„Teściowie dali nam działkę pod budowę domu. Myśleliśmy, że to żyła złota, a to był koszmar w eleganckim opakowaniu”
„Któregoś dnia robiłam coś w kuchni. Zerknęłam przez okno. Pani Gertruda stała przy swoim parapecie. Tym razem trzymała w ręku notatnik. Przez chwilę wydawało mi się, że zerka w moją stronę, potem coś zapisała”.

- Redakcja
Jeszcze rok temu wydawało mi się, że to będzie początek nowego, spokojnego życia. Własny dom, ogród, szum drzew zamiast dźwięku klaksonów, ptaki zamiast tramwajów. Kuba obiecał, że jak tylko postawimy dom na działce od jego rodziców, wszystko się zmieni. Będziemy mieli przestrzeń, prywatność, dzieci będą mogły biegać boso po trawie, a my wieczorami będziemy sączyć wino na tarasie, śmiejąc się z tego, jak długo zwlekaliśmy z decyzją o przeprowadzce.
To był prezent
Działkę dostaliśmy od teściów – podarunek, jak to teściowa ujęła, na dobry start. Budowa była szybka, bo Kuba znał kogo trzeba. Wprowadziliśmy się we wrześniu. Było pięknie. Miałam łzy w oczach, kiedy rozpakowywałam pierwsze kartony w nowej kuchni.
Z czasem zaczęłam zauważać, że coś tu nie gra. Sąsiadka z naprzeciwka, pani Gertruda, z emeryckim spokojem obserwowała każdy nasz krok zza firanki. Czasem wychodziła z lornetką, notowała coś w zeszycie. Kiedyś podeszła do płotu i rzuciła: „Pranie chyba długo wisi, co?” – i uśmiechnęła się fałszywym uśmiechem.
Któregoś dnia robiłam coś w kuchni. Zosia bawiła się w pokoju, Kuba siedział przy komputerze, stukając w klawiaturę. Zerknęłam przez okno. Pani Gertruda stała przy swoim parapecie. Tym razem trzymała w ręku notatnik. Przez chwilę wydawało mi się, że zerka w moją stronę, potem coś zapisała.
– Wiesz, że ona nas śledzi? – rzuciłam, zatrzymując się przy drzwiach do gabinetu Kuby.
– Kto? – mruknął, nie odwracając się nawet od ekranu.
– Sąsiadka. Obserwuje nas z lornetką. Notuje, kiedy wychodzimy, kiedy wracamy, czy pranie suszy się w środę czy w piątek. Ostatnio powiedziała mi, że w tym wieku to się powinno wiedzieć, że majtek nie suszy się na widoku.
Była wścibska
Kuba westchnął. Odchylił się w fotelu.
– Przecież to starsza kobieta. Nie ma nic do roboty. Co cię to obchodzi?
– A to, że czuję się jak w akwarium. Nie mogę wyjść do ogrodu, żeby nie poczuć, że ktoś mnie ocenia.
– Może po prostu jesteś przeczulona – wzruszył ramionami.
– Może jakbym była twoją matką, to bym wiedziała, jak żyć z takimi ludźmi normalnie!
Kuba zamilkł. Obrócił się powoli na krześle i spojrzał na mnie zaskoczony. Wiedziałam, że przesadziłam. Ale słowa już padły. Stałam w drzwiach, patrząc na niego, próbując oddychać spokojnie. Nic nie powiedział. Tylko odwrócił się z powrotem w stronę monitora.
Zosia przestała wychodzić do ogrodu. Coraz częściej siedziała w domu, patrząc przez okno z miną, która ściskała mnie za serce. Kiedyś nie dało się jej zatrzymać w środku. Teraz, mimo pogody, mimo moich próśb, uciekała wzrokiem.
– Zosiu, wyjdź chociaż na chwilę. Przecież tak lubisz swoją huśtawkę – powiedziałam, klękając przy niej.
– Nie chcę – odpowiedziała, wbijając wzrok w stół. – Bo ta pani znowu będzie się złościć.
– Jaka pani?
– No… ta co patrzy. Krzyczy, że nie wolno skakać i śpiewać. Wczoraj mówiła, że dzieci powinny się umieć zachować.
Obserwowała nas
Poczułam, jak ogarnia mnie bezsilność. Wyszłam na taras i spojrzałam na sąsiednie podwórko. Pani Gertruda właśnie podlewała rabatki. Od razu uniosła głowę i spojrzała na mnie chłodno, jakby wiedziała, że coś mi chodzi po głowie. Zebrałam się w sobie i podeszłam do płotu.
– Dzień dobry – powiedziałam. – Moja córka mówiła, że zwraca jej pani uwagę, że nie może skakać, śpiewać… Czy coś się stało?
– Pani wybaczy, ale to nie przedszkole. Dziecko biega od rana do wieczora, śpiewa na całe gardło. Mam prawo do ciszy, prawda?
– Tak, ma pani prawo. Ale Zosia jest dzieckiem. I jest w swoim ogrodzie. Nie wchodzi na pani teren, nie hałasuje w nocy. Ona po prostu się cieszy. Tak jak dzieci.
– Wszystko ma swoje granice. Ja nie jestem przyzwyczajona do takiego rozgardiaszu. Tu się żyło spokojnie, zanim państwo się sprowadzili.
Zacisnęłam dłonie na drewnianej ramie płotu.
– To nie znaczy, że musi pani mówić dziecku, że robi coś złego. Ona się teraz boi wychodzić na dwór. Czy naprawdę o to chodzi?
– Niech pani ją nauczy, jak się zachować, a nie tylko pozwala na wszystko – rzuciła i odwróciła się plecami, jakby zamknęła rozmowę.
Była nieprzejednana
Stałam jeszcze chwilę, zanim wróciłam do domu. Zosia siedziała wciąż przy stole. Usiadłam obok i przytuliłam ją mocno. Kiedy Kuba wrócił z pracy, chyba już w korytarzu wyczuwał, że coś się zbliża.
– Albo stajesz po mojej stronie, albo wracam z dziećmi do miasta – powiedziałam bez owijania. Nie miałam już siły na subtelności.
– Anka, no ale… przecież nie możesz tak stawiać sprawy.
– A jak mam stawiać? Nasza córka boi się wyjść do ogrodu. Płacze, kiedy zakładam jej buty, bo nie chce, żeby znowu ktoś ją strofował. Ty nie widzisz, co się dzieje, albo nie chcesz widzieć.
Kuba milczał, patrząc w blat stołu.
– To jest nasz dom, prawda? – zapytałam.
– Jest… tylko… wiesz, to nie takie proste. To mała społeczność. Nie chcę robić afery.
– Ale pozwalasz, żeby nasze dziecko czuło się niechciane, żeby mnie traktowano jak intruza. Ja już nie chcę tego więcej znosić.
Wstałam, założyłam Zosi kurtkę i buty, zapakowałam trochę herbatników do kieszeni i wyszłyśmy na spacer. Kuba został w kuchni, nadal w kurtce.
Postawiłam ultimatum
Szłyśmy cicho wzdłuż wiejskiej drogi. Zosia zbierała kamienie, ja walczyłam z gulą w gardle. W głowie kłębiły się myśli. Przecież to miał być nasz azyl. Ale może się pomyliłam.
Kiedy wróciłyśmy do domu, było już po zmroku. Drzwi wejściowe były uchylone. Kuba siedział przy stole, nad czymś pochylony. Kiedy nas zobaczył, wstał powoli i spojrzał na mnie tak, jakby zbierał się do tej rozmowy od dawna.
– Myślałem o tym, co powiedziałaś – zaczął. – I masz rację. To nie powinno tak wyglądać. Porozmawiam z sąsiadką. Powiem jej, że to nie może tak wyglądać. Że musimy się nawzajem szanować. Nawet jeśli to oznacza, że nie będzie tak, jak sobie to wyobrażała.
– Myślisz, że przestanie się nas czepiać? – zapytałam spokojnie.
– Na nią nie mamy wpływu, ale… myślałem, że możemy postawić wyższy płot i posadzić drzewa. Zrobić z tyłu taki zielony mur. Może nie odetnie nas całkowicie, ale da trochę oddechu.
Usiadłam na kanapie. Nie wiedziałam, czy dam radę tu zostać, ale wiedziałam, że spróbowałam postawić granice, nawet jeśli były tylko z żywopłotu.
Anna, 36 lat
Czytaj także:
- „Teściowa chce mnie wychować na swoje podobieństwo. Zbuntowałam się, a czarę goryczy przelała kobiałka truskawek”
- „Rodzina kpiła ze mnie, bo pojechałam do Włoch pracować jako opiekunka. Przestali, gdy zobaczyli, jaki majątek zgarnęłam”
- „Teściowa nieprzypadkowo dała mi na ślub lawendę. Gdybym wiedziała, co symbolizuje ten kwiat, uciekłabym w popłochu”