Reklama

W tamtym czasie wszystko wydawało się jeszcze proste. Żyliśmy spokojnie, bez większych dramatów, bez szaleństw. Mieliśmy swoje rytuały, drobne marzenia i dużo ostrożności w podejmowaniu decyzji. Raczej kalkulacja niż emocje. Raczej rozsądek niż porywy serca. Nie było kokosów, ale nikt też nie narzekał. Przynajmniej oficjalnie. Bo przecież „mogło być gorzej”, a to wystarczyło, żeby nie grymasić. Zresztą – po co? Było dobrze. Mieliśmy siebie, stabilną pracę, święty spokój i ten luksus: możliwość planowania wszystkiego po swojemu. Bez pośpiechu, bez presji. Bez długów wdzięczności. Może to właśnie ten spokój sprawił, że nie zauważyłem, jak łatwo mogę go stracić, kiedy ktoś – z czystego serca, naprawdę – postanowi ci pomóc.

Reklama

Uśmiechnąłem się krzywo

Teściowie przyjechali z dokumentami i miną, jakby wręczali nam nagrodę Nobla. Teściowa ubrana odświętnie, z fryzurą jak na wesele. Teść w garniturze. Magda była w euforii. Rzuciła się rodzicom na szyję, zanim zdążyli usiąść.

To naprawdę dla nas? – piszczała, trzymając dokumenty jak relikwię. – O matko... nie wierzę!

– No przecież mówiliśmy, że pomożemy – odparła teściowa, klepiąc ją po ramieniu. – Młodym teraz ciężko. A wy jesteście porządni, zasługujecie.

– Tylko nie zasłabnij – zaśmiał się teść. – Chociaż przy takiej działce to można.

Siedziałem przy stole z kubkiem kawy i czułem, jak zaczyna mnie swędzieć kark. Coś było nie tak. Za łatwo, za szybko, za bardzo „dla naszego dobra”.

A czemu akurat ta działka? – zapytałem ostrożnie. – Znaczy, nie zrozumcie mnie źle, to ogromny gest, ale...

Bo była okazja – przerwał teść. – My się już orientowaliśmy od dawna, wiedzieliśmy, że prędzej czy później będziecie chcieli coś swojego. To trzeba działać, nie czekać.

– Mogliśmy, chociaż porozmawiać... – zacząłem, ale urwałem, bo poczułem na sobie spojrzenie Magdy.

– Oni to zrobili z miłości – szepnęła.

– I z rozsądku – dorzuciła teściowa. – W dzisiejszych czasach kto ma własną ziemię, ten ma przyszłość.

Uśmiechnąłem się krzywo. Z wdzięczności. A raczej... z obowiązku.

Nie byłem zadowolony

Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze ochłonąć, a już pojawiły się wizje. Nie nasze. Teściowie przywieźli katalogi, szkice, notatki.

Ten projekt jest funkcjonalny. Dwie łazienki, spiżarnia, garderoba. Zobaczcie – teściowa przesuwała palcem po planie. – Salon z widokiem na ogród. A tam możecie postawić huśtawkę dla dzieci.

– Jakich dzieci? – mruknąłem.

– No... kiedyś będą – puściła oczko.

– Mamo, ale to może za wcześnie na takie konkretne plany? – próbowała Magda. – Może najpierw zdecydujemy sami, co chcemy?

– Kochanie, na razie robimy rozeznanie – westchnęła. – Poza tym, przecież wiesz, że zawsze marzyłam o domu z poddaszem.

– Ale nie my – rzuciłem za głośno.

Magda zamilkła. Teściowa się spłoszyła, ale teść tylko skrzyżował ręce.

– Chcemy dla was dobrze. Widzimy więcej, bo swoje przeszliśmy. Nie każdemu się trafia taka szansa.

W pracy usłyszałem to samo.

– Chłopie, dostałeś działkę! W tych czasach? Ja kredyt będę spłacał do siedemdziesiątki!

I może mieli rację. Ale czułem się jak ktoś, kto dostał klucz do apartamentu... w którym wszystkie drzwi już ktoś dawno zamknął. Zamek był złoty, ściany świeże. Tylko okna z widokiem na cudze oczekiwania.

Miałem być posłuszny

Najpierw było „pomagamy”, potem „proponujemy”, a w końcu... „ustaliliśmy”. Teściowie zaczęli traktować działkę jak wspólny projekt rodzinny. Pojawiali się tam co drugi dzień – z siatkami, termosami i gotowym planem na popołudnie.

Przeniesiemy tu te tuje – mówił teść, kopiąc bez pytania. – Będzie prywatność od sąsiadów.

A tu zrobimy miejsce na oczko wodne – dodawała teściowa. – Wy nie musicie nic robić, my wszystko ogarniemy.

– Tylko że to nasza działka... – mruknąłem pod nosem.

Raz podsłuchałem rozmowę Magdy z jej matką, gdy myślały, że mnie nie ma.

– On jest jakiś... oporny – westchnęła teściowa. – Nie potrafi się cieszyć. My robimy wszystko z serca.

Może czuje się pomijany? – próbowała Magda.

Bzdura. Po prostu niektórzy nie potrafią przyjąć dobra.

Magda udawała, że nie było tej rozmowy, ale wiedziałem już wszystko. Nie chodziło o pomoc. Chodziło o to, że wdzięczność jest cichym zobowiązaniem. Byłem tylko dodatkiem do ich planów – zięciem, który miał się podporządkować i uśmiechać, bo przecież dostał tyle dobrego. Nie pozwolili mi dojść do głosu. Przynajmniej nie w tej historii.

Coś we mnie pękło

Wieczorem siedzieliśmy w kuchni. I w końcu nie wytrzymałem.

Czuję się jak lokator we własnym życiu – powiedziałem, nie patrząc na Magdę.

Zamarła z łyżką w ręku.

– Co?

– Działka. Dom. Plany. Wszystko poza mną. Jakbym tylko przyglądał się, jak inni urządzają moją przyszłość.

– Przesadzasz. Oni chcą dobrze.

– Chyba dobrze dla siebie.

Wstałem i zacząłem chodzić po kuchni.

– Działka była niespodzianką. Projekt domu – niespodzianką. Nawet rozmieszczenie pokoi ustalają za nas. A ja mam się uśmiechać i mówić „dziękuję”?

– Oni naprawdę się starają. Poświęcają czas, pieniądze... Myślisz, że łatwo im to przyszło?

– A myślisz, że łatwo mi żyć w układzie, w którym każda odmowa to niewdzięczność?

Magda zamilkła. Po chwili usłyszałem cichy, drżący głos.

Myślałam, że się cieszysz.

– Przez chwilę też tak myślałem. Ale czuję się kupiony. I zamknięty w dług wdzięczności, który nie ma końca.

Przygryzła wargę, a potem wstała i wyszła z kuchni. Tego wieczoru już nie podejmowaliśmy tego tematu. Jednak coś między nami pękło. I choć nie powiedzieliśmy tego głośno – oboje wiedzieliśmy, że to nie jest tylko kłótnia. To był sygnał.

Zacząłem udawać

Zacząłem unikać tematu budowy. Kiedy Magda pokazywała nowe wizualizacje kuchni od mamy, kiwałem głową i milczałem. Kiedy teść dzwonił, nie odbierałem. Wszystko, co mówili, brzmiało jak przypomnienie: „To dzięki nam tu jesteś”.

– Może byśmy porozmawiali z nimi szczerze? – zaproponowała Magda.

– O czym? Że mają przestać robić coś, o co nikt ich nie prosił?

– Ale przecież to miało być dla nas...

– No właśnie. I właśnie dlatego to boli.

Pewnego dnia, gdy wróciłem z pracy, znalazłem na stole nowy plan ogrodu. Z adnotacją: „Tu warto by posadzić hortensje. Będą pięknie wyglądać z kuchennego okna”.

– Nie chcę tych hortensji! – wybuchłem. – Nie chcę kuchni, którą ktoś mi urządził, nie pytając o zdanie! Nie chcę łazienki, która ma spełniać cudze oczekiwania. Nie chcę być do końca życia dziękować, za coś, czego nigdy nie chciałem!

Magda zesztywniała.

To oddajmy im działkę. Sprzedajmy. Zacznijmy od nowa. Bez nich.

– Może tak trzeba – powiedziałem po chwili.

Jednak wiedzieliśmy, że to nie jest takie proste. Bo działki się nie tylko nie oddaje. Z działką oddaje się też zaufanie, relacje i złudzenia. Złapałem się na tym, że coraz częściej myślę o wynajęciu mieszkania. O tej wolności, której nie da się kupić – nawet najpiękniejszym prezentem.

Poddałem się

Nie doszło do wybuchu. Nie było trzaśnięcia drzwiami, żadnych wielkich słów ani dramatycznych gestów. Zamiast tego przyszło coś znacznie trudniejszego – codzienne udawanie. Działka stała się faktem. Dom powoli rósł. Z zewnątrz wyglądało to na spełnienie marzeń. A wewnątrz? We mnie narastało przekonanie, że to nie był mój dom. Że powstawał na fundamencie cudzych decyzji i marzeń. Z każdym kolejnym dniem, z każdą radą udającą troskę, czułem się coraz gorzej. Jak gość w swoim życiu.

Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek się tam wprowadzimy. Może tak. Może nie. Od samego początku wiedziałem, że dom zbudowany z wdzięczności to dom z kruchym sufitem. Że nawet najlepiej zaprojektowana kuchnia nie usunie negatywnych emocji. Jedno wiedziałem na pewno – nigdy więcej nie pozwolę, żeby pod pozorem pomocy ktoś odbierał mi wolność i decyzyjność. Ostatnio kumpel powiedział z zachwytem:

Ale miałeś szczęście, że dali wam działkę...

Uśmiechałem się z goryczą i odpowiadałem:

– Tak. Działkę pełną zobowiązań. I ogrodem pełnym cudzych oczekiwań.

Wojtek, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama