam dzieci, a one kiwały głowami, choć oboje doskonale wiedzieliśmy, że w połowie kazania Mikołaj zacznie pytać, czy będzie „przekąska po mszy”.

Teściowa czekała na nas przy wejściu do kościoła. W rękach, a jakże – chryzantemy od pani Krysi, jeszcze z etykietką. Kiedy nas zobaczyła, uniosła brwi tak wysoko, że niemal zniknęły pod rondem jej kapelusza.

– No i przyszliście… – zaczęła.

Przyszliśmy, bo to msza za dziadka – odpowiedziałam z uśmiechem.

– A nie dlatego, że wypada?

– Mamo, błagam – Michał próbował ratować sytuację. – Nie zaczynajmy tutaj.

Teściowa westchnęła głęboko.

– Rozumiem, że ty masz inne zdanie. Inny styl. Ale tu jest parafia. Tu się wspiera swoich.

– Aha. Czyli dzieci mają się uczyć, że wszystko trzeba kupować z litości?

– Z serca! – poprawiła mnie. – Pani Krysia ma trudny rok, miała operację, a ty wolisz dać zarobić jakiemuś przyjezdnemu!

Weszłam do kościoła pierwsza, zostawiając ją z otwartą buzią. Michał spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale nic nie powiedział.

Nie mogłam się powstrzymać

Po mszy zostaliśmy zaproszeni na obiad do teściowej. Dzieci już biegły do auta, więc nie miałam wyboru. Uznałam, że przynajmniej coś zjem. W kuchni pachniało pomidorową i podsmażanym mielonym. Teściowa krzątała się w milczeniu. Atmosfera była ciężka.

– Sama ugotowałam zupę – powiedziała w końcu teściowa, stawiając talerze. – A nie kupiłam w słoiku. Jak niektóre.

– To dobrze – odparłam. – Mniej konserwantów. Dzieci to docenią.

– Dzieci doceniłyby, gdyby ktoś im pokazał przykład szacunku do tradycji – odpaliła bez patrzenia.

Mamo, przestań – Michał próbował interweniować.

– Nie, Michał, ja muszę to powiedzieć. Bo mnie to boli. Cała parafia mówi, że wnuki takie ładne, a wychowane... tak jakby bez korzeni.

– Moje dzieci mają korzenie. I mają też matkę, która nie będzie im wciskać, że chryzantema od pani Krysi to znak moralności.

Jesteś złośliwa.

– A ty kontrolująca.

– No ładnie – szepnął Michał. – Może... może skupmy się na zupie?

– Słuchajcie, babcia bardzo się stara – powiedziałam nagle do dzieci. – Ale jakbyście kiedyś też chcieli gotować zupę, to pamiętajcie, że nawet najlepsza nie smakuje, jeśli podaje się ją w złej intencji.

Miała do mnie pretensje

W kolejną środę odebrałam Mikołaja ze szkoły i szliśmy przez targowisko, kiedy zobaczyłam znajomą sylwetkę przy stoisku z warzywami. Teściowa. Stała, rozmawiając z panią Krysią. Obie patrzyły na mnie.

– Mamo, czemu ta pani tak się na nas tak gapi? – zapytał Mikołaj.

– Bo twoja mama kupuje ziemniaki tam, gdzie są dobre, a nie tam, gdzie wypada.

Uśmiechnęła się. Nie pani Krysia. Teściowa. Ten uśmiech znałam – zwiastował burzę. Dwie godziny później Michał wrócił z pracy i od razu rzucił:

– Dzwoniła mama. Powiedziała, że przesadzasz.

– Słucham?

Nie możesz się trochę ugiąć?

– Nie. Bo jak się raz ugnę, to za rok będę zmuszać dzieci do różańca o 6 rano i dawać na tacę „za dusze cierpiące za to, że ich synowe kupują w markecie”.

Przecież to tylko kwiaty...

– Nie. To symbol. I ja wybieram rozsądek.

Wieczorem zadzwoniła teściowa. Odebrałam.

– Ja już naprawdę nie wiem, co z tobą zrobić. Ale musisz wiedzieć jedno: jak ty się nie zmienisz, to nie licz na to, że dzieci będą miały babcię.

– A jak się zmienię, to co? Będą miały babcię, która się obraża o chabazie?

Nie mówię o obrażaniu się! Ja mówię o zasadach! – wrzasnęła.

– Dobrze. To moje zasady są takie, że jeśli ktoś mnie obraża przy dzieciach, to nie ma z nimi kontaktu.

Cisza. Potem oddech.

– Dobrze, zobaczymy, jak długo wytrzymasz bez pomocy.

Rozłączyłam się.

Coś we mnie pękło

Mijały tygodnie. Ani telefonu, ani sms-a. Dzieci zaczęły dopytywać o babcię. Mikołaj rysował ją w przedszkolu, Milenka udawała w zabawie, że gotuje jej rosół. Michał raz spróbował ją odwiedzić, ale wrócił z kwaśną miną.

Powiedziała, że się zawiodła.

– Poczekam, aż ona dorośnie – odpowiedziałam sucho.

Z pozoru wszystko było w porządku: dzieci zdrowe, w domu spokojnie. A jednak to wisiało nade mną – ten cień niedopowiedzenia. Wiedziałam, że w oczach teściowej przegrałam. Jednak wiedziałam też, że nie mogę ustąpić. Bo nie chodziło o kwiaty. Chodziło o to, czy pozwolę sobą dyrygować i czy dam jej przyzwolenie na dalsze ingerowanie w to, jak wychowuję swoje dzieci? W piątek odebrałam Milenkę wcześniej z przedszkola. Wpadła na mnie wychowawczyni.

– Chciałam tylko powiedzieć, że Milenka mówiła dziś, że jej babcia jej już kocha, bo mama kupiła „złe kwiaty”.

Poczułam, jak w gardle coś się zaciska. Od razu zadzwoniłam do Michała.

– Przekaż mamie, że jak chce widywać wnuki, to ma zadzwonić i przeprosić. Nie mnie. Dzieci. Za to, że wplątała je w coś, czego nawet dorosłym ciężko ogarnąć.

– Myślisz, że zadzwoni?

– Nie wiem. Ale jeśli nie, to może lepiej, że nie jest w ich życiu.

Czasem największą miłością, jaką możesz dać dzieciom, jest pokazanie im, że nie każda „rodzina” ma prawo mieszać im w głowie.

Adrianna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama