„Teściowa życzyła mi jak najgorzej, a z chrztu wnuka zrobiła przedstawienie. Kara za upokorzenie będzie surowa”
„Mojej teściowej zawsze coś nie pasowało. Kiedy byłam w ciąży, potrafiła zadzwonić i powiedzieć, że w jej czasach kobiety nie histeryzowały tak jak ja albo że brzuch mam za nisko i na pewno będzie dziewczynka. Ale to, co zrobiła w dniu chrzcin, przebiło wszystko. Przez nią ten dzień już zawsze będzie kojarzył mi się z hańbą i upokorzeniem”.

- Redakcja
Nie należę do osób, które łatwo wybuchają. Przez całe życie słyszałam, że jestem „ta spokojna”, „ta wyrozumiała”, „ta, która wszystko rozumie i zawsze się uśmiecha”. I może rzeczywiście coś w tym było – do czasu, aż zostałam mamą. Wtedy wszystko się zmieniło. W końcu postawiłam granice. Nagle stałam się lwicą, gotową pójść w ogień, byle tylko ochronić swoje dziecko.
Kiedy urodził się Staś, świat się zatrzymał. Nasz pierwszy syn – długo wyczekiwany, wyproszony w ciszy nocy, po wielu łzach i rozczarowaniach. Tomek, mój mąż, płakał, kiedy pierwszy raz wziął go na ręce. A ja czułam tylko jedno – że wszystko, co złe, już za nami.
Chrzciny Stasia były dla mnie czymś więcej niż zwykłą imprezą rodzinną. To miał być symbol. Początek nowego życia, spokoju, rodziny. Wszystko planowałam z sercem: od serwetek w kolorze szałwii, po tort z kremem migdałowym. Chciałam, żeby było pięknie. Chciałam też, żeby Staś miał przy sobie ludzi, którzy naprawdę go kochają. Dlatego wybrałam na matkę chrzestną moją siostrę – Ewę. Kogoś, komu ufam bezgranicznie. Kogoś, kto zawsze był przy mnie.
Oczywiście, Barbara – matka Tomka, a moja teściowa – miała inne plany. Zawsze coś jej nie pasowało. Nawet kiedy byłam w ciąży, potrafiła zadzwonić i powiedzieć, że „w jej czasach kobiety nie histeryzowały tak jak ja” albo że „brzuch mam za nisko i na pewno będzie dziewczynka”. Ale to, co zrobiła w dniu chrzcin, przebiło wszystko. Przez nią ten dzień już zawsze będzie kojarzył mi się z hańbą i upokorzeniem.
A najgorsze? Że potem jeszcze śmiała udawać ofiarę.
Cisza przed burzą
Od samego rana czułam napięcie. Niby wszystko było dopięte na ostatni guzik – kościół pięknie udekorowany, sala gotowa, Staś najedzony i spokojny – ale we mnie coś drżało. Jakby przeczucie. Tomek, jak zwykle robiący wszystko na ostatnią chwilę, próbował dobrać krawat do garnituru i wyprasować koszulę, choć już była wyprasowana. Uśmiechałam się do niego, żeby go nie denerwować, ale serce miałam ściśnięte.
Barbara przyjechała do kościoła ostatnia. Wysiadła z auta jak królowa. W beżowym płaszczu i z miną, jakby to była jej uroczystość, nie naszego syna. Zamiast ciepłego „dzień dobry”, rzuciła tylko:
– No, w końcu. Myślałam, że się nie doczekam. – Spojrzała na mnie chłodno, nawet nie zbliżając się do wózka. Nie odpowiedziałam. Nie chciałam kłótni, nie dziś.
W kościele było spokojnie. Staś zasnął u Ewy na rękach, a ksiądz mówił coś o wspólnocie i odpowiedzialności. Czułam wzruszenie, chciałam zapamiętać ten moment. Ewa, jako matka chrzestna, była szczęśliwa. Moja siostra. Moja ostoja. Tomek trzymał mnie za rękę i wtedy jeszcze wierzyłam, że wszystko się uda.
Po mszy pojechaliśmy do sali, gdzie miało się odbyć przyjęcie. Wnętrze było ciepłe, jasne, stoły pięknie nakryte. Zaczęliśmy się rozsiadać, goście rozmawiali, dzieci biegały po korytarzu. A potem, dokładnie w momencie, kiedy podano zupę, teściowa wstała. Uderzyła łyżką o kieliszek, aż zadźwięczało. Wszyscy zamilkli. To było jak cisza przed burzą.
Emocje sięgnęły zenitu
– Przepraszam, ale muszę coś powiedzieć – zaczęła teściowa. Głos jej drżał, ale nie z emocji. Z gniewu. – Wszyscy się cieszymy, że Staś jest już z nami, ale... mam pytanie. A niby czemu to ona ma być matką chrzestną? – Wskazała Ewę. – Gdzie miejsce dla naszej rodziny?
Zapadła cisza. Ktoś westchnął. Ktoś opuścił wzrok. Zrobiło mi się gorąco, a potem zimno.
– To nasza decyzja – powiedziałam spokojnie, starając się opanować głos. – Proszę ją uszanować.
– Wasza decyzja, wasza decyzja – powtórzyła pogardliwie. – Jak zawsze. Zawsze wasza rodzina, wasze decyzje. A my co, powietrze?
Widziałam, jak Ewa zaciska usta. Jak moja mama łapie tatę za rękę pod stołem. Jak Tomek blednie.
– Mamo, proszę – zaczął, ale teściowa go zignorowała.
– Ja się tylko pytam, gdzie jest szacunek do rodziny męża? Dlaczego nie zapytaliście mnie, czy mam kogoś odpowiedniego?
– Bo to nie konkurs – powiedziałam już twardo. – Wybraliśmy osobę, którą znamy, której ufamy. To był nasz wybór. I nie jest mama od tego, żeby go oceniać.
– A ja sądzę, że zrobiliście to specjalnie – Barbara podniosła głos. – Żeby mnie upokorzyć. I żeby pokazać, że moja rodzina się nie liczy!
W tym momencie emocje sięgnęły zenitu.
To miał być jego dzień
Ktoś z gości wstał. Usłyszałam krzesło przesuwane po podłodze. Kątem oka widziałam ciocię z Poznania, jak bierze płaszcz.
– Przepraszam – powiedziała. – Ale chyba nie o to chodzi w chrzcinach.
Inni zaczęli się niepewnie rozglądać. Atmosfera zrobiła się nieznośna. Tomek próbował coś mówić, ale nikt go nie słuchał. Kłótnia wchodziła na coraz wyższy poziom. W końcu ja też wstałam.
– Proszę się uspokoić – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – To miał być dzień naszego dziecka. I żadne z państwa ran, żalów i niespełnionych ambicji nie mają tu prawa głosu.
Barbara spojrzała na mnie z takim chłodem, że przez sekundę naprawdę poczułam strach. Ale nie odpuściłam wzroku. Po chwili odwróciła się i wyszła. Kilkoro gości za nią.
A ja usiadłam z powrotem, wzięłam Staśka na ręce i poczułam, jak łzy same spływają mi po policzkach.
– Przepraszam – wyszeptałam do mojego synka. – To miał być twój dzień.
Nie miałam na to siły
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Tomek niósł fotelik ze śpiącym Stasiem, ja szłam obok, cała roztrzęsiona. W środku buzowało we mnie wszystko – wstyd, złość, żal. A jednak nie krzyczałam. Nie miałam siły. Usiadłam na kanapie, patrzyłam w okno, a Tomek tylko stał.
– Nie rozumiesz, jak mnie upokorzyła – powiedziałam w końcu.
– To moja matka. Nie mogę jej tak po prostu skreślić – odpowiedział po chwili.
Prychnęłam. Właśnie to słyszałam od miesięcy – „to moja matka”. A ja? Czyja byłam ja?
Kilka dni później zadzwoniła. Z nieznanego numeru. Odebrałam automatycznie.
– Michalinko, ja tylko chciałam dobrze… – zaczęła łagodnym, zranionym głosem.
– Proszę więcej nie dzwonić – przerwałam jej i się rozłączyłam.
Stałam chwilę z telefonem w dłoni, a potem usiadłam na podłodze i się rozpłakałam. W tamtym momencie zrozumiałam: Tomek mógł nie widzieć, jak głęboko sięga rana, ale ja nie miałam już siły tego tłumaczyć.
Podjęłam decyzję
Zgodziłam się na spotkanie tylko dlatego, że Tomek o to prosił. „Wyjaśnijcie to sobie” – powiedział. Chciał pokoju. Ale ja już nie wierzyłam w pokój. Umówiliśmy się w kawiarni. Przyszła punktualnie. Sztywna, z tym swoim pustym uśmiechem, który nie sięgał oczu.
– Chciałam bronić honoru naszej rodziny. To był impuls – powiedziała zaraz po zamówieniu kawy, jakby odhaczała coś z listy.
– To był dzień naszego dziecka – odpowiedziałam. – I zepsułaś go na zawsze.
Wzruszyła ramionami. Jej palce bębniły po filiżance.
– No tak, teraz jestem potworem, bo nie klaskałam jak wszyscy.
Spojrzałam na nią uważnie. Zero skruchy. Zero refleksji. Tylko pretensje, że ktoś jej nie rozumie.
– Nie chodzi o klaskanie – powiedziałam cicho. – Chodzi o szacunek. Do mnie. Do nas. Do Stasia.
Wstałam. Nie chciałam tam już być ani minuty dłużej. Poczułam tylko, że decyzja zapadła: koniec kontaktu.
Tego dnia pierwszy raz naprawdę poczułam ulgę. I smutek. Ale nie do niej. Do Tomka. Że nie umiał stanąć w mojej obronie. Ale teraz musiał uszanować moją decyzję, bo już nie było odwrotu.
Staś nie miał już babci
Lata mijały szybciej, niż się spodziewałam. Staś najpierw chodził, potem mówił, potem nagle szedł do przedszkola z plecakiem większym od siebie. Potem szkoła, urodziny, pierwsze zęby mleczne pod poduszką. A teściowej nie było przy żadnym z tych momentów.
Nigdy nie pytał. Aż pewnego dnia, kiedy miał może sześć lat, zapytał nagle, zupełnie spokojnie, przy kolacji:
– Mamo, a dlaczego nie mam drugiej babci?
Zawiesiłam widelec w powietrzu. Tomek spuścił wzrok. I wtedy zrozumiałam, że to ja muszę odpowiedzieć.
– Bo czasem dorośli podejmują decyzje, które mają chronić dzieci – powiedziałam. – I to była taka właśnie decyzja.
Patrzył na mnie chwilę, nie dopytywał. Skinął tylko głową i zajął się dalej ziemniakiem na talerzu.
Były momenty, kiedy dopadało mnie poczucie winy. Kiedy widziałam, jak inne dzieci biegną do swoich babć. Ale potem przypominałam sobie tamten dzień. Tamtą ciszę po wyjściu gości. Tamtą samotność wśród pełnych talerzy. I wiedziałam, że zrobiłam dobrze.
Michalina, 35 lat