„Teściowa została wdową, ale szybko chciała wyjść drugi raz za mąż. Czułem, że wiąże się z tym jakaś tajemnica”
„– Zostaw tę dziewczynę w spokoju, żaden z niej materiał na gospodynię, tylko ją unieszczęśliwisz. Tyle to i ja wiedziałem. Byliśmy z dwóch różnych światów, ale kochałem ją jak wariat. A ona? Chyba też, ale miała wątpliwości.– Ja jednak nie umiałabym tu żyć – powiedziała smutno na pożegnanie”.
- Olaf, 43 lata
Kiedy żona dowiedziała się, że jej matka, babcia naszych dzieci, znalazła sobie absztyfikanta i zamierza wyjść za mąż, rozpętało się prawdziwe domowe piekło. Agata miejsca nie mogła sobie znaleźć. Uważała, że matka popełnia błąd.
Żona była wściekła
– Zobaczysz, jeszcze pożałuje tego kroku – brała mnie na świadka przyszłych wydarzeń. – W tym wieku nie wychodzi się za mąż z miłości, tutaj musi się coś kryć. Powiem wprost, historia ze ślubem śmierdzi na kilometr. Podejrzewam, że naszą babcię złowił jakiś cwaniak poszukujący na starość dachu nad głową, wiktu i opierunku.
Bąknąłem, że słyszałem o prawdziwych namiętnościach ogarniających starszych ludzi przebywających w uzdrowiskach i że to nic dziwnego, bo każdy chce być kochany, ale Agata zgromiła mnie wzrokiem.
– Zdecyduj się, po czyjej jesteś stronie – zaproponowała słodkim głosem. – Widzę, że zachowanie mojej matki cię bawi.
– Ależ skąd – zaprzeczyłem solennie, jednak Agata nie uwierzyła.
Zobacz także
– Cieszysz się, że ściągnie nam na kark dziadka do opieki? Taką właśnie przyszłość przewiduję dla naszej rodziny w związku z romantycznym ślubem mojej matki.
No faktycznie, tak o tym nie myślałem. Oboje z Agatą jesteśmy przyzwoitymi ludźmi, a w każdym razie za takich się uważamy. Jasne, że w razie czego nie wyrzucilibyśmy hipotetycznego dziadka na bruk, jednak taka decyzja pociąga za sobą obowiązki. Starsi ludzie wymagają opieki. Nie lubię w ten sposób myśleć, ale czasem trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.
Miała swój plan
– Czy ten człowiek ma jakąś rodzinę? – zainteresowałem się. – Chyba nie żył do tej pory w klasztorze?
Agata wzruszyła ramionami.
– Dopiero niedawno dowiedziałam się o jego istnieniu, mama ukrywała go przed nami. Uważam, że dla jej dobra musimy się dowiedzieć, z kim mamy do czynienia, trzeba prześwietlić typa od stóp do głów. Muszę wiedzieć, kogo wpuszczamy do rodziny. W razie czego wyperswaduję mamie zamążpójście.
Przytaknąłem, pomysł wydał mi się doskonały. Pomyślałem, że Agata zajmie się narzeczonym mamy i przestanie zawracać głowę.
– Najlepiej zrobisz to ty – zaskoczyła mnie. – Zaprosisz go na męską rozmowę i wyciągniesz od niego wszystkie potrzebne informacje.
Powiedziałem, że nie ma mowy, nie zrobię tego. Po pierwsze, nie będę przesłuchiwać obcego staruszka. Po drugie, Agata była głucha na rozsądne argumenty, a jak ona się uprze, to nie ma zmiłuj. W ten sposób zostałem skonfrontowany pod przymusem ze Zdzisławem, narzeczonym teściowej i solą w oku mojej żony.
Było mi żal faceta, nie chciałbym na stare lata przechodzić tego co on. Małżeństwo samo w sobie jest ryzykowne i stresujące, a nieprzychylnie nastawiona rodzina, do której ma się zamiar wejść, czyni je zadaniem dla twardego komandosa, a nie kruchego starca. Czułem jednak, że za tym wszystkim kryje się jakaś tajemnica.
Dla niego Irenka to kobieta życia
Agata umówiła mnie ze Zdzisławem – naturalnie za pośrednictwem swojej matki – w parku położonym blisko mieszkania jego syna, gdzie aktualnie zakotwiczył. To on wybrał miejsce, a fakt, że mieszkał u syna, został nieprzychylnie skomentowany przez Agatę, nadal niechętną małżeństwu matki.
Poszedłem do tego parku, znalazłem główną aleję i odliczyłem ławki. Na czwartej od lewej miał czekać na mnie Zdzisław. Miejsce okazało się dobrze ukryte w rozrośniętym krzewie tui, więc nie od razu zobaczyłem narzeczonego teściowej, jednak kiedy podszedłem bliżej, w krzewie mignęło coś jasnego, gałęzie poruszyły się i już wiedziałem.
Prosta jak świeca sylwetka, zdecydowane ruchy, białe jak mleko włosy i broda, wysokie, naznaczone przez zakola czoło. Zdzisław prezentował się doskonale. Pomyślałem głupio, że Agata ucieszy się, kiedy jej o tym powiem.
– Jest pan narzeczonym naszej staruszki? – spytałem wesoło, kiedy już się sobie przedstawiliśmy.
Chciałem rozluźnić atmosferę, a osiągnąłem odwrotny efekt.
– Dla mnie Irenka jest kobietą mojego życia, nie żadną staruszką – powiedział ostro. – To określenie uwłacza jej kobiecości i urokowi.
Położyłem uszy po sobie, nie chciałem się kłócić, tylko pogadać. Rozchmurzył się i zaproponował spacer. Poszliśmy w ciężkim milczeniu alejką, im dalej, tym było gorzej. Nie zanosiło się, że czegokolwiek się od niego dowiem.
– Chcielibyśmy wiedzieć, kim pan jest – odchrząknąłem. – Rozumie pan, nie możemy oddać ręki mamy pierwszemu lepszemu.
Ups! Źle wyszło, wiedziałem, że nie nadaję się do tej misji, Agata poradziłaby sobie znacznie lepiej.
Zdzisław spojrzał na mnie zaskoczony.
– Zmarzłeś chłopie, to i język ci się plącze. Chodźmy na jednego – zaproponował. – To, co mam do powiedzenia, wymaga specjalnej oprawy.
Zaprowadził mnie do baru, jednego z ostatnich czysto alkoholowych przybytków w tej dzielnicy. Nie pytając mnie o zdanie, zamówił dla mnie wódkę, dla siebie wodę.
– Jestem abstynentem – rozwiał moje obawy co do ewentualnego pociągu do kieliszka – ale ty się nie krępuj. No i słuchaj, bo mam ci sporo do powiedzenia.
Po tym obiecującym wstępie znów zamilkł, więc mu pomogłem.
Znali się z młodości
– Gdzie poznał pan Irenkę? – poprawiłem się.
Odpowiedział od razu.
– Byliśmy wtedy bardzo młodzi, Irenka przyjechała z innymi ze swojej uczelni do naszej wsi na wykopki. To był czyn społeczny, młodzież miast i wsi pomagała rolnikom.
Sięgnął za pazuchę i wyciągnął stare, sfatygowane zdjęcie. Przedstawiało roześmianą grupę młodych ludzi ustawionych w dwa równe rzędy i upozowanych na tle traktora.
– To ona – pokazał filigranową blondyneczkę szczerzącą zęby do aparatu. – A to ja.
On się nie uśmiechał, był zbyt zajęty wpatrywaniem się w Irenkę, w tym celu musiał wychylić się z drugiego rzędu i wykręcić szyję. Widać było tylko jego profil.
– Wypatrzyłem ją, jak tylko zeskoczyła z ciężarówki. Była ubrana w spodnie i gruby sweter, ale mnie się zdawało, że motyl sfrunął z wysoka prosto w moje ręce.
– Złapałeś ją? – spodobało mi się porównanie Irenki do motyla, bo od dawna nie przypominała zwiewnej rusałki, ale widać Zdzisławowi to nie przeszkadzało.
– Miałem za daleko, nie zdążyłem – powiedział z prawdziwym żalem.
– Koło niej kręcił się chłopak, przyjechali razem, znali się, to on podał jej rękę. Irenka była panną z miasta, studentką, a ja pochodziłem z wioski. Wtedy, mimo głoszonych haseł równości, oznaczało to przepaść towarzyską. Byłem boleśnie świadomy swojego położenia, ale bielmo padło mi na oczy, widziałem tylko ją.
Wpadła mu w oko
Zdzisław na chwilę zamilkł, dopiero po chwili podjął opowieść…
– Postarałem się o przydział do grupy, w której i ona była, ale więcej nie zdziałałem. Zajęta tamtym chłopakiem i koleżankami, nie zwracała na mnie uwagi. Nie dostrzegła, że stoję obok niej, wykopuję dla niej ziemniaki, zauważyła mnie dopiero, gdy wyrwałem jej z ręki ciężki kosz z kartoflami.
– Dziękuję – powiedziała wesoło i wróciła do swojego towarzystwa.
W południe okazało się, że nie dowieziono mleka na drugie śniadanie dla nas, studenci się tym nie przejęli, ale ja zgłosiłem się na ochotnika, żeby naprawić błąd.
– Pojadę i przywiozę, w mig obrócę – zapewniłem, wsiadając na traktor.
Chciałem pokazać się Irence z najlepszej strony i spotkała mnie nagroda.
– Ja też jadę! – zerwała się z ziemi. – Zaczekaj na mnie.
Jej chłopak nie zdążył zareagować, szybko wciągnąłem Irenkę na traktor i pojechałem jak wariat. Śmiała się i wołała: stój, stój! Myślałem, że boi się prędkości, ale okazało się, że chce poprowadzić, po to się ze mną zabrała. Zamieniliśmy się miejscami, Irenka siedziała przy kierownicy, a ja na błotniku, tuż obok niej. Trzęsło niemiłosiernie, wiatr rozwiewał jej włosy, blond pasma wpadały mi do oczu. To było najlepsze miejsce pod słońcem, myślałem, że jestem w niebie. Zauważyła to.
– Mam narzeczonego, przyjechał tu ze mną – powiedziała nagle.
– A u nas w pegeerze urodziły się cielęta – odpaliłem.
To było spontaniczne
Jak usłyszałem, co mi z ust wypadło, o mało nie zleciałem z błotnika ze wstydu, ale Irenka bardzo się zainteresowała. Chciała zobaczyć cielątka. Zamiast po mleko, pojechaliśmy do cielętnika, potem do owczarni, a potem nad rzekę. Zatrzymałem traktor koło wielkiej sterty siana, Irenka zeskoczyła na ziemię.
– Brygadzista ukarze nas za samowolkę – uśmiechnęła się do mnie.
– Najważniejsze, że jesteś ze mną. Marzę o tym, odkąd cię zobaczyłem – odparłem.
Takie wyznania nigdy nie przychodziły mi łatwo, ale wtedy stałem tyłem do Irenki, to wiele ułatwiło. Zajrzała mi w twarz przez ramię.
– Ej, ale wiesz, że mam chłopaka? – upewniła się.
Kiwnąłem głową.
– Ładnie tu u was – zmieniła temat. – Chciałabym przyjechać tu wiosną.
– Możesz to zrobić – powiedziałem żarliwie. – Wtedy łąka pachnie, pasikoniki grają jak oszalałe. Woda w rzece jest zimna, ale znam miejsca, gdzie nurt jest zielony jak trawa…
Nagle zaczęło padać, Irenka pisnęła, jakby była zrobiona z cukru. Zaprosiłem ją do wygrzebanej w stercie siana dziury. Zawahała się, gdy jednak deszcz zgęstniał, wczołgała się do jamy.
– Za dzieciaka i ja takie wygrzebywałem w sianie, bardzo przydatna rzecz, jak się krów na pastwisku pilnuje.
– Mów, to ciekawe – poprosiła.
W jamie było ciemno i ciepło, nie widziałem jej, czułem tylko delikatną woń jakby rumianku. Miała dziwne właściwości, rozwiązywała mi język i zapadała w serce. Rozgadałem się. Opowiadałem o tym, jak uciekałem przed bykiem i jak łowiliśmy z chłopakami raki w rzece, wspomniałem też coś o sadzie na proboszczówce, gdzie rosły wyszukane odmiany jabłek. Irence wszystko się podobało. Nawet gdy deszcz przestał padać, nie chciała wracać. Dopiero kiedy zrobiło się ciemno, pozwoliła mi uruchomić traktor. Usiadła obok, zamyślona, nie odezwała się aż do końca podróży.
Za tę eskapadę zostaliśmy oboje ukarani, Irence dodatkowo robił wyrzuty chłopak, ale ona nie wyglądała, jakby się tym przejmowała. Wyraźnie widziałem, że goni mnie wzrokiem, odpowiadałem tym samym, na nic więcej nie mogliśmy sobie pozwolić. Raz tylko wymknęła się do mnie w nocy.
Tego się nie spodziewałem
Zdzisław westchnął, a ja wstrzymałem oddech. Nie miałem ochoty słuchać o intymnych przygodach Irenki.
– Widzę, że cię zatkało, kolego– klepnął mnie w plecy. – Spuść powietrze, nic między nami nie zaszło. Była panną z dobrego domu, a ja ją szanowałem. Pozwoliła mi się tylko pocałować, na pożegnanie… Następnego dnia miastowi odjeżdżali, patrzyłem za ciężarówką i miałem ochotę wyć. Myślałem, że już jej więcej nie zobaczę.
– Rany, nie spodziewałem się, że znacie się tak długo. Agata się zdziwi, jak jej to powiem.
– Nie zapomnij dodać, że Irenka wróciła do mnie wiosną, jak się umówiliśmy – dodał z szelmowskim błyskiem w oku.
– Nie myślałem, że to zrobi – powiedziałem wolno.
– Ja też nie. Zaskoczyła mnie, po prostu wsiadła w pociąg, potem w pekaes i odnalazła mnie w pegeerze, gdzie wówczas pracowałem. Poprosiła, żebym zabrał ją nad rzekę…
Zwiałem z pracy na cały dzień, Irenka była tego warta. Wróciliśmy na nasze miejsce, siana już nie było, ale… Ech, co ja ci będę opowiadał, byliśmy młodzi i coś się między nami rodziło. Ja byłem w niej zakochany, a ona… nie wiem, chyba ją zaskoczyłem. Byłem inny niż chłopcy, których znała.
– Niech pan nie mówi, że Irenką kierowała wyłącznie ciekawość, bo nie uwierzę!
– Spędziliśmy wówczas razem prawie dwa tygodnie, więc to musiało być coś więcej. Nie powiedziała mi, co do mnie czuje, chociaż pytałem.
Nie mogli być razem
Umieściłem ją w chałupie koleżanki ze szkoły, żeby ludzie nie gadali, ale i tak ostrzyli sobie na nas języki. Wszyscy byli przeciwko nam, a mój ojciec wprost wychodził ze skóry, żeby wybić mi miastową pannę z głowy.
– Co taka lala będzie u nas na wsi robiła? – wydzierał się wieczorami, kiedy zdybał mnie wracającego od Irenki. – Zostaw tę dziewczynę w spokoju, żaden z niej materiał na gospodynię, tylko ją unieszczęśliwisz.
Tyle to i ja wiedziałem. Byliśmy z dwóch różnych światów, ale kochałem ją jak wariat. A ona? Chyba też, ale miała wątpliwości.
– Ja jednak nie umiałabym tu żyć – powiedziała smutno na pożegnanie.
– To ja przyjadę do ciebie – wyrwałem się.
Ojciec by mnie zabił, gdyby usłyszał taką deklarację, w mieście żaden byłby ze mnie pożytek, a gospodarstwo czekało, to był mój spadek i obowiązek. Pocałowałem Irenkę, nie dbając o to, że widzi nas pół wsi. Odjechała. Później przysłała mi list, mam go zresztą do dzisiaj. Pisała, że przeprasza, ale nie może być ze mną. Dała słowo komu innemu, mnie życzy szczęścia. I nigdy nie zapomni. Wyszła za mąż za kogoś bardziej odpowiedniego niż ja, za chłopaka, który kręcił się koło niej na wykopkach. Został inżynierem, potem magistrem, wreszcie zrobił doktorat. Nie mogłem się z nim równać.
Mówił o dziadku Jacku, mężu teściowej.
– Kiepskie to było małżeństwo, niezbyt dobrze im się układało – powiedziałem powoli. – Dotrwali razem do śmierci Jacka, ale Irenka nie była z nim szczęśliwa.
– Wiem, napisała do mnie na stary adres, jak tylko została wdową. Od tego czasu się widujemy, a teraz postanowiliśmy się pobrać, żeby już więcej nie marnować czasu. Złą decyzję podjęła przed laty, przestraszyła się wiejskich warunków, pora to naprawić.
Zresztą u nas wiele się zmieniło, na korzyść. Macie z Agatą coś przeciw naszemu małżeństwu?
– A skąd, cieszymy się, że się odnaleźliście i nasza babcia, to znaczy Irenka, będzie wreszcie szczęśliwa – skłamałem, myśląc o czekającej mnie rozmowie z Agatą.
A jednak wzięli ślub
Ślub Irenki i Zdzisława był cichy i skromny, a zaraz potem państwo młodzi pojechali do domu na wieś. Zapraszali serdecznie, więc niedługo potem wybraliśmy się zobaczyć, jak mieszkają. Pierwszy raz widziałem Agatę zachwyconą.
– Rany boskie, tu jest cudownie, będę musiała na drugą połowę życia znaleźć sobie męża z takim gospodarstwem! – powiedziała.
Puściłem tę nietaktowną uwagę mimo uszu. Irenka mieszka na wsi z ukochanym i kwitnie, dawno nie widziałem jej tak szczęśliwej. Agata cieszy się szczęściem matki, lecz nie zdołała się przekonać do Zdzisława, ani on do niej. W zaufaniu powiedział mi, że jest zbyt podobna do swojego ojca, by mógł patrzeć na nią spokojnie. Stara się, ale po prostu nie potrafi jej polubić.
To samo dzieje się z Agatą. Wygląda na to, że odziedziczyła po ojcu głęboką niechęć do ukochanego Irenki, i nic tego nie może zmienić. Oboje starają się schodzić sobie z drogi i widywać najmniej, jak to możliwe. Na razie im się to udaje, Irenka jest nieświadoma tego, co narasta między dwojgiem kochanych przez nią ludzi. Mam nadzieję, że tak zostanie, bo jeśli kiedyś ta bańka napompowana niechęcią pęknie, to nie chcę przy tym być.